Podsumowanie 2008 roku

Blog swoją drogą, a czytanie swoją.

Zanim zaczęłam pisać recenzje na blogu, przez pół roku notowałam w zeszycie wszystkie przeczytane pozycje. Zapiski rozpoczęłam w czerwcu, gdy już mogłam zacząć poświęcać lekturze więcej czasu, bo w pracy miałam z górki przed wakacjami. Notatki obejmują zatem okres siedmiu miesięcy.

W notesie mam zapisane 52 pozycje książkowe. Najprawdopodobniej od stycznia do czerwca także coś przeczytałam, ale ten okres popadł już w moją niepamięć, więc głowy nie dam.

Liczba przeczytanych książek mnie cieszy, ale wstyd mi, że tylko dwie powieści przeczytałam po angielsku.

Moje noworoczne postanowienie: Czytać więcej w oryginale!

Pudełko ze szpilkami, Grażyna Plebanek

http://www.ksiegarnia-polska.com/images/Plebanek_Pudelko.jpg

 

To moje drugie spotkanie z twórczością  Grażyny Plebanek. „Dziewczyny z Portofino” pochłonęłam całą sobą wspominając moje szczenięce lata. „Pudełko ze szpilkami” czytałam może nie z mniejszym apetytem, ale za to z większymi wątpliwościami.

Książka opowiada historię dziewczyny z małego misteczka robiącej tzw. karierę w Warszawie. Kariera w dużej korporacji wiadomo, że polega głównie na: niekończących się godzinach pracy z nadzieją na awans, braku stałego związku lub wręcz jakichkolwiek związków z płcią przeciwną. Marta, bohaterka powieści, ma jeszcze przyjaciółki, siostrę bliźniaczkę z licznym przychówkiem oraz rozwiedzionych rodziców.

Marta odkrywa, że jest w ciąży. Ojcem dziecka jest mężczyzna poznany niedawno, a właściwie niewiele jej znany. Jak się okazuje facet jest na tyle odpowiedzialny, że nie zostawia jej na lodzie tylko prowadzi do ołtarza.

Marta to osoba zagubiona, obserwująca bacznie i wsłuchująca się w innych. Próbuje sprostać wymaganiom rodziny swojej i męża, słucha podszeptów życzliwych koleżanek. Stoi na życiowym rozdrożu – nie wie czy pisana jest jej rola matki czy yuppie pnącej się po drabinie kariery. W obu rolach czuje się niepewnie, przeżywa mnóstwo rozterek, miota się obserwując wśród znajomych kalejdoskop awansów, narodzin, rozstań.

Przez większość książki czytałam o Marcie ze wzrastającą irytacją, czując, że wcale jej nie poznałam. Poznałam świat dookoła niej, jej pracę, najbliższych, przyjaciółki, ale Marty ani trochę. Przez cały czas brakowało mi informacji o tym, jaką ona ma rodzinę, czy dom jest dla niej schronieniem. Autorka skrzętnie ukryła osobę męża Marty, ojca jej dziecka. Jego rola w powieści jest maksymalnie ograniczona, nic o nim nie wiadomo, tym samym czytelnikowi brakuje istotnych informacji o głównej bohaterce.

Mnie ta niewiedza doskwierała prawie przez cały czas. Tak bardzo chciałam dowiedzieć się czy Marta ma wsparcie w mężu, czy czuje się przy nim bezpieczna, czy on ją akceptuje, czy się kochają, czy wreszcie jest z nim szczęśliwa.

Aż wreszcie… dowiedziałam się i już mi lepiej. Książkę oceniam wysoko.

Higiena mordercy, Amelie Nothomb

To trzecia książka tej autorki, którą ostatnio przeczytałam. Wydaje mi się też najsłabsza z trójki. Poprzedno czytałam „Metafizykę rur” oraz „Kosmetykę wroga” i obie oceniam oczko wyżej.

Akcja, jak to u Nothomb, stanowi tylko przyczynek do snucia różnych „mądrości”. Pretextat Tach znany pisarz postanawia przed spodziewaną wkrótce śmiercią udzielić wywiadów czterem dziennikarzom starannie wyselekcjonowanym przez swojego osobistego sekretarza. Dotychczas osoba pisarza była prawie nieznana, ponieważ unikał on wszelkich kontaktów z mediami.

Okazuje się, że Pretextat Tach to człowiek w mocno podeszłym wieku, monstrualnie otyły, poruszający się na wózku, a przy tym jest niezwykle bystry, złośliwy, czym doprowadza dziennikarzy do szału. Z wypowiedzi Pretextata dowiadujemy się wielu prawd, półprawd oraz kompletnych bzdur.

W jego usta autorka wkłada rozmaite spostrzeżenia, m.in. o tym:

że we współczesnym świecie mało kto czyta ze zrozumieniem, a większość osób kreujących się na oczytanych i pragnących błyszczeć w towarzystwie zadowala się streszczeniami i omówieniami lektur;

że kobiety są be, złe, podłe, brzydkie i zasługują na wszystko, co najgorsze;

że dzieciństwo jest najlepszym momentem życia poprzez całą swoją niewinność, delikatność i beztroskę;

że największą zbrodnię popełniamy wówczas, gdy zapominamy o innych ludziach. Staje się to wtedy, gdy traktujemy ludzi przedmiotowo i po uzyskaniu od nich tego, czego od nich oczekiwaliśmy odrzucamy ich, a także i pamięć o nich.

W książce jest wiele takich „mądrości”, ale nie będę ich spisywać, bo zapewne nie wszystkie na to zasługują. Powieść jest momentami irytująca i w zasadzie czytając pragnęłam, by jak najszybciej się skończyła.

Gawędziarz, Mario Vargas Llosa

„Gawędziarz” to bajeczna powieść. Jest zupełnie odmienna od tych książek, do których przyzwyczaił mnie Llosa do tej pory. Dotychczas sięgałam po książki, w których główne zainteresowania Llosy koncentrowały się na badaniu istoty stosunków damsko-męskich. Tym razem autor skupia się na odkrywaniu więzi pomiędzy człowiekiem a naturą.

Punktem wyjścia dla swoich rozważań autor czyni osobę Saula Zuratasa, swojego przyjaciela z czasów studenckich. Saul to Peruwiańczyk, wyjątkowy już od pierwszego spojrzenia. Saul od urodzenia ma na twarzy ogromne znamię czyniące go pośmiewiskiem wśród jednych i potworem wśród innych. Ułomność ta nie przeszkadza mu w zdobywaniu sukcesów naukowych, aczkolwiek ma wpływ na jego życie uczuciowe.

Saul zwany Maskamiki pasjonuje się kulturą plemion zamieszkujących amazońskie dżungle. Najbliższa mu grupa to wędrujące i rozproszone plemię Macziguengów. Narrator podejmuje próbę rekonstrukcji losów Maskamikiego od chwili gdy ich drogi rozeszły się. Z biegiem czasu nabiera przekonania, że Saul porzucił nowoczesność na rzecz plemiennego życia wśród Macziguengów.

Historia opowiedziana jest w sposób malowniczy, przeplatana legendami, wierzeniami i historiami przekazywanymi przez Gawędziarza. Gawędziarz, który wędruje pomiędzy osadami pełni ważną rolę w rozproszonym w różnych zakątkach amazońskiej dżungli plemieniu. Jest to rola scalająca, pozwalająca zachować poszczególnym rodzinom jedność plemienną.

Książka to nie tylko zapis losów Saula Zuratasa i plemienia Macziguengów. Autor stawia pytania dotyczące wpływu współczesnej kultury na plemiona żyjące w oderwaniu od postępu i nowoczesności. Na ile i czy w ogóle ludzie powinni ingerować w obyczaje, język i kulturę plemienną? Czy nie lepiej uszanować tych ludzi żyjących od wieków w harmonii z naturą i nie narzucać im odmiennych interpretacji świata? Ile dobra, a ile zła wyrządzają odwiedzający te odległe plemiona lingwiści i misjonarze? Te pytania pojawiają się w „Gawędziarzu”, pojawiają się także odpowiedzi na nie.

Ja ze swojej strony polecam lekturę tej książki.

Diabeł ubiera się u Prady, Lauren Weisberger

http://www.empik.com/b/o/27/d9/27d9bd697001c2db55f9cc54e3f124f3.jpg

Potrzebowałam książki, która będzie przeciwwagą dla monumentalnej powieści Fabera i padło na „Diabeł ubiera się u Prady”. Kupiłam ją tuż po premierze na polskim rynku i do tej pory przeczytały ją wszystkie moje czytające koleżanki, a ja jakoś omijałam ją szerokim kołem. Filmu też nie obejrzałam. Jednak wreszcie potrzebując rozrywki i krzty humoru otworzyłam ten bestseller mając nadzieję, że czytanie będzie przyjemne i szybkie.

Czyta się rzeczywiście błyskawicznie. Bo tak naprawdę niewiele się w książce dzieje. Andrea, absolwentka uniwersytetu z ambicjami pisarskimi, otrzymuje pracę asystentki redaktor naczelnej jednego z topowych amerykańskich magazynów o modzie. Miranda Priestly to szefowa z piekła rodem, swoje asystentki wykorzystuje jak służące – dziewczyny od wszystkiego. Praca dla niej jest wyczerpująca i czasochłonna i nie ma nic wspólnego z pracą redakcyjną. Andrea z biegiem czasu zaniedbuje wszystkie swoje przyjaźnie oraz swojego chłopaka. Nie robi tego celowo, po prostu pracuje niemal 24 godziny na dobę spełniając zachcianki Mirandy i nie ma ani siły ani czasu na własne życie.

Ksiażka to zapis rozmaitych czynności i zadań jakie wykonują asystentki by wypełnić często absurdalne polecenia swojej szefowej. Lauren Weisberger ma lekkie pióro, zatem książkę czyta się nieźle, zapewnia rozrywkę na przyzwoitym poziomie, chociaż tak naprawdę to nie ma za bardzo z czego się śmiać. Bo jakże śmiać się ze zniewolenia pracowników i mobbingu. W zasadzie szkoda mi było Anderi, bo nie umiała odejść z pracy we właściwym momencie. Bo czy starczyłoby mi ambicji aby wytrwać rok w piekle?