Czarne, 2011
Liczba stron: 320
Kołyma to region odległy, nieprzyjazny, trudno dostępny. Kołyma to surowy klimat, długie zimy i górzysty teren. Kołyma swoją złą sławę zdobyła w czasach stalinowskich, w okresie zsyłek i gułagów. Więźniowie obozów wykorzystywani byli do niewolniczej pracy przy budowie infrastruktury oraz do prac przy wydobyciu złota.
Jacek Hugo-Bader wybiera się w podróż przez Kołymę – od Magadanu do Jakucka, drogą zbudowaną dosłownie na szczątkach więźniów Gułagu. Nie jedzie tam jako turysta, jedzie jako badacz dusz ludzkich, wnikliwy obserwator i kronikarz regionu będącego cmentarzem dla tych, którzy tam polegli i dla tych, którzy wciąż tam mieszkają. W swoim dzienniku podróży odnotowuje spotkania z ludźmi. Większość z nich to jego towarzysze podróży, kierowcy ciężarówek, poszukiwacze złota, którzy zabierają go w trasę i podwożą do kolejnego punktu na mapie. Bader je, pije i śpi razem ze swoimi przygodnymi znajomymi. Przede wszystkim jednak z nimi rozmawia. O życiu. O pracy. O dolach i niedolach. O tym, dlaczego postanowili zostać na Kołymie, skoro państwo dopłaca tym, którzy wyprowadzają się w inne rejony.
Czytając dzienniki z Kołymy dowiemy się kim są ludzie, którzy z własnej woli zamieszkują ziemię tak nieprzyjazną człowiekowi. Każda rozmowa to odrębny dramat. To człowiek zamknięty w słowach. Po lekturze pozostaje we mnie wrażenie, że na Kołymie jest największe zagęszczenie rozbitków życiowych na kilometr kwadratowy. Ludzie ci ratują się i pogrążają za jednym zamachem – ich kołem ratunkowym i pętlą u szyi jest alkohol.
„Dzienniki kołymskie” są lekturą niełatwą, przygnębiającą i depresyjną. A zarazem są lekturą pochłaniającą, wciągającą, ważną. Koniecznie przeczytajcie.