Cztery dni w styczniu, Jordi Sierra I Fabra

Albatros A. Kuryłowicz, 2011

Liczba stron: 320

Wydaje mi się, że czytałam gdzieś pochwalną recenzję tej książki (przyznać się, kto pisał ;-)) Mając w pamięci przychylność recenzenta, postanowiłam przekonać się czy i mnie książka przypadnie do gustu. Wypożyczyłam egzemplarz z biblioteki zupełnie nieświadoma z jakim gatunkiem literackim przyjdzie mi się zmierzyć.

Po dokładnym wczytaniu się w informacje na skrzydełkach wiedziałam, że będzie wojna, zagadka kryminalna oraz Barcelona. Zacznę od tego ostatniego punktu: sama Barcelona zupełnie mnie nie podnieca (czytaj: nie jest czynnikiem zachęcającym do sięgnięcia po książkę), chociaż wiem, że są osoby, które właśnie dla tego miasta sięgną po powieść. Mnie nawet trochę przeszkadzała: w Hiszpanii nie byłam, a nawet jakbym była, to nie spamiętałabym topografii miasta. Autor bardzo szczegółowo opisuje przemierzane przez bohatera trasy, podając egzotycznie brzmiące nazwy ulic.

Akcja książki odgrywa się w styczniu 1939 roku – podczas hiszpańskiej wojny domowej. Wojska piątej kolumny zbliżają się do niemal wyludnionej Barcelony. Nie funkcjonują żadne urzędy, panuje głód i zimno. Na posterunku policji pozostał tylko jeden funkcjonariusz (inspektor Mascarell) – przed ucieczką powstrzymuje go śmiertelna choroba żony. Do pracy przyszedł z rozpędu. W tych okolicznościach zastaje go kobieta, która przychodzi zgłosić zaginięcie szesnastoletniej córki. I choć Mascarell wie, że poszukiwania nie mają większego sensu, bo dziewczyna mogła podobnie jak większość mieszkańców ruszyć w stronę francuskiej granicy, to podejmuje się rozwiązania tej sprawy.

Śledztwo zaprowadzi go na ślad większej afery. Sam inspektor dokona rzeczy, których w normalnych warunkach zapewne nie ważył by się zrobić. Czytelnik śledzi jego poczynania oraz ma wgląd w jego przemyślenia. Są to niezwykle ciekawe rzeczy: czy moralność czasów wojny jest odmienna od moralności czasów pokoju? Czy wszystko jest na sprzedaż? Czy w warunkach wojny domowej konformizm popłaca?

Bardzo podobało mi się drugie dno tej powieści – obraz miasta i mentalności ludzkiej w czasie kryzysu. Sam wątek kryminalny również wciąga, dużo się dzieje, akcja jest dynamiczna. Najmniej podobały mi się dość przydługie polityczne rozważania o stanie kraju oraz nagromadzenie nazw geograficznych. Jednak w kontekście całej książki są to tylko niewielkie uchybienia. Warto przeczytać!

Córka polarnika, Kari Herbert

Carta Blanca, 2011

Liczba stron: 404

Od kilku miesięcy nie mogłam się zabrać do czytania tej książki: z jednej strony bardzo mnie do niej ciągnęło, z drugiej coś mnie odstraszało. Po dłuższym zastanowieniu nad przyczyną odsuwania książki na dalszy plan, wywnioskowałam, że boję się czytania o zimnie, śniegu, lodzie i znienawidzonej przeze mnie zimie. 1 grudnia wreszcie postanowiłam zmierzyć się z moimi uprzedzeniami i strachami – w końcu do Polski też za chwilę zawitają śnieg i mrozy. Kiedy zaczęłam czytać (szczelnie otulona kocem, żeby nie dopadło mnie zimno z kart powieści), natychmiast wsiąkłam w atmosferę opisywanych miejsc.

Kari Herbert jest córką polarnika – jej ojciec Wally Herbert przemierzył biegun północny i przebywał na terenach podbiegunowych przez wiele lat w latach 60 ubiegłego wieku. Kiedy Kari miała 10 miesięcy zamieszkała z rodzicami w małej chatce u wybrzeży Grenlandii. Polarnicy zostali przyjęci w wiosce z otwartymi ramionami – Wally ceniony był przez Inughuitów za swoje umiejętności, a mała Kari rozpieszczana była przez sąsiadującą z nimi rodzinę. Wychowywała się wśród eskimoskich dzieci i mówiła ich językiem. Później rodzina Herbertów jeszcze kilkakrotnie przyjeżdżała na Grenlandię. Dorosła Kari postanawia odnaleźć swoją eskimoską rodzinę i spędzić z nimi wakacje. Planuje napisać książkę o ludności zamieszkującej najbardziej niesprzyjające ziemie.

Podczas letniego oraz wiosennego pobytu Kari lepiej poznaje panujące zwyczaje. Widzi wpływy świata zachodu na kulturę i zachowanie Inughitów. Wszechobecny alkohol jest przyczyną wielu nieszczęść, dzieci spędzają czas przed telewizorem i nie za bardzo interesują ich tradycyjne zajęcia myśliwych, globalne ocieplenie topiące lód, odcina myśliwych od ich odwiecznych terenów łowieckich. Ludzie są pozornie szczęśliwi i zadowoleni ze swojego życia – jednakże statystyki samobójstw, także wśród młodzieży, świadczą coś odmiennego.

Kari Herbert pokazuje stosunki rodzinne, gościnność rdzennych mieszkańców Grenlandii, ich codzienne troski i radości. Broni ich prawa do połowu narwali, które jest podstawą przeżycia wielu rodzin. Bierze udział w letnim obozie oraz wyprawie na opuszczoną teraz wyspę, na której mieszkała z rodzicami. Nie ukrywa faktów o przemocy, biedzie, brudzie i słabym wykształceniu mieszkańców. Chociaż Inughitów traktuje jak rodzinę, to reporterski obowiązek i pragnienie obiektywizmu bierze górę i w książce znaleźć można również wiele niepokojących faktów.

Oczywiście, nawet w najmniejszym stopniu nie zostałam zachęcona do wyjazdu w tamte strony (zniechęca mnie zimno, dieta rodzimych mieszkańców, pożywiających się wielorybim tłuszczem oraz rozwleczone przed domami resztki zabitych zwierząt), to książka wzbudziła we mnie szacunek dla tych ludzi. Opisy pokazujące strategie przetrwania w ostrym klimacie i codzienne zmagania z naturą – niezachodzącym prze letnie miesiące słońcem i kilkumiesięczną zimową ciemnością, wzbudziły mój podziw. Nie mniejszym zachwytem obdarzam również myśliwych, którzy wyprawiają się na polowanie na lądzie i na wodzie. Ich swoisty instynkt łowiecki oraz zespolenie z naturą są podstawą przetrwania.

I chociaż rzadko się zdarza żebym zapamiętała z lektury dane geograficzne, czy imiona bohaterów, to ta książka – reportaż otworzyła mi oczy na kulturę, której dotychczas prawie nie znałam. Cieszę się, że na księgarskich półkach jest już kolejna książka Kari Herbert, pt: Żony polarników. Siedem niezwykłych historii.

Na szczyt góry, Arne Dahl

Muza SA, 2011

Liczba stron: 374

Z każdą kolejną książką coraz bardziej podoba mi się seria o Drużynie A – powołanej do walki z międzynarodową przestępczością. I chociaż drużyna została rozwiązana w związku z niepowodzeniem poprzedniego śledztwa, to znowu pojawiła się konieczność wskrzeszenia tej grupy najlepszych policjantów.

W dużym pubie w centrum miasta doszło do bezsensownego morderstwa – kibic przeciwnej drużyny został zaatakowany i zamordowany uderzeniem wielkiego kufla piwa. Śledztwo dostają Paul Hjelm i Kerstin Holm. Przesłuchania pozostałych gości lokalu co prawda nie prowadzą do ujęcia sprawcy, który wraz ze sporą grupą innych gości ulotnił się z miejsca zbrodni, ale naprowadzają ich na ślad znacznie poważniejszego przestępstwa. Mniej więcej w tym samym czasie ktoś wysadza w powietrze celę w więzieniu wraz z jej lokatorem – prawą ręką bossa mafii narkotykowej. Kiedy dodamy do tego masakrę, do której doszło na terenach przemysłowych, w której ofiarami padli żołnierze dwóch grup przestępczych, mamy niemal pełen obraz wydarzeń, które doprowadziły do wskrzeszenia Drużyny A.

Oprócz niezwykle skomplikowanej sprawy, w której mieszają się wątki nacjonalistyczne, pedofilskie, kradzież, rozboje i morderstwa, dostajemy również wgląd w prywatne życie policjantów i policjantek. Komplikacje rodzinne, narodziny, rozstania, konflikty i nowo odkryte pokrewne dusze stanowią smakowity dodatek do tej brutalnej i dość trudnej w odbiorze powieści kryminalnej. Może jestem staroświecka, ale w tej powieści szczególnie ujęło mnie podkreślanie wagi przyjaźni oraz honoru. Niezmiernie się cieszę, że już na początku następnego roku kolejna część cyklu.