Dzienniki kołymskie, Jacek Hugo-Bader

Czarne, 2011

Liczba stron: 320

Kołyma to region odległy, nieprzyjazny, trudno dostępny. Kołyma to surowy klimat, długie zimy i górzysty teren. Kołyma swoją złą sławę zdobyła w czasach stalinowskich, w okresie zsyłek i gułagów. Więźniowie obozów wykorzystywani byli do niewolniczej pracy przy budowie infrastruktury oraz do prac przy wydobyciu złota.

Jacek Hugo-Bader wybiera się w podróż przez Kołymę – od Magadanu do Jakucka, drogą zbudowaną dosłownie na szczątkach więźniów Gułagu. Nie jedzie tam jako turysta, jedzie jako badacz dusz ludzkich, wnikliwy obserwator i kronikarz regionu będącego cmentarzem dla tych, którzy tam polegli i dla tych, którzy wciąż tam mieszkają. W swoim dzienniku podróży odnotowuje spotkania z ludźmi. Większość z nich to jego towarzysze podróży, kierowcy ciężarówek, poszukiwacze złota, którzy zabierają go w trasę i podwożą do kolejnego punktu na mapie. Bader je, pije i śpi razem ze swoimi przygodnymi znajomymi. Przede wszystkim jednak z nimi rozmawia. O życiu. O pracy. O dolach i niedolach. O tym, dlaczego postanowili zostać na Kołymie, skoro państwo dopłaca tym, którzy wyprowadzają się w inne rejony.

Czytając dzienniki z Kołymy dowiemy się kim są ludzie, którzy z własnej woli zamieszkują ziemię tak nieprzyjazną człowiekowi. Każda rozmowa to odrębny dramat. To człowiek zamknięty w słowach. Po lekturze pozostaje we mnie wrażenie, że na Kołymie jest największe zagęszczenie rozbitków życiowych na kilometr kwadratowy. Ludzie ci ratują się i pogrążają za jednym zamachem – ich kołem ratunkowym i pętlą u szyi jest alkohol.

„Dzienniki kołymskie” są lekturą niełatwą, przygnębiającą i depresyjną. A zarazem są lekturą pochłaniającą, wciągającą, ważną. Koniecznie przeczytajcie.

Weź moją duszę, Yrsa Sigurdadottir

Muza SA, 2008

Liczba stron: 398

Przeczytałam kiedyś „Lód w żyłach”, który jest jedną z późniejszych książek serii o Thorze – prawniczce rozwiązującej zagadki kryminalne. W te wakacje chciałam zacząć serię od pierwszego tomu. I oczywiście … zaczęłam od drugiego. Pech. Ale na szczęście nie ma potrzeby czytania ich w kolejności chronologicznej i wydaje mi się, że niewiele straciłam pomijając na razie „Trzeci znak.”

Prawniczka Thora zostaje wezwana przez jednego ze swoich klientów na głęboką prowincję. Klient jest właścicielem luksusowego hotelu spa, który stanął na ziemi zakupionej od pewnego rodzeństwa przy udziale kancelarii prowadzonej przez Thorę. Teraz właściciel ziemi skarży się na niedochowanie warunków umowy przez sprzedających i zatajenie informacji obniżającej wartość nieruchomości. O co chodzi? O pojawiające się, według niego, duchy. Thora w duchy nie wierzy, ale postanawia sprawdzić o co chodzi. Przyjeżdża do hotelu w złym momencie – właśnie zamordowano architektkę pracującą nad rozbudową posiadłości. Jej ciało znaleziono na plaży w pobliżu hotelu. Thora zamierza dowiedzieć się czym architektka naraziła się mordercy. W tym celu postanawia przyjrzeć się przeszłości tego miejsca, a ta skrywa wiele niespodzianek. Thora, między innymi, dokopuje się do nazistowskich korzeni byłych właścicieli posiadłości.

Książka sprostała moim oczekiwaniom, zabrała mnie w surowy, nadmorski krajobraz Islandii i zapewniła sporą dawkę rozrywki przy wciągającej intrydze kryminalnej. Duża w tym zasługa sympatycznych bohaterów – Thory, która wkrótce zostanie babcią, po niefortunnej seksualnej przygodzie swojego szesnastoletniego syna oraz jej partnerowi, Niemcowi z pochodzenia, byłemu policjantowi z zawodu. Połączenie współczesnych morderstw (na jednym się nie skończy) z mroczną przeszłością miejsca, na którym stanął hotel jest pomysłem dobrym, ciekawie spisanym i niezwykle wciągającym. Koniecznie muszę przeczytać pozostałe książki w serii oraz najnowszą powieść, nie o Thorze – „Pamiętam cię.”

PS. Rzadko się czepiam, ale w tej powieści natknęłam się na rekordowo dużo „zonków” językowych. Rażących. A zawsze postrzegałam Wydawnictwo Muza za dbające o poprawność językową swoich książek. Zakładam, że to pojedynczy wypadek przy pracy.

Kaprysik. Damskie historie, Mariusz Szczygieł

Agora, 2010

Liczba stron: 98

Może się mylę, bo TV prawie nie oglądam, ale wydaje mi się, że za czasów swoich występów w telewizji Mariusz Szczygieł znany był z tego, że potrafi słuchać. A wszyscy wiemy, że kobiety najbardziej cenią takich mężczyzn, którzy potrafią ich wysłuchać, przy których mogą się wygadać. Książka / książeczka to kilka historii zasłyszanych, kilka przeprowadzonych wywiadów oraz prywatne śledztwo w sprawie jednej starej karteczki. W tych historiach nie ma niczego niesamowitego, ale zostały spisane bez uprzedzeń i z wielką ciekawością drugiego człowieka.

W „Kaprysiku” poznajemy kobiety, które pragną zatrzymać teraźniejszość. Jedna z nich przez wiele lat skrupulatnie  zapisuje codzienne czynności; inna, z pomocą profesjonalnego fotografa uwiecznia siebie i swoich bliskich w różnych stylizacjach. A co ze śledztwem? Pewnego dnia autor znajduje na podłodze w kawiarni pewną starą listę, a na niej nazwiska kobiet oraz inne zapiski, zrozumiałe tylko dla ich autora. O co w nich chodzi? Przed Mariuszem Szczygłem długa droga i wiele poszukiwań, spotkania i rozmowy. A rozwiązanie tajemnicy listy okaże się bardziej niż zaskakujące. To nie wszystkie historie, bo mamy jeszcze opowieść o żonie rektora oraz o znanej z artystce programów rozrywkowych i jej utraconej miłości i życiu w blasku reflektorów.

Przeczytałam wszystkie historie z dużym zainteresowaniem. Większość z tych kobiet chciałabym poznać, bo choć nie są niezwykłe, to ciekawe. Autor pisze o nich z sympatią, nie oceniając, nie szufladkując. A jeśli miałabym się czepiać, to wyrzuciłabym z tomu ostatni wywiad – według mnie afektowany i trącający kiczem, nie z winy autora, lecz z powodu charakteru rozmówczyni. I dodam jeszcze, że mojego męża książka znudziła po kilkunastu stronach. Nie dziwię się – „Kaprysik” jest dla kobiet i o kobietach.

Burza z krańców ziemi, Asa Larsson

Wydawnictwo Otwarte, 2008

Liczba stron: 333

„Burza z krańców ziemi” to pierwsza część kryminalnych perypetii Rebeki Martinsson, znanej tym, którzy sięgnęli po serię wydawaną przez Wydawnictwo Literackie. Już jakiś czas temu, zanim jeszcze wydano „Krew, którą nasiąkła” kupiłam tę książkę poszukując nowych nazwisk i ciekawych fabuł kryminalnych. Książka się już nieco zestarzała, a na mojej półce pojawiły się kolejne części serii. Wakacje okazały się dobrym czasem na tę powieść, której akcja rozgrywa się w mroźnej, zasypanej śniegiem Kirunie położonej na północy Szwecji.

Pracująca w kancelarii prawniczej Rebeka Martinsson, nie ma prywatnego życia. Jej dzień zaczyna i kończy się na pracy. Ten, jak się zdaje, wygodny dla niej schemat burzy telefon od przyjaciółki sprzed lat. Sanna jest przerażona – znalazła zwłoki swojego brata. Ten, znany był wielu ludziom jako duchowy przywódca lokalnego kościoła protestanckiego. Morderstwo ma cechy rytualne, a Sanna boi się rozmowy z policją. Rebeka rzuca wszystko i leci do Kiruny żeby być z przyjaciółką podczas tej trudnej rozmowy. W mieście budzą się jej wspomnienia zdominowane długim epizodem związanym z przynależnością do jednego z odłamów kościoła. Okazuje się także, że przyjaźń Sanny i Rebeki nie jest taka oczywista, a Rebeka zazwyczaj wyciąga koleżankę z kłopotów, które tamta przyciąga.

To powieść o tym ile zła kryje się w z pozoru normalnych domach i społecznościach. Obnaża drugie dno związków wyznaniowych i ukazuje jak nadużywana bywa władza i charyzma. Śledztwo w sprawie morderstwa prowadzone jest dwutorowo – z jednej strony zajmuje się nim policja z policjantką w ostatnim miesiącu ciąży na czele; z drugiej strony Rebeka prowadzi swoje prywatne dochodzenie mając przewagę nad policją dzięki temu, że jako były członek kościoła mniej więcej orientuje się w układach i kłamstwach.

Fabule książki daleko do mistrzostwa – mam wrażenie, że większość postaci, włącznie z samą Rebeką została zarysowana bardzo schematycznie i płasko. Niektóre wątki, szczególnie te związane z kościołem, zostały rozciągnięte bez większego uzasadnienia. Z kolei zakończenie zostało skrócone i uproszczone do bólu – rach, ciach i po krzyku. Sprawiedliwość została wymierzona. Po zakończeniu  książki uświadomiłam sobie, że wiele rzeczy pozostało niedopowiedzianych, luźne wątki nie zostały zakończone. Być może to zabieg celowy, a może niechlujstwo autorki. Niektóre rzeczy nie do końca mnie przekonały.

Z drugiej strony miała to być książka przysparzająca mi rozrywki, więc nie oceniam jej nisko, ponieważ, po przetrawieniu teologicznych dywagacji, dostałam dość zgrabnie napisany kryminał. Moja wina, że spodziewałam się kryminału zgrabniejszego, a wręcz wciskającego mnie w fotel. Jeśli czytaliście kolejne części podzielcie się wrażeniami i zdradźcie mi czy autorka rozwinęła swój warsztat pisarski.