Wszystko w czekoladzie, Tatiana Polakowa

To moje pierwsze spotkanie z tą autorką. Wyjątkowo zaczęłam nawet chronologicznie, bo „Wszystko w czekoladzie” jest pierwszą powieścią z samozwańczą detektyw Olgą Riazancewą.

Rzecz dzieje się w Rosji, nie w Moskwie, lecz innym dość dużym, nie wymienionym z nazwy mieście. Olga ma 27 lat i za sobą dość burzliwe życie. Zawodowo i prywatnie związana jest z Dziadkiem, znacznie od siebie starszym biznesmenem-gangsterem startującym w wyborach. Gdy w pokoju zamordowanej tancerki i prostytutki zabójca zostawia wizytówkę Dziadka, ten wysyła na miejsce zbrodni Olgę oraz pracującego dla niego milicjanta Wołkowa. Olga ma zapewnić dyskrecję oraz dowiedzieć się, kto próbuje wplątać jej zwierzchnika w tak nieprzyjemną sprawę tuż przed wyborami.

Trup ściele się gęsto, podejrzani zmieniają  się jak kolory w kalejdoskopie, nie wiadomo kto jest wrogiem, kto przyjacielem. Akcja gna na łeb na szyję, poganiana kolejnymi zabójstwami. Treść książki złożona jest w trzech czwartych z dialogów, więc nie ma czasu na analizowanie sprawy i snucie własnych domysłów. Tym bardziej, że trudno cokolwiek wymyślić w sytuacji, gdy nie wiadomo kto kogo kryje, a kto jest przez kogo wrabiany. Umiejscowienie akcji na szczytach władzy nie jest zbyt pociągające, ponieważ polityka, biznes i wzajemne ciemne powiązania i porachunki, gmatwają i tak niełatwe stosunki pomiędzy bohaterami.

Nie ma w powieści bohaterów wzbudzających sympatię. Sama Olga jest dość denerwującą osobą, błaznem w spódnicy, wznoszącym się na wyżyny bohaterstwa. W tej powieści nie zrobiła na mnie dobrego wrażenia, nie zapałałam do niej sympatią, taką jak do Harrego Hole’a z powieści Jo Nesbo, czy Frosta z książek Wingfielda. Ale bohaterce i autorce dam kolejną szansę wierząc, że obie się jeszcze rozkręcą. Przy okazji liczę na to, że kolejne książki nie będą dotyczyły rozgrywek pomiędzy rządzącymi, bo chyba tylko Baldacci umie zajmująco o tym pisać.

Filozofia frywolna, Umberto Eco

Znany filozof, znawca sztuki, felietonista, Umberto Eco w nieco innej, bo humorystycznej odsłonie, wypada średnio.

Autor prezentuje postaci znanych filozofów oraz głównych nurtów filozofii w formie, z założenia, śmiesznych rymowanek. Tylko, że one mnie za bardzo nie śmieszą. Brakuje mi wiedzy z tej dziedziny, by ogarnąć wszystkie niuanse. Może jako ekspresowa ściąga dla studentów zaliczających egzamin z filozofii, by się nadały. Autor zaczął je bowiem pisać jako student na wykładach z filozofii, aby nadać trochę życia poważnemu przedmiotowi i pomóc sobie i innym szybciej skojarzyć fakty. Oprócz wierszy w książce znajdują się zabawne rysunki, od których zaczęła się w u studenta Eco zabawa filozofią.

Fragment, który bliski jest molom książkowym dotyczy filozofujących pisarzy związanych z nurtem egzystencjalnym:

„Albo ten na zamku Kafka,

którego wciąż dręczy czkawka

przed tajemniczym procesem,

który przegrywa z kretesem

(w tym bogatym materiale,

kim jest K, nie wiemy wcale)”

„Co zaś do Sartre’a, pisarza,

filozofa, kobieciarza,

był nieszczęśliwą osobą,

bo kłócił się sam ze sobą.”

Moja Afryka, Kinga Choszcz

Jak trzeba wychowywać dzieci, by tak jak Kinga pełne były wiary w człowieka, otwarte, umiejące marzyć i spełniać te marzenia?

Kinga była marzycielką. Swoje marzenia konsekwentnie realizowała i opisywała w pamiętniku oraz na portalach internetowych. Była właścicielką strony internetowej, która zrzeszała i wciąż przyciąga wielu młodszych i starszych idealistów i ludzi wolnych duchem.

Po objechaniu autostopem całego świata wraz ze swoim partnerem Chopinem, postanowiła zwiedzić Afrykę, której nie uwzględniała poprzednia podróż. Do Afryki wybrała się zupełnie sama. W pierwszej kolejności przejechała przez całą zachodnią Europę, aby w Hiszpanii zabrać się stopem przez morze i dotrzeć na obrzeża Afryki. Afryka zdumiała Kingę. Tak ciepłego przyjęcia samotnej podróżniczki nikt nie przewidział. Wręcz przeciwnie, znajomi odradzali Kindze podróż po Afryce obawiając się o jej bezpieczeństwo na tym dzikim lądzie.

„Moja Afryka” została wydana po śmierci jej autorki i bohaterki. Kinga zmarła na malarię w Ghanie. Z jej zapisków i fotografii powstała ta książka, opisująca przygodę afrykańską. Jest fascynującą pogodną relacją z kolejnych etapów podróży. Kinga opisuje ludzi, którzy pomogli jej w podróży, którzy zupełnie bezinteresownie udzielali schronienia i gościny w swoich skromnych domach. Opowiada o ciekawych trasach oraz środkach transportu, którymi podróżowała – czasem był to motocykl, którym ktoś podrzucał podróżującą z plecakiem dziewczynę do kolejnej wioski, czasem była to niemiłosiernie zatłoczona ciężarówka, czasem musiała wędrować pieszo z całym ekwipunkiem na plecach.

Jednak nie wszystko w Afryce było idealne – kultywowanie magii, okrucieństwo w stosunku do zwierząt, handel dziećmi to rzeczywiste problemy. Kingę irytowało także sporo innych przywar Afrykanów – m.in. żebrzące dzieci i pazerność niektórych ludzi.

W książce sporo jest treści – chwilami opisy kolejnych środków lokomocji, noclegów oraz Mohamedów wydają się być nużące, bo w rezultacie zlewają się w jedno ogólne wrażenie, jednak rozumiem intencje wydawców i twórców książki, by pozostać jak najbliżej oryginalnych zapisków Kingi, która nie mogła pomóc w redagowaniu tekstu.

Zwracają uwagę liczne fotografie, które pozwalają wyobrazić sobie barwność Afryki, piękno afrykańskich kobiet, ubóstwo mieszkańców, swobodę i beztroskę afrykańskich dzieci. Cudowne są zdjęcia żyrafy, Kingi na białym wielbłądzie, oczu nie mogłam oderwać od bajecznie kolorowych afrykańskich strojów.

Pytanie, które postawiłam na początku tej recenzji to pierwsza rzecz, która przyszła mi do głowy po zamknięciu książki. Kinga była postacią fascynującą i wierzę, że jej życie wciąż inspiruje innych, a postępowanie może być przykładem dla poszukujących swojej drogi.

Pomaluj to na czarno, Janet Fitch

Tę książkę wybrałam sobie na kolorowe wyzwanie, choć cała jest zaprzeczeniem idei wyzwania. Miało być radośnie, lekko i wakacyjnie, a powieść jest smutna, rozdzierająca, poruszająca. Mimo to cieszę się, że wyzwanie zmobilizowało mnie do lektury. Chciałabym też coś o niej ładnie i składnie napisać, bo sądzę, że zasługuje na chwilę uwagi.

Josie to dziewczyna bez korzeni, idealny przykład wolnego ptaka, który odnajduje swoje miejsce w świecie punków. Zarabia jako modelka pozująca artystom i studentom szkół plastycznych. Sama o sobie mówi, że w życiu zaznała tylko jak „dorastać w pustce, z niczym, nie mieć nic, być niczym, a wreszcie stracić jedyne dobro, jakie ci się przytrafiło„.

Tym jedynym światełkiem i dobrem dla Josie jest Michael Faraday, syn zamożnych rozwiedzionych rodziców. Jego matka Meredith jest słynną pianistką, ojciec – znanym pisarzem. Sam Michael od urodzenia postrzegany jest jako genialne dziecko swoich sławnych rodziców. Aby zerwać z tym wizerunkiem oraz życiem w złotej klatce, postanawia rzucić prestiżowe studia i zamieszkać ze swoją dziewczyną – Josie.

Para ta wzajemnie się uzupełnia, Josie daje chłopakowi wolność, której nie zaznał będąc wciąż pod opiekuńczymi skrzydłami swojej matki, służących i pokojówek. Josie dostaje od Michaela jego uwagę. Pierwszy raz w życiu czuje się kimś, kocha go i wspiera w buncie przeciw zaborczości Meredith.

Książka rozpoczyna się sceną, w której Josie dowiaduje się, że Michael popełnił samobójstwo. Nic nie zapowiadało takiego desperackiego posunięcia, Michael miał jechać malować w spokoju w pustym domu matki. Po jego śmierci dziewczyna odkrywa jednak Michaela na nowo – okazuje się, że chłopak wykreował się u jej boku na kogoś, kim naprawdę nie był. Pogrążona w żałobie Josie zastanawia się nad postępowaniem Michaela, przypomina sobie zdarzenia z czasów, kiedy układało im się dobrze oraz z trudnych momentów poprzedzających śmierć chłopaka. Krok za krokiem, pogrążając się w oparach dymu, alkoholu i prochów, buduje na nowo obraz swojego ukochanego, nawiedzają ją przy tym tłumione wcześniej przeczucia i lęki:

„…wypowiadał określone zdanie, a potem nagle je zmieniał. Nie znosił tego u innych, mówił, że odwracają kota ogonem, ale nie widział, że robi dokładnie tak samo. Jeszcze gorsze było to, że w nową wersję wierzył równie gorliwie jak w starą. Josie bała się, że pewnego dnia postąpi tak samo wobec niej, wobec historii ich miłości.”

Żałoba po Michaelu pozornie zbliża do siebie Josie i Meredith, pobyt w domu Faradayów ukazuje Josie tragiczne oblicza tej rodziny, świat zamożnych kusi i przeraża. Skomplikowany układ między kobietami jest istotnym elementem powieści. Czy można zmierzyć i porównać żal po stracie ukochanej osoby? Czy można ocenić, która z nich kochała Michaela bardziej, prawdziwiej? Czy pogarda i nienawiść Meredith w stosunku do Josie wypływa tylko z zazdrości o syna? Wzgardliwy stosunek Meredith skłania dziewczynę do smutnych refleksji.

„… przecież biedni ludzie też przeżywają tragedie, chociaż nie grają koncertów w Carnegie Hall, nie podróżują po świecie ze swoją malowniczą rozpaczą i nie mają wyjątkowych zdolności, tych wielkich darów. Ból codziennie dopada ich w przyczepach i ubogich, zaniedbanych mieszkaniach, w slumsach. Dlaczego dramaty nic nieznaczących ludzi są mniej ważne od przeżyć Meredith i  Michaela? Co takiego kryje się w sławie, bogactwie i talencie, że tragedie tych ludzi wydają się o wiele bardziej tragiczne i barwne niż innych?”

To piękna powieść o tym jak ciężko żyć po stracie najbliższej osoby, głębokie studium żałoby, poczucia winy i strachu przed utratą wspomnień i drobiazgów, które łączą zmarłego ze światem żywych. Powieść ta nie daje ostatecznych odpowiedzi na pytania i wyjść z sytuacji, wskazuje jedynie możliwe drogi.

Polichromia, Joanna Jodełka

Debiutancka powieść Joanny Jodełki to kryminał obsadzony w realiach współczesnego Poznania i Wielkopolski. Będąc Poznanianką z wyboru nie mogłam odmówić sobie przyjemności przeczytania tej powieści. Znajome uliczki i dzielnice sprawiły, że czytanie okazało się niezwykle przyjemne.

Na Sołaczu, w zamożnej dzielnicy, ktoś zabija starszego mężczyznę. Człowiek ten, w przeszłości konserwator zabytków, ginie we własnym domu, po brzegi wypełnionym antykami. Po śmierci zostaje dziwnie ucharakteryzowany i ułożony w gabinecie. W tym samym pokoju policjanci znajdują dwie łacińskie sentencje, które wydają się być związane z zabójstwem. Prowadzący śledztwo komisarz Maciej Bartol zwraca się o pomoc w interpretacji sentencji do swojej matki, emerytowanej polonistki. Ta z kolei poleca mu Magdę – bardziej kompetentną, choć znacznie młodszą osobę. Stosunki pomiędzy Maciejem a Magdą szybko nabierają mniej oficjalnego charakteru. Po drugim morderstwie współpraca jeszcze bardziej się zacieśnia i wraz z rozwojem śledztwa rozwija się romans komisarza. Maciej zdaje się nie dostrzegać istniejących przeszkód i żyje zgodnie z innym łacińskim powiedzeniem – carpe diem.

I wątek kryminalny, i wątek obyczajowy są sprawnie poprowadzone, wzajemnie się dopełniają i przeplatają. Sam komisarz Bartol jest kompetentnym policjantem, lecz irytującym synem swojej matki, kochankiem swojej kochanki, i nieczułym ojcem dla swojego nienarodzonego dziecka. Jego egoistyczne zachowanie wywoływało we mnie wiele różnorodnych emocji. Najbardziej charakterystyczną postacią, do której poczułam niemal natychmiastową sympatię, jest matka Bartola – pogodna, umiejętnie puentująca, złośliwa rodzicielka dorosłego już syna, który swoim zachowaniem w życiu prywatnym wciąż przyprawia ją o ból głowy.

Czekam na kolejne powieści tej autorki, mam nadzieję, że z tymi samymi bohaterami, bo tkwi w nich duży potencjał.