To moje pierwsze spotkanie z tą autorką. Wyjątkowo zaczęłam nawet chronologicznie, bo „Wszystko w czekoladzie” jest pierwszą powieścią z samozwańczą detektyw Olgą Riazancewą.
Rzecz dzieje się w Rosji, nie w Moskwie, lecz innym dość dużym, nie wymienionym z nazwy mieście. Olga ma 27 lat i za sobą dość burzliwe życie. Zawodowo i prywatnie związana jest z Dziadkiem, znacznie od siebie starszym biznesmenem-gangsterem startującym w wyborach. Gdy w pokoju zamordowanej tancerki i prostytutki zabójca zostawia wizytówkę Dziadka, ten wysyła na miejsce zbrodni Olgę oraz pracującego dla niego milicjanta Wołkowa. Olga ma zapewnić dyskrecję oraz dowiedzieć się, kto próbuje wplątać jej zwierzchnika w tak nieprzyjemną sprawę tuż przed wyborami.
Trup ściele się gęsto, podejrzani zmieniają się jak kolory w kalejdoskopie, nie wiadomo kto jest wrogiem, kto przyjacielem. Akcja gna na łeb na szyję, poganiana kolejnymi zabójstwami. Treść książki złożona jest w trzech czwartych z dialogów, więc nie ma czasu na analizowanie sprawy i snucie własnych domysłów. Tym bardziej, że trudno cokolwiek wymyślić w sytuacji, gdy nie wiadomo kto kogo kryje, a kto jest przez kogo wrabiany. Umiejscowienie akcji na szczytach władzy nie jest zbyt pociągające, ponieważ polityka, biznes i wzajemne ciemne powiązania i porachunki, gmatwają i tak niełatwe stosunki pomiędzy bohaterami.
Nie ma w powieści bohaterów wzbudzających sympatię. Sama Olga jest dość denerwującą osobą, błaznem w spódnicy, wznoszącym się na wyżyny bohaterstwa. W tej powieści nie zrobiła na mnie dobrego wrażenia, nie zapałałam do niej sympatią, taką jak do Harrego Hole’a z powieści Jo Nesbo, czy Frosta z książek Wingfielda. Ale bohaterce i autorce dam kolejną szansę wierząc, że obie się jeszcze rozkręcą. Przy okazji liczę na to, że kolejne książki nie będą dotyczyły rozgrywek pomiędzy rządzącymi, bo chyba tylko Baldacci umie zajmująco o tym pisać.