W odbiciu, Jakub Małecki

Powergraph, 2011

Liczba stron: 299

Nie jestem specjalistką ani znawczynią twórczości tego autora. Jednak po dwóch przeczytanych powieściach Jakuba Małeckiego, mogę określić się mianem miłośniczki jego twórczości. Czytając jego powieści wsiąkam w wykreowany na kartach książki świat. Żyję życiem bohaterów, czuję, bawię się i cierpię z nimi. To niezwykłe, tym bardziej, że książki tego autora łączą świat realny ze światem fantastycznym ze szczyptą horroru i groteski.

„W odbiciu” ma kilku narratorów wypowiadających się w pierwszej osobie. Głównym z nich jest Karol – bezrobotny miłośnik motocykli żonaty z Natalią. Karol dowiaduje się od kumpla – policjanta o dziwnym przypadku morderstwa. Mieszkający samotnie zabity staruszek zajmował mieszkanie w kamienicy na Długosza – policjanci odkryli jednak, że denat nie miał ani kuchni ani łazienki. Jedynym sprzętem znalezionym w mieszkaniu był fortepian.

Wiedziony ciekawością Karol idzie do tego mieszkania. Od tej pory wydarzenia przyspieszają i przyjmują najbardziej nieoczekiwany obrót. Co mu się tylko wydaje, a co jest rzeczywistością? Czy mnożące się nieszczęśliwe wypadki, napady, morderstwa i wszelakie zbrodnie są kwestią przypadku, czy może konsekwencją zdarzeń na ulicy Długosza? Czy stary znajomy o ksywie Pielgrzym ma coś wspólnego z falą zbrodni zalewającą miasto? Karol próbuje znaleźć powiązania, ale nie będzie to łatwe, ponieważ i na jego rodzinę spadnie seria zmartwień.

Uwielbiam klimat tej książki – z jednej strony prosty do bólu język, z drugiej strony lawina nieprawdopodobnych zdarzeń niczym z koszmarnego snu. Inteligentna gra z czytelnikiem szukającym wraz z Karolem powiązań i niedopowiedziane zakończenie dają mocnego kopa. W całym tym gąszczu różnych zdarzeń kryje się jednak podstawowe pytanie o sens życia. I choć zazwyczaj unikam powieści z elementami fantastyki i horroru, to wszystko, co napisze Małecki łykam jak młody pelikan. „W odbiciu” to wspaniała książkowa przygoda. Polecam!

Paryski ekspres, Georges Simenon

WAB, 2011

Liczba stron: 232

Dotychczas czytałam powieści kryminalne Simenona z Maigretem. Ciekawa byłam jak autor poradził sobie z powieścią, która koncentruje się przede wszystkim na analizie psychologicznej postępowania bohatera.

Holender, Kees Popinga jest dobrze sytuowanym pracownikiem spółki, która niespodziewanie bankrutuje. Dotychczasowe dostatnie życie, wzorowego męża, ojca i pracownika wali się jak domek z kart. Kees z dnia na dzień postanawia zerwać ze swoim wizerunkiem i poczuć wolność od wszelkich zobowiązań. Po kolei zdziera maski – męża, ojca, pracownika, w końcu prawego obywatela. Postanawia wyjechać z Groningen. Nikomu nic nie mówiąc wsiada w pociąg do Amsterdamu, gdzie niezwłocznie udaje się do pokojowego hotelu kochanki swojego szefa, ponętnej fordanserki. Tam daje upust swoim żądzom. Sprawy wymykają się spod kontroli, a dziewczyna umiera. Kees, nie przejmując się konsekwencjami, wyjeżdża nocnym ekspresem do Paryża. Tam szasta otrzymanymi od szefa pieniędzmi, żyjąc tak, jak nigdy nie miał odwagi żyć.

Trudno nazwać tę książkę mianem kryminału – wszak mordercę znamy od samego początku. To bardziej powieść psychologiczna – obserwujemy przemiany zachodzące u człowieka pozbywającego się wszelkich barier. Wkrótce okazuje się także, że Kees jest żądny sławy – dokładnie śledzi wszystkie wydania gazet, a nawet ośmiela się pisać do redakcji, by sprostować fakty, które według niego przeinaczono. Czy wyzbycie się zahamowań jest czymś innym niż szaleństwo? Czym różni się Popinga od zwykłego wariata?

Trudno polubić głównego bohatera, a z drugiej strony nie odczuwa się do niego niechęci. Ja czytałam o jego postępkach czując się tak, jak badacz oglądający przez lupę jakiś szczególnie interesujący przypadek żuczka. Bez wstrętu i bez sympatii. Na chłodno. Czyli tak, jak zaplanował to Simenon. Wielkie brawa dla tego autora za tak wnikliwą analizę postaci i ciekawą fabułę.

Nagie myśli, Iwona J. Walczak

Replika, 2011

Liczba stron: 344

Rzadko sięgam po książki tego typu. Bardziej wyciszają mnie kryminały niż sercowe perypetie i życiowe zakręty. Niemniej jednak pomyślałam, że ta powieść osadzona w Poznaniu, będzie moją towarzyszką w te dni, które od rana do nocy wypełniała praca. Liczyłam na lżejszą tematykę i miałam nadzieję poślizgać się po powierzchni powieści. Okazało się, że nie jest to takie oczywiste w przypadku tej książki, ponieważ autorka pokusiła się o dość wnikliwą analizę toksycznych relacji rodzinnych głównej bohaterki.

Elżbieta, Becia, księgowa w Mieteksie, matka dwóch dorosłych synów, po uszy tkwi w bylejakości. Pieniędzy ledwie starcza od pierwszego do pierwszego. Wisi nad nią widmo zwolnienia z pracy. Roszczeniowy mąż, z którym nic ją już nie łączy, jest bezustannie bezrobotny. Dom, który dzielą z jej matką, sypie się ze starości. Jednym za największych utrapień Beci są relacje z matką – okropną heterą, która od dzieciństwa traktowała starszą córkę jak utrapienie i piąte koło u wozu. Nawet po latach stosunki miedzy kobietami nie uległy poprawie. Jedynie synowie nie przysparzają jej większych problemów, chociaż relacje między nią i tym żonatym również nie należą do najserdeczniejszych.

Becia szuka ucieczki od szaroburego świata wiecznych utarczek i pretensji. Pisze blog, marzy o lepszym życiu, tanio kupuje namiastkę luksusu, czyli stylowe bibeloty na aukcjach w internecie, stara się nauczyć asertywności. Ostatni z wymienionych przeze mnie punktów zupełnie jej nie wychodzi, bo cała rodzina i wszyscy znajomi przyzwyczaili się już do tego, że Becia zrobi, załatwi, wykona i długo nie będzie dopominała się o zapłatę. I choć uwiera ją ten beznadziejny świat, nie potrafi wyjść z kręgu zobowiązań i powinności, stawiając innych ponad własne dobro i zdrowie. Kiedy Becia poznaje Juliana ma okazję zakosztować życia, o którym zawsze tylko marzyła. Dobrze sytuowany Julian otacza ją opieką, jest dla niej podporą. Czy Elżbieta będzie umiała rozstać się z toksyczną rodziną?

Z jednej strony szkoda mi było Elżbiety, znalazła się w sytuacji nie do pozazdroszczenia. Z drugiej strony wciąż zdawałam sobie sprawę, że sama doprowadziła się do takiego stanu – ponownie przyjęła pod dach męża obiboka, dobrowolnie wprowadziła się do matki, która nieustannie jej ubliżała. Trudno współczuć komuś kto wciąż dokonuje złych wyborów i nie uczy się na błędach, a nawet pielęgnuje toksyczne związki nie przeciwstawiając im się z całą swoją mocą. Nie zżyłam się z tą bohaterką i było mi obojętne jak potoczą się jej losy.

Irytowała mnie konstrukcja powieści – ponad połowa książki przedstawiała kolejne odsłony rodzinnych relacji bohaterki i kolejne niepowodzenia w pogodzeniu wyobrażeń o idealnej familii z brutalną rzeczywistością. Moim skromnym zdaniem, starczyłaby połowa przykładów, aby rozeznać się w ciężkiej sytuacji Elżbiety i poznać jej marzycielską stronę osobowości. Dodatkowe przykłady nieszczęść spadających na bohaterkę nie pogłębiały również portretu psychologicznego tej postaci.

Niewątpliwym atutem jest otwarte zakończenie powieści. Jaką naukę wyciągnie bohaterka ze swoich doświadczeń? Jako „znawczyni” natury ludzkiej śmiem sądzić, że żadnej.

Kobieta nie królik – dygresja

Rzadko mam śmiałość krytykować książki za powielanie elementów fabuły i sztampowość postaci. Wychodzę z założenia, że ja tu tylko sprzątam… czyli czytam, więc nie powinnam wnikać w zawiłości warsztatu twórcy. Z drugiej strony, książka żyje tylko wtedy, kiedy ktoś ją czyta, więc udzielam sobie głosu. Pragnę wyrazić kilka uwag na temat elementu często wykorzystywanego w powieściach różnych gatunków.

Odnoszę czasem wrażenie, że pisarze wyobrażają sobie, że kobieta ma co najmniej jedną wspólną cechę z królikiem. Królik, a raczej „królikowa”, o ile nie zawodzi mnie pamięć, ma taką właściwość, że w momencie miłosnego uniesienia i zetknięcia ze swoim partnerem, zaczyna uwalniać komórki jajowe. To natomiast sprawia, że praktycznie każdy intymny kontakt z królikiem kończy się u niej ciążą. Natura sprytnie to wymyśliła i stąd też powiedzenie „mnożyć się jak królik”.

Wielu autorów, mylnie sądząc, że i kobieta ma taką genetycznie zaprojektowaną umiejętność, posługuje się takim oto schematem: niewinne dziewczę zostaje uwiedzione gdzieś pod krzaczkiem i momentalnie zachodzi w ciążę. Albo wyzwolona kobieta idzie do łóżka z mało sobie znanym mężczyzną, a potem, o zgrozo!, okazuje się, że w brzuchu nosi potomka. Tak jakby komórka jajowa czekała w pogotowiu, żeby wyskoczyć w odpowiednim momencie.

Proszę nie myśleć, że uważam, że zajście w ciążę po jednym stosunku jest niemożliwe. Tak, przyznaję jest możliwe, ale jak często się zdarza? Kto starał się o dziecko, zdaje sobie sprawę, że nie jest to takie proste i szybkie…

Zmierzam do tego, iż uważam, że wykorzystywanie tego motywu przez autorów zakrawa o pójście na łatwiznę. Wiadomo, że niechciana / niespodziewana ciąża pięknie i spektakularnie skomplikuje akcję i nada jej dramatyzmu. Takim schematem posłużył się i Thomas Hardy w „Tess D’Urbervilles”, i Liza Marklund w „Raju”, i wielu innych autorów w swoich powieściach oraz scenarzystów w filmach.

Skąd wzięła się ta dygresja? Otóż, kiedy czytałam „Niewinność zagubioną w deszczu” i doszłam do sceny uwiedzenia zakonnicy, mimowolnie zacisnęłam zęby i kciuki, żeby siłą woli powstrzymać Mendozę przed sięgnięciem po to cliche. I wiecie co? Udało mi się!!! Mendoza nie zrobił mi tego świństwa i nie skomplikował zakonnicy życia, bardziej niż to było potrzebne. Tym samym zyskał sobie moją wdzięczność i oddanie.

Znacie inne przykłady wykorzystania motywu: 1 stosunek = 1 ciąża, czyli kobieta = królik? Jeśli tak podzielcie się ze mną. A może denerwują Was inne oklepane wątki. Chętnie wysłucham.

Saturn, Jacek Dehnel

WAB, 2011

Liczba stron: 270

Jakże mogłabym nie przeczytać książki, która opowiada o Francisco Goi i napisana została przez Dehnela? Odpowiadam spiesznie, że nie było takiej możliwości… Lubię powieści poruszające tematy związane z szeroko pojętą sztuką, lubię również specyficzny, bogaty język Jacka Dehnela. Czytanie tej fikcyjnej powieści opartej na faktach z życia malarza przysporzyło mi mnóstwo przyjemności.

To opowieść snuta na trzy głosy. Opowiadają mężczyźni z rodu Goya: Francisco – znany malarz, popularny już za życia; jego syn Javier – nieudacznik, pogrążony w ciągłej depresji oraz wnuk Mariano – mężczyzna nieprzejawiający zdolności plastycznych, ale ambitny i żądny tytułów. Francisco przedstawiony jest jako uzdolniony satyr – uciążliwy w codziennych kontaktach, głośny, wulgarny, sprośny, chciwy i dominujący wszystkich wokół. Jego małżeństwo opiera się tylko na wierności żony, on sam nawet nie zachowuje pozorów. Jedyny syn tej pary rozczarowuje malarza, który bez ogródek krytykuje chłopca, traktując go obcesowo i okrutnie.

Javier, żyjący w cieniu swojego sławnego ojca, wyrasta na człowieka zamkniętego w sobie, szukającego ucieczki w książkach. Podejmuje nieśmiałe próby malarskie, ale nie porywa się na malowanie w pracowni ojca. Nie potrafi cieszyć się z życia. Nawet po śmierci ojca nie staje się innym człowiekiem. Jego cechami nadrzędnymi są depresyjność, wrażliwość, podejrzliwość i chciwość.

Syn Javiera, Mariano, jest oczkiem w głowie dziadka. Od dziecka nastawiany jest przeciw ojcu. Wyrasta na człowieka egoistycznego, żyjącego na pokaz, zabiegającego o tytuły i pragnącego pomnażać odziedziczoną fortunę. O tym członku rodziny Goya wiemy najmniej, aczkolwiek jest on najlepszym przykładem tego, że wzajemny szacunek i miłość nie były wartościami, które wpajano dzieciom.

Chociaż motyw malarstwa (Czarnych Obrazów) przewija się przez całą książkę, to sama analiza obrazów i proces twórczy nie są najważniejsze w powieści. Dehnel koncentruje się na dysfunkcyjności tej rodziny, skrywanych przez nią sekretach i wzajemnych relacjach między członkami rodu. Portrety psychologiczne są mocną stroną tego autora. Ja uwielbiam go także za styl, który charakteryzuje ogromne bogactwo metafor.