Dziecko w czasie, Ian McEwan

Wydawnictwo Albatros, Andrzej Kuryłowicz, 2009

Liczba stron: 271

Stephen Lewis jest popularnym pisarzem książek dla dzieci i młodzieży, szczęśliwym mężem i ojcem trzyletniej Kate. Jego życie rozpada się w pył w pewien zimowy poranek. Podczas zakupów w pobliskim markecie ktoś porywa małą Kate. Dziewczynka znika bez śladu, policja jest bezradna, nie ma ani ciała, ani śladów porywaczy. Nikt nie żąda okupu.

Dramatyczne przejścia sprawiają, iż małżeństwo Julie i Stephena przeżywa głęboki kryzys, małżonkowie oddalają się od siebie, Julie zmienia miejsce zamieszkania. Stephen po wstępnym energicznym, acz bezowocnym poszukiwaniu Kate popada w marazm, depresję, otępienie. Przestaje pisać, wycofuje się z życia towarzyskiego. Dni spędza przed telewizorem, jedynym jego zajęciem jest praca w rządowej komisji do spraw stworzenia raportu z wytycznymi odnośnie wychowania.

Czas zadumy, wyciszenia, pogrążenia się w sobie, własnej żałobie, małżonkowie przeżywają oddzielnie, każdy na swój sposób. Stephen powraca do dawnych marzeń, wspomnień, zbliża się do matki, wspiera parę przyjaciół, zmagających się z chorobą jego wydawcy i protektora z lat młodości. Wikła się w polityczne rozgrywki na szczeblu państwowym. Doznaje rozczarowania polityką.

To książka o nadziei na lepsze jutro, o tym jak żyć, by przeżyć utratę. Mimo tego, że dużo w niej bólu, rozkładu, depresji, nie pozostawia jednak w ustach goryczy. Bo chociaż tematyka powieści dotyka w wyraźny sposób i pozostawia ślad w głowie takich wrażliwców jak ja, jest to jednak jedna z bardziej optymistycznych powieści Iana McEwana. Warto przeczytać, warto przebrnąć przez przydługie opisy prac komisji rządowej, by odkryć McEwana piszącego o nadziei.

W świecie mułów nie ma regułów, Ogden Nash

Media Rodzina, 2007

Liczba stron: 166

Nazwisko Ogdena Nasha niewiele mi mówiło. Książka przyciągnęła mnie nazwiskiem tłumacza – Stanisława Barańczaka. Przekartkowałam tomik przy bibliotecznym regale, mój wzrok złapał kilka wersów i już wiedziałam, że książkę zabieram do domu, by w spokoju nacieszyć się satyrą i dowcipem w najlepszym wydaniu.

Na niespełna dwustu stronach znalazłam mnóstwo niezwykłych perełek językowych, gier słów, dowcipu, ironii, humoru. Niektóre z zawartych w książce utworów to zaledwie dwuwersy, jest też wiele takich, które zajmują dwie strony szczelnie wypełniając wersy od prawej do lewej. Autor zawiera w nich rozmaite refleksje, te dotyczące bycia rodzicem, gospodarzem i gościem przyjęcia, wyśmiewa typowe zachowania – zadęcie, sztywniactwo, gadulstwo. Obrywa się i zwierzętom, np:

„Żółw swym pancerzem się nie zraża/ i jakimś cudem się rozmnaża (…)”

lub mrówce: „Słynie z tego ta bestyja,/ Że się w pracy szybko zwija./ Co z tego? Zwijałby się każdy z nas,/ Gdyby we wnętrzu miał mrówczany kwas.”

i ludziom: Skandynawom, Japończykom, ale najbardziej autor poużywał sobie na powściągliwych i nudnych Anglikach.

Ogromnie podobały mi się rozmaite wersje tłumaczeń niektórych krótkich wierszy. Barańczak pokazał całe mistrzostwo swojego warsztatu językowego. Aż nawet chwilami zastanawiałam się, czy tłumacz nie przerósł autora. Dla mnie mistrzostwo świata w zakresie rozrywki.

Śmiejący się policjant, Maj Sjowall & Per Wahloo

Amber, 2010

Liczba stron: 219

Sztokholmski Wydział Zabójstw nie ma zbyt dużo pracy. Policjanci zajmują się porządkowaniem starych spraw w oczekiwaniu na zbliżające się święta Bożego Narodzenia. Sielanka zostaje jednak gwałtownie przerwana w dniu, kiedy patrol uliczny znajduje autobus miejski, w którym ktoś dokonał okrutnej masakry – przy użyciu broni palnej zamordował ośmiu pasażerów i kierowcę. Wśród zabitych znajduje się policjant z wydziału Martina Becka.

Presja nałożona na barki Becka, Larssona i Kollberga jest naprawdę duża. Opinia publiczna i media żądają szybkiego wyjaśnienia sprawy. Sami policjanci również nie ociągają się z działaniami, choć materiałów jest niezwykle niewiele. Tropy szybko się urywają, brakuje motywu. Który z pasażerów był celem dla mordercy? Czy był to akt bezsensowej przemocy, czy może morderca miał jakiś motyw swojego działania?

Jak zwykle u Sjowall i Whaloo jest zajmująco choć bez fajerwerków tak typowych dla amerykańskich powieści kryminalnych. Mnie jednak o wiele bardziej odpowiada tempo i klimat szwedzkich kryminałów – policjanci to nie supermani, a wręcz przeciwnie, często chodzą zakatarzeni, zmarznięci, niedoskonali. Brak tu pościgów samochodowych i genialnych obław, a jednak trudno oderwać się od kart powieści. Gorąco polecam!

Zejście pod wodę, Lidia Czukowska

Państwowy Instytut Wydawniczy, 2010

Liczba stron: 174

Jest rok 1949, minęło dwanaście lat od momentu, gdy mąż Niny został zatrzymany i wywieziony do obozu pracy na „dziesięć lat bez prawa korespondencji”. Nina to literatka, która samotnie wychowuje córkę i wciąż wraca myślami do roku 1937 oraz wydarzeń, które miały miejsce później. Wspomnienia, niepewność, skrywane lęki spadają na nią regularnie, a okazją do przemyśleń staje się kilkutygodniowy wyjazd poza Moskwę, do sanatorium dla pisarzy.

Pobyt w sanatorium położonym w pięknej okolicy, Nina pragnie wykorzystać na ukończenie opowiadania o wydarzeniach, które nastąpiły po fali aresztowań, chce również odetchnąć głęboko świeżym leśnym powietrzem i nabrać energii na codzienne zmagania. Cóż z tego, skoro lęk związany z zaginięciem męża wraca regularnymi falami, podsycany rozmowami z pisarzem, który przeżył obóz pracy i podczas długich spacerów opowiada Ninie o okropnościach, jakim poddani byli osadzeni przez władzę intelektualiści. Podczas pobytu w sanatorium Nina konfrontuje swój niezłomny stosunek do władz stalinowskich z postawą innych – wychodzi z tego starcia mocno poraniona i zawiedziona.

Nina nie ma wielkich nadziei na odnalezienie męża. Zdaje sobie sprawę, że został zabity w taki lub inny sposób. Sen z oczu spędzają jej wizje śmierci męża oraz fakt iż nie było jej wtedy przy nim, zmagając się z codziennymi obowiązkami przegapiła moment kiedy to się stało. Z drugiej strony nachodzą ją inne destrukcyjne myśli o tym, że mąż żyje, ale z jakiegoś powodu nie chce do niej wrócić.

Nina jest osobą twardo stąpającą po ziemi, doświadczoną przez życie, kobietą, która boi się szczęścia i radości, bo wie jak łatwo można je stracić. Jej stosunek do świata wyraża się w takim fragmencie, kiedy pisarka po raz pierwszy wyrusza na spacer po okolicy sanatorium i podziwia piękno lasu:

„Szłam ścieżką, pijana miganiem, wirowaniem szaro-białych, smukłych pni i dręczył mnie smutek – jak zawsze w chwilach zbyt bliskiego szczęścia… Przecież mi to odbiorą. Sama oddam. Nikt nie będzie odbierał, po prostu minie to coś nieogarnione, co nazywamy czasem, na kartce kalendarza pojawi się jakaś czwórka albo dziewiątka, z jej nakazu podstawią pod wejście samochód, zacznę pakować walizkę, a brzezina już nie będzie moja, wejście do niej będzie mi zabronione.”

To smutna, ale bardzo piękna książka. W dużej mierze autobiograficzna, co sprawiło, iż odebrałam ją silniej niż gdybym czytała o fikcyjnych postaciach i wydarzeniach. Książka oczywiście nie mogła być wydana w Związku Radzieckim ze względu na treści i krytykę polityki tego kraju. Cieszę się, że nie zaginęła w nurcie pędzącej historii i możemy poznać jedną z wielu wersji smutnych życiorysów i rozdartych sumień.

Sto butelek na ścianie, Ena Lucia Portela

W.A.B., 2005

Liczba stron: 333

Opowieść snuta przez główną bohaterkę, Zetę, zabiera czytelnika do współczesnej Hawany. Miasta, w którym mieszkają ludzie o różnych kolorach skóry, poglądach, pochodzeniu społecznym. Różnorodność postaci zwielokrotniona poprzez żywą narrację sprawia, że książkę Porteli smakuje się wszystkimi zmysłami.

Zeta to półsierota, wychowywana przez mało odpowiedzialnego lecz kochającego ojca. Brak zasad oraz dyscypliny sprawił, iż dziewczyna sama wyznaczyła sobie kanon moralności i akceptowalnych zachowań. Wśród nich znajdują się liczne, przypadkowe, a także płatne kontakty seksualne oraz pociąg do używek, w tym narkotyków i rumu. Mimo rozbujałej erotyczności Zety, jej naiwności i skłonności do zachowań ryzykownych, jawi się ona czytelnikowi jako postać niezwykle sympatyczna, otwarta, szczera, prostolinijna. Opowiadając swoją historię Zeta ma niespełna trzydzieści lat oraz spory bagaż doświadczeń. Jej podejście do życia sprowadza się do usprawiedliwiania i wybaczania:

„Bo jeśli człowiek zacznie się zastanawiać, tak na poważnie, nad dowolnym zachowaniem ludzkim, choćby nie wiadomo jak dziwacznym lub przestępczym, zawsze w końcu znajdzie jakieś usprawiedliwienie. A jakże. Bo w każdej ludzkiej istocie, na szczęście lub na nieszczęście, znajduje się wszystko, co dobre, i wszystko, co złe.”

Środowisko w jakim przebywa składa się z wielu nietuzinkowych postaci. Jej najbliższa przyjaciółka  – Linda jest uznaną pisarką, podróżującą po świecie, feministką i lesbijką. Ona wprowadza Zetę w świat podobnych sobie kobiet, których perypetie, nie tylko miłosne Zeta opisuje ze swadą i lekkością. Sama Zeta jest w nieformalnym związku z dużo od siebie starszym mężczyzną, niezrównoważonym psychicznie sadystą, traktującym ją jak rzecz i wyładowującym na niej wszystkie swoje liczne frustracje.  Dziewczyna nie potrafi uwolnić się od tego związku, jest uzależniona psychicznie od swojego oprawcy i żadne wyrządzone krzywdy nie wpływają na jej racjonalne myślenie.

Autorka przedstawia kobiety takie, jakimi są – te silne, mocno stąpające po ziemi, takie jak Linda i te podchodzące do życia emocjonalnie, przewrażliwione, oddające swoje serce na tacy każdemu, kto chce po nie sięgnąć. I choć książka dzięki narracji nie epatuje cierpieniem i smutkiem – czytelnik odczuwa ból istnienia ukryty i przemycony gdzieś pomiędzy.

Portela pokazuje też Hawanę – miasto kontrastów, skąpane w słońcu, wypełnione domami, w których tłoczą się dziesiątki ludzi, którzy dniem i nocą próbują udoskonalać swoje mocno niedoskonałe lokum. Stąd też wywodzi się humorystyczne i potoczna nazwa budynku, w którym rezyduje bohaterka – Zakątek Wesołego Młotka. To miasto, w którym nikt nie dziwi się całonocnym imprezom do białego rana, z tańcami na schodach i alkoholem lejącym się strumieniami.

Wcześniej miałam jakiś obraz Kubańczyków i Kuby stworzony przez Leonardo Padurę. Po tej lekturze poznałam Hawanę z punktu widzenia kobiety – miasto bardziej malownicze, opisane w żywszych barwach, choć nie mniej brutalne i bezwzględne.