Mężczyzna, który rozpłynął się w powietrzu, Maj Sjowall, Per Wahloo

Amber, 2009

Liczba stron: 183

Drugi z serii kryminałów z Martinem Beckiem przenosi czytelnika do Budapesztu wczesnych lat siedemdziesiątych, względnie późnych sześćdziesiątych. Martin Beck otrzymuje tajną misję polegającą na zbadaniu sprawy szwedzkiego dziennikarza, który zaginął bez śladu na Węgrzech podczas wykonywania rutynowego zlecenia dla gazety.

Budapeszt wita Becka upałem. Pozostawiony sam sobie Beck zdaje się nie mieć serca do tej misji – tym bardziej, że ze Szwecji, działający na jego prośbę koledzy, donoszą o niezbyt chwalebnych wyczynach dziennikarza. Śledczy traci też pomysły na poprowadzenie śledztwa, ponieważ brak jest śladów, brak motywów i świadków popełnienia przestępstwa, o ile do takiego doszło. Dziennikarz mógł wszakże zniknąć z własnej woli. Na domiar złego ktoś śledzi Becka, policja węgierska też nie wydaje się być przychylna obecności szwedzkiego śledczego na swoim terenie.

Powieść jest ciekawa, pozornie nie dzieje się w niej zbyt wiele, ale akcja konsekwentnie posuwa się do przodu. Beck mimo swojej powagi, zadumania, chłodu jest postacią bardzo wyrazistą i realistyczną. Czytałam gdzieś mało pochlebną recenzję tej powieści, autor zarzucał fabule monotonię – owszem nie znajdziecie w tej powieści pościgów policyjnych, zbierania i analizy chemicznej dowodów rzeczowych, nie ma też bohaterów i złoczyńców – jest za to bardzo ludzkie i etyczne podejście do zawodu policjanta, zajmująca zagadka do rozwiązania i szczypta realiów życia za żelazną kurtyną na Węgrzech.

Mauricio, czyli wybory, Eduardo Mendoza

Wydawnictwo Znak, 2008

Liczba stron: 369

Książkę odkładałam wciąż na spód stosiku, ponieważ zniechęcał mnie tytuł sugerujący tematykę związaną z polityką i wyborami. Zachęcał mnie autor i akcja, która ma miejsce w Barcelonie. Wreszcie, tuż przed zwrotem do biblioteki, zaczęłam czytać i książka mocno mnie wciągnęła.

Tytułowy Mauricio to młody dentysta idący przez życie bez zbytnich pretensji i zaangażowania w sprawy ogólne. To człowiek pogodny, trochę cyniczny, ale wzbudzający sympatię. Przypadkowe spotkanie z byłym kolegą ze szkoły wpływa znacząco na Mauricia i jego życiowe wybory. Na przyjęciu poznaje młodą ambitną lecz niezamożną prawniczkę Clotilde oraz polityków – zaangażowanych w kampanię wyborczą socjalistów. Lata osiemdziesiąte to okres odrodzenia się demokracji w Hiszpanii, zatem Mauricio postanawia wspomóc polityków i angażuje się bez powodzenia w kampanię wyborczą. Jednak okres upolitycznienia szybko ustępuje i Mauricio bez żalu rozstaje się ze swoimi ambicjami politycznymi, porzucając je dla Clotilde oraz Porritos – z którą ma romans w tajemnicy przed Clotilde. Rozkręca także prywatną praktykę, robi to z zamiłowania do swojego zawodu, a także by zwiększyć dochody – romans okazuje się skończyć dość tragicznie, pozostawiając po sobie kosztowne konsekwencje.

Tak jak wspomniałam, Mauricio mimo pewnych wad jest według mnie osobą sympatyczną, trochę zagubioną, zostawioną samemu sobie. Clotilde, która nie chce się zaangażować w związek z Mauriciem lecz wciąż przy nim trwa, zdaje się być osobą na wskroś nieszczerą. Nie pomaga swojemu narzeczonemu w podejmowaniu decyzji, nie wspiera w jego wyborach, sama jest zgorzkniała i niezadowolona z pracy, którą wykonuje, lecz nie próbuje zmienić swojej sytuacji zawodowej.

Najciekawszy w ksiażce jest właśnie wątek związany z rozwojem i stagnacją w wieloletnim związku Mauricia i Clotilde, skomplikowanym romansem z Porritos. Tytułowe wybory to nie tylko polityczny wyścig do władzy, te w powieści przede wszystkim polegają na życiowych dylematach, które muszą być rozwiązane przez głównego bohatera. Mauricio zdaje sobie sprawę z tego, że nikt nie będzie z nim dzielił konsekwencji nieudanych decyzji – tym bardziej, że Clotilde przy każdej sposobności uchyla się od doradzania czy wskazywania możliwych wyjść z sytuacji. Dlatego też, moim zdaniem, związek tych dwojga to duże nieporozumienie.

Książkę polecam wszystkim niezdecydowanym i zniechęconym przez tytuł. Czytanie o Mauricio dostarcza naprawdę dużo prawdziwych emocji.

Moje Indie. Przygoda nie pyta o adres, Jarosław Kret

Świat Książki, 2009

Liczba stron: 335

Jarosław Kret wielokrotnie przebywał w Indiach – za każdym razem wiedziony ciekawością świata, fascynacją tym krajem, jego bogatą kulturą i ludźmi. Indie, które opisuje w swojej książce to kraj kolorowy, tętniący życiem, tolerancyjny i tak odmienny od europejskich wyobrażeń, że prawie nierzeczywisty.

Moja znajomość Indii jest bardzo niewielka, przed lekturą książki Jarosława Kreta swoją wiedzę o tym wielkim kraju opierałam na znajomości „Syna cyrku” Irvinga i telewizyjnych obrazków matki Teresy zajmującej się chorymi i bezdomnymi, wśród których przemyka elegancka księżna Diana. Ogólny obraz tego kraju jednoznacznie kojarzył mi się z nędzą, brudem, upałem, chorobami, wyzyskiem, marazmem i beznadzieją.

Indie Kreta to kraj diametralnie różny od moich wyobrażeń – jedyne, co potwierdziło się to upał dochodzący do 50 stopni w najgorętszych miesiącach. Przede wszystkim zdumiała mnie spontaniczność, gościnność i otwartość mieszkańców Indii. Opisywane w książce święta to dni i noce nieustającej zabawy. Potrawy i miejsca odwiedzane przez reportera to małe i duże dzieła sztuki. Zdumiewają związki Indii z Polską – po raz pierwszy przeczytałam o indyjskim maharadży, który uratował z wojennej zawieruchy 1000 polskich osieroconych dzieci.

Tolerancja Indusów i współistnienie wielu religii wydają się być godne naśladowania, tak samo jak ich zamiłowanie do higieny osobistej. Autor jednocześnie opisuje indyjskie miasta i ulice – mocno kontrastujące z higieną opisywaną wcześniej, bo lepiące się od brudu, cuchnące krowim łajnem, rozkładającymi się resztkami i rzeki aż gęste od unoszących się w ich wodach śmieci i organicznych odpadów. Rozdziały poświęcone małżeństwom aranżowanym i sytuacji kobiet w Indiach otworzyły mi oczy na zmiany zachodzące w tym kraju.

Ze wszystkich opisów i rozdziałów wyziera autentyczna tęsknota to indyjskich klimatów, prawdziwe zafascynowanie tym odmiennym krajem. Autor nie pomija negatywnych obrazów Indii – drobnych złodziejaszków żerujących na turystach, żebraków spotykanych na każdym kroku, naciągaczy, biedy. Jednakże uczy w książce tolerancji i przyjmowania świata takim, jaki jest – nie próbuje zmieniać Indii, dostosowywać ich do europejskiego sumienia czy gustu, ma świadomość, że jest w tym kraju tylko gościem i stara sie zapamiętać i nauczyć się jak najwięcej od swoich indyjskich przewodników i gospodarzy. Wiedzę te przekazuje czytelnikom książki wraz z mnóstwem pięknych fotografii, legend i osobistych wspomnień.

W piaskownicy światów, Stanisław Karolewski

Szarlatan, 2009

Liczba stron: 200

„Czytanie książek wymaga odwagi. Siły woli, odporności psychicznej oraz umiejętności jednoczesnego kąpania się, czytania i picia w ten sposób, by nie oblać się wrzątkiem.”

Cytat, który pochodzi z książki „W piaskownicy światów” dużo mówi o stylu, w jakim jest napisana. Konwencje i style mieszają się w niej, czasem jest poważnie, czasem prześmiewczo, chwilami pojawiają się fragmenty, które trudno jednoznacznie zakwalifikować. Całość jednakże zrobiła na mnie pozytywne wrażenie.

Podtytuł książki „Epos wrocławski” nie został nadany powieści przypadkowo. Wrocław wyziera z wielu stron książki stając się nie tylko miejscem akcji, ale także kolejnym jej bohaterem. Ludzkim bohaterem jest Michał, błądzący po ulicach Wrocławia w poszukiwaniu zapomnienia i ukojenia po odejściu Alicji i unoszący się kilka stóp nad ziemią po odnalezieniu swojej kolejnej miłości – Juliette. Juliette jest Czeszką z Pragi i razem z Michałem tworzą udaną, harmonijną parę. Oboje fascynują się literaturą, muzyką i zwlaczają krasnale ogrodowe.

Najbardziej urzekły mnie opisy dotyczące miłości i zakochania. Stanisław Karolewski umie uczucia przekuć w słowa z wielką precyzją, wyczuciem i smakiem. Drażniły mnie jednak pojawiające się ni stąd, ni zowąd wstawki dotyczące pobytu bohatera w domu dla psychicznie i nerwowo chorych lub też zupełnie niepotrzebny wątek o podziemnym życiu w kanałach miasta. Być może chodziło tu o przenośnię, ale do mnie to nie przemówiło. Po zamknięciu ostatniej strony powieści przyszło mi do głowy, że chciałabym czytać dalej, ale tym razem coś, co ma typową fabułę, bo pisarstwo tego autora do mnie przemawia.

Książka jest dość ciężka do czytania, ponieważ jest to zlepek migawek z życia bohaterów. Wydarzeniom brakuje chronologii, za to jest mnóstwo szczegółów dotyczących topologii Wrocławia. Myślę, ze po lekturze tej książki spojrzę na Wrocław przychylniej, bo jakoś nigdy mi do głowy nie przyszło, że może być tak romantyczny jak Paryż, do którego porównuje go autor.

Zapiski ze złego roku, J. M. Coetzee

Wydawnictwo Znak, 2008

Liczba stron: 185

Laureat Literackiej Nagrody Nobla J. M. Coetzee wciąż w wysokiej formie. „Zapiski ze złego roku” to przewrotna powieść  – nie wiadomo w jakim stopniu autor utożsamia się z wygłaszanymi w niej poglądami, ponieważ nigdzie nie zaznacza, że powieść jest autobiograficzna. Ja skłaniam się do tego, by uznać eseje zawarte w powieści za swoisty manifest samego autora.

Głównym bohaterem książki jest starzejący się pisarz, który na zlecenie niemieckiego wydawcy przygotowuje eseje dotyczące współczesności. Prace te mają zostać wydane w zbiorczym tomie wraz z esejami innych pisarzy pod tytułem: „Poglądy”. Pisarz ten ma takie same inicjały jak Coetzee i podobnie jak on pochodzi z RPA. Akcja tej powieści jednak ma miejsce w Australii i wiele z opinii dotyczy właśnie polityki tego państwa. Senior C (tak nazywany jest pisarz) powodowany nagłym zauroczeniem, proponuje przypadkowo poznanej młodej sąsiadce pracę sekretarki. Anya, bo tak nazywa się niespełna trzydziestoletnia dziewczyna, przepisuje na czysto eseje seniora C. Pomiędzy starszym panem o anarchistyczno-rewolucyjno-pesymistycznych poglądach, a kiepsko wykształconą acz rezolutną dziewczyną, wielokrotnie dochodzi do starć słownych na temat prezentowanych sądów. Oliwy do ognia dolewa Alan, partner Anyi, cwany i wyrachowany broker.

„Zapiski ze złego roku” mają ciekawy układ graficzny – strona podzielona jest na trzy części, z czego od góry mamy esej na dany temat, następnie zapiski seniora C związane z osobą jego sekretarki, na dole natomiast narratorem jest sama Anya, która opisuje zdarzenia ze swojego punktu widzenia. Układ taki przysparza trochę niedogodności podczas lektury, choć z drugiej strony nadaje jej uroku. Książkę przeczytałam z niemałym zainteresowaniem – pochłonęła mnie treść esejów (choć nie wszystkie tak samo mocno mnie zaciekawiły), zastanowiła przemiana bohaterki, która dokonała się samoistnie dzięki rozwijającym intelektualnie esejom i dyskusjom na ich temat.