Rzut oka na rok 2011

Przeczytałam 203 książki, o większości z nich pisałam na blogu.

Trochę statystyk:

książki polskich autorów: 79

literatura faktu: 44 (w tym biografie, książki podróżnicze oraz przyrodnicze)

fikcja literacka: 159

w tym literatura dla dzieci i młodzieży: 14

książki przeczytane po angielsku: 2

komiksy:7

niedoczytane: 4 (Zły, Sens nocy, Klaudyna, Kolor magii)

Książki, które dostały ode mnie najwyższą notę, czyli najlepsze w 2011 (są podlinkowane do recenzji):

Lód i woda, woda i lód, Majgull Axelsson

Nocni wędrowcy, Wojciech Jagielski

Instrukcja jak ocalić świat, Rosa Montero

Saga Sigrun, Elżbieta Cherezińska

Kot Simona. Sam o sobie, Simon Tofield

Wyspa mojej siostry, Katarzyna Ryrych

O chorowaniu, Virginia Woolf

Lektury nadobowiązkowe, Wisława Szymborska

Las Zębów i Rąk, Carrie Ryan

Szwaczka, Frances de Pontes Peebles

Dom w Riverton, Kate Morton

Dzisiaj narysujemy śmierć, Wojciech Tochman

Charlotte Sometimes, Penelope Farmer

Magiczne drzewo. Tajemnica mostu, Andrzej Maleszka

Poczytaj mi mamo. Księga pierwsza

Saturn, Jacek Dehnel

Zima lwów, Jan Costin Wagner

Wpływowe kobiety Drugiej Rzeczypospoltej, Sławomir Koper

Kot Syjonu, Jerzy A. Wlazło

Bullet Books, 2011

Liczba stron: 294

Chociaż nazwisko i imię autora brzmi swojsko, to już miejsce akcji napisanej przez niego powieści jest nieco odległe od Polski. Autor umiejscowił akcję na jednej z walijskich wysp. Jeśli chodzi o głównego bohatera to obdarzył go polskim nazwiskiem – Bialas oraz takimiż przodkami.

Bialas jest prywatnym detektywem, byłym policjantem zwolnionym ze służby za zastrzelenie innego funkcjonariusza w niejasnych okolicznościach. Bialas wynajmuje ponure mieszkanie nad turecką restauracją, w którym prowadzi (bez większych sukcesów) agencję detektywistyczną. Zazwyczaj jest zupełnie spłukany, a swoje życiowe rozterki topi w alkoholu. Na szczęście jest na tyle uroczy i dowcipny, że mimo wszystko, cały czas obdarzany jest sympatią przez swoich wierzycieli (oraz czytelnika). Po okresie posuchy Bialas ma nagle sporo zleceń, z których jedno jest dziwniejsze od drugiego. Tajemnicza hrabina Chattearstone żąda (trudno nazwać do zleceniem czy prośbą) znalezienia dla niej kota. Starsze małżeństwo Chińczyków mieszkających w pobliżu prosi o odnalezienie ogrodnika, który za swoją pracę nie otrzymał od nich zapłaty i zniknął. Pojawia się też szantażowany przedstawiciel wyższych warstw społeczeństwa.

Czytelnik podąża z Bialasem od jednej sprawy do drugiej, węsząc romans z zaprzyjaźnioną z nim policjantką oraz nie przeczuwając kolejnych komplikacji. I choć nie do końca wiemy dokąd zawiedzie nas każda kolejna odsłona, to samo wędrowanie jest przyjemne. Przecież bohater jest dowcipny i o dobrym sercu, kolejne sprawy do rozwikłania ciekawe i wiążące się z innymi zagadkami – czego chcieć więcej? Ja życzyłabym sobie bardziej wyrazistej fabuły – jednego wątku, którego mogłabym się przyczepić, i który dominowałby wszystkie wątki poboczne. „Kot Syjonu” skonstruowany jest tak, że wszystkie kolejne wątki wydają się być ważne. To dla jednych może być zaleta, dla innych niedociągnięcie.

Bialas nieodparcie kojarzył mi się z bohaterami powieści Gardnera oraz Hammetta. Podobnie jak sceneria – te same ciasne i zadymione bary, wypijany bez ograniczeń alkohol, tanie biura oraz wyraziste postacie. Wszystkie elementy kryminału noir zostały spełnione. Ja mimo pewnych uwag w trakcie lektury, odłożyłam książkę zadowolona, bo dostarczyła mi dużo rozrywki i przyjemności z czytania. Chętnie poznam kolejne powieści autora.

Nie odstępuj ode mnie, Elizabeth Strout

Świat Książki, 2008

Liczba stron: 301

„Nie odstępuj ode mnie” jest książką portretującą małe amerykańskie miasteczko. Akcja powieści toczy się w latach pięćdziesiątych, czasach przełomu, czasach strachu przed wybuchem wojny między USA a Rosją, czasach kiedy zabobony i konserwatyści mieli się jeszcze dobrze, a społeczeństwo dopiero co zaczynało się zmieniać na bardziej nowoczesne i światłe.

Kiedy parafię w West Annett obejmuje nowy, młody, charyzmatyczny pastor, miejscowi są zachwyceni. Podobają im się kazania oraz nieskazitelna osobowość duszpasterza – Tylera Caskeya. Mniejszą sympatią darzą jego żonę – Lauren, która pochodzi z zupełnie innego świata. Na tle szaro-burej zaściankowości wygląda i zachowuje się jak egzotyczny, kolorowy ptak. Nie interesują jej kółka gospodyń ani spotkania modlitewne – Lauren najbardziej lubi robić zakupy i stroić się.

Taylera poznajemy po śmierci żony, kiedy sam próbuje sobie radzić z życiem, wychowaniem starszej córki, ułożeniem stosunków z matką zajmującą się jego młodszą córką i znalezieniem swojego miejsca na ziemi. Zaskakuje go wrogie nastawienie mieszkańców miasteczka, rozpowszechnianie plotek i pomówień. Początkowo je ignoruje licząc na to, że plotki ucichną – jednak kiedy niechęć mieszkańców zaczyna dotykać również jego kilkuletniej córki Katherine, musi odnieść się do tego, co do niego dociera.

Nie polubiłam żadnego z bohaterów – Tyler był świętszy od wszystkich świętych, zamiast zająć się Katherine, która po śmierci matki przeżywała traumę, rozmyśla o Piśmie Świętym, filozofii i kazaniach. Jego „świętość” i trzymanie się z dala od prawdziwego życia staje się zarzewiem konfliktów z parafianami. Matka Tylera to najprawdziwsza zdewociała, purytańska jędza, która ingeruje w każdy aspekt życia swojego syna. Okropny, zimny babsztyl. Żona Tylera – Lauren to taki słodki, różowo-bezowy pustaczek, który nudzi się na plebanii, żyje ponad stan i nie umie zorganizować sobie dnia. Chyba jednak szczerze kocha Tylera, co stawia ją w nieco lepszym świetle. Mieszkańcy West Annett to małostkowi głupcy żyjący od plotki do plotki. Swoich występków nie zauważają, szukają zła w innych. To ludzie toksyczni.

To taka powieść, w której od razu wiadomo, że na końcu wszystko dobrze się ułoży, a w środku będzie sporo różnych komplikacji. Nie do końca takie lubię. W przypadku książki Elizabeth Strout mamy dobrze skonstruowane postaci oraz obraz amerykańskiej prowincji ponad pół wieku temu, co w moim odczuciu mocno podwyższa jej wartość. Moim zdaniem warto zajrzeć do książki.

Zima lwów, Jan Costin Wagner

Akcent, 2011

Liczba stron: 286

Ech… jaka szkoda, że to już koniec… Najchętniej pozostałabym z bohaterami tej powieści jeszcze przez jakiś czas, bo choć książka jest kryminałem to ma w sobie dużo wyważonego spokoju, równowagi, nastroju. Akcja zamyka się w ciągu świątecznego tygodnia – od 24 grudnia do 1 stycznia, czyli jak znalazł na teraz. Fińska zima nie ma nic wspólnego z tym, co za naszymi oknami, więc tym bardziej warto dla zimowej aury.

W wigilijny wieczór Detektyw Kimmo Joentaa dyżuruje na posterunku. Od czasu śmierci żony nie ma lepszego pomysłu na spędzanie świąt. Tym razem jednak w jego życiu zawodowym i prywatnym nastąpi pewne zawirowanie. Cały okres świąteczny spędzi na rozwiązywaniu zagadki śmierci dwóch osób – patologa sądowego od lat współpracującego z komendą w Turku oraz artysty – twórcy manekinów do filmów. Obaj panowie spotkali się podczas kręcenia programu telewizyjnego – popularnego w Finlandii talk show. Co łączyło te dwie osoby? Czym zasłużyli sobie na śmierć? Nie chcę zdradzać nic więcej żeby nie zabierać Wam przyjemności odkrywania kolejnych wątków powieści.

Wątek kryminalny i prywatny poprowadzone są tak, że trudno odłożyć książkę choćby na chwilę. Mimo tego, że przez całą powieść przewija się postać mordercy to dopiero finałowe rozdziały zdradzają motywy działania sprawcy. W międzyczasie czytelnik zaczyna odczuwać sympatię do większości bohaterów. Ja największym zaufaniem i serdecznością obdarzyłam samego Kimmo Joentę – to skomplikowany człowiek, zamknięty w sobie, w pracy posługujący się intuicją, często niezrozumiany, ale szanowany przez innych. Trzymam kciuki za to, aby ułożyło mu się w życiu.

Bardzo chciałabym aby przetłumaczono pozostałe książki tego autora, bo mi z niemieckim nie po drodze.

Chciałam jeszcze zwrócić uwagę na polskie wydanie tej powieści. Czyta się je doskonale dzięki sporym odstępom między liniami i nie za małej czcionce. Żeby inni wydawcy tak szanowali oczy czytelników…

Córka kanibala, Rosa Montero

Muza SA, 2001

Liczba stron: 405

Na lotnisku zostaje uprowadzony mąż głównej bohaterki Luci Romero- wysoki rangą urzędnik państwowy. Do porwania dochodzi w sposób przez nikogo niezauważony, równie dobrze mężczyzna mógłby ulotnić się sam. W ten sam sposób rozumuje poinformowana o zdarzeniu policja – może facet w średnim wieku chciał spędzić sylwestra z kimś innym niż żona i sam się wkrótce znajdzie?

A jednak nie. Kilka dni po porwaniu Lucia odbiera telefon z żądaniem okupu. Suma jest ogromna. Z początku wydaje jej się to kpiną, ale wkrótce dostaje od porwanego męża instrukcje skąd wziąć pieniądze. Czyżby jej małżonek prowadził podwójne życie? Z biegiem dni dowie się coraz więcej o nim, o sobie i o życiu.

Od porwania zaczyna się i kończy ta książka, ale nie ono jest najważniejsze w powieści. Głównym jej tematem jest przemiana bohaterki z niepewnej siebie, schematycznie działającej czterdziestolatki w kobietę, która potrafi docenić to, co ma w życiu, jest samowystarczalna i pogodzona z sobą i bliskimi. Aby ta zmiana mogła nastąpić, na drodze Luci muszą stanąć dwaj mężczyźni – jej sąsiedzi. Osiemdziesięcioletni Felix oraz dwudziestolatek Adrian wspierają ją po porwaniu, pomagają w przekazaniu łupu i rozwikłaniu dużego przekrętu na najwyższych szczeblach władzy państwowej. W międzyczasie dużo ze sobą rozmawiają – Felix opowiada o swoim pełnym przygód życiu anarchisty na początku wieku, Adrian podważa tezy postawione przez dziadka, Lucia próbuje odnaleźć się w sytuacji nie raniąc żadnego z nich. To przedziwne, nieustraszone trio trafiło na siebie we właściwej chwili.

Przeczytałam tę powieść z zainteresowaniem, chociaż nie poruszyła mnie tak bardzo jak wydana niedawno „Instrukcja jak ocalić świat” tej samej autorki. Odniosłam też wrażenie, że ślizgałam się po powierzchni tej powieści i nie udało mi się dotrzeć do sedna sprawy – może to świąteczne rozleniwienie tak wpłynęło na mój odbiór treści, może sedno zostało zbyt głęboko ukryte, może niczego więcej tam nie ma…

Przekonajcie się sami.