Przewodnik po powstańczej Warszawie, Jerzy S. Majewski & Tomasz Urzykowski

 

Świat Książki, 2012

Liczba stron: 399

Chyba nie było w Polsce szkoły, która nie opiekowałaby się grobem, czy obeliskiem związanym z wojennymi losami narodu. O wojnie przypominał nam też pierwszy dzień szkoły. Znaliśmy wojnę z filmów i opowieści dziadków, a te potrafiły mocno różnić się od tego, co słyszeliśmy na lekcjach historii.

Warszawa długo po wojnie nosiła ślady toczących się tam walk, poszarzałe płyty z piaskowca z krzyżem maltańskim i napisem „miejsce uświęcone krwią Polaków poległych za wolność ojczyzny” stały się elementem miejskiego krajobrazu. Niemal każda ulica ma swoją wojenną historię, czasem nawet kilka historii.

Przewodnik po powstańczej Warszawie krótko, ale rzetelnie przybliża nam losy stolicy, dzielnica po dzielnicy, ulica po ulicy. Nawigację ułatwia nam spis ulic i indeks nazwisk, możemy więc szybko znaleźć interesujące nas informacje bez zagłębiania się w lekturę całości. Choć ta wciąga i nawet dla osób słabo znających miasto nie jest męcząca. Dla mieszkańców stolicy to prawdziwy rarytas. Mijając setki razy budynek, bramę, właz nie zwraca się na nie uwagi. A wystarczy czasem się zatrzymać i rozejrzeć. W bramie na Brackiej 5 widnieje napis z 1945r  „Antek Rozpylacz pochowany został na cmentarzu Powązki Wojskowe”. Napisała to matka Antoniego Godlewskiego po ekshumacji syna i pochówku na cmentarzu. Napis został zabezpieczony i osłonięty witryną, a w miejscu pierwszego pochówku wzniesiono symboliczny szaniec. Tak zwana „zegarynka” przy Puławskiej 59 przypomina o Powstaniu Warszawskim codziennie w godzinę „W”, kiedy to z wieżyczki rozbrzmiewa melodia Marsza Mokotowa.

Autorzy przewodnika mają pełną świadomość, że niektóre z opisywanych przez nich miejsc w niedługim czasie mogą już zniknąć. Niestety, czas jest bezlitosny i choć udało się chemicznie zabezpieczyć mocno wypłowiały napis „Min nie ma” na fasadzie kamienicy przy Narbutta 3 to inne miejsca,  pomimo że są lub mają być wpisane do rejestru zabytków nie mają tyle szczęścia  i niszczeją. Przykładem niech będzie Willa Chowańczaka, która oprócz swojego piękna, ma też swoją powstańczą historię. Ale jej chyba już nikt nie pomoże. Wandale również przykładają się do dzieła zniszczenia, jak choćby ten, który zdewastował nagrobne tabliczki na pomniku Drzewa Pawiackiego.

Dużą część przewodnika zajmują fotografie, zarówno dawne jak i współczesne, co bez wątpienia jest dużym plusem. Jedyne co mnie troszkę drażni to współczesne barwienie starych zdjęć, choć z pewnością monochromatyczna okładka książki nie była zbyt atrakcyjna. Jest to książka bardzo wartościowa i to nie tylko dla pasjonatów II wojny i mając ja na półce z pewnością nieraz po nią sięgniecie. Ja na pewno.

Sprzedam dom, w którym już nie chcę mieszkać, Bohumil Hrabal

Wydawnictwo Literackie, 1981

Liczba stron: 147

Po wysłuchaniu audiobooka Mariusza Szczygła „Zrób sobie raj” poczułam fazę na literaturę czeską. Oczywiście nie pierwszy raz chwyciłam za książkę Czecha czy Czeszki, ale był to mój pierwszy raz z Hrabalem. I przyznam od razu, że między nami nie zagrało tak jak się spodziewałam.

Książka o wymownym tytule, który pobudzał moją wyobraźnię do dzikich harców, okazała się zbiorem opowiadań, czego nie zauważyłam wypożyczając ją z biblioteki. Pierwsze w tym tomiku to opowiadanie o Kafce, oderwane tematycznie od pozostałych, choć w ogólnej wymowie bardzo im bliskie. Opowiadania zebrane w tej książce mówią o kondycji człowieczeństwa w systemie żerującym na ludziach, uziemiającym wszystkie marzenia, odzierającym z człowieczeństwa. Bohaterowie większości miniatur to pracownicy huty przetapiającej stal odzyskaną z powojennych mieszkań i fabryk. W zetknięciu z odhumanizowanym kolosem huty, niezatartym wspomnieniem wojny i bezlitosnym systemem, ludzie ci mają tendencję do zachowań niegodnych człowieka cywilizowanego. Pracujące w hucie więźniarki natomiast łakną bliskości drugiego człowieka i choć są „wyrzutkami” społeczeństwa, to ich postępowanie i sposób bycia świadczą o nich lepiej niż o wolnych i zezwierzęconych mężczyznach.

Sądziłam, że Hrabal pisze bardziej z przymrużeniem oka, że będę miała okazję uśmiechnąć się podczas lektury. Okazało się, że książka przesycona jest gorzkimi obserwacjami o stanie etyki i kultury „homo sovieticus” – ludzi naznaczonych piętnem komunizmu, stłoczonych w zakładach niewiele różniących się od obozów pracy. Hrabal wspomina również o inteligentach zesłanych do pracy w fabryce, gdzie tak trudno zachować godność i człowieczeństwo. Większość bohaterów to ludzie przegrani.

Jeśli podejdziecie do tej książki z innym nastawieniem niż ja, zapewne odkryje przed Wami więcej dobrego. Ja sama się trochę do niej uprzedziłam już na samym początku. Nie rezygnuję jednak i biorę się za inne książki Hrabala.

Odsłony, czyli rozmowy z córką, Hanna Hamer & Magdalena Hamer

Impuls, 2011

Liczba stron: 193

Nie muszę chyba kogo przekonywać jak ważne są rozmowy rodziców z dziećmi ani też wymieniać ich licznych funkcji. Jednocześnie wydaje mi się, że niemal każdy z nas przynajmniej od czasu do czasu ma problemy ze sprawną komunikacją. Czasami to nasza osobowość bywa problemem, innym razem odmienne oczekiwania, jeszcze innym obawa przed otwarciem się lub oceną. Zapis rozmów przeprowadzonych przez psycholog Hannę Hamer ze swoją dorosłą i niezależną od niej córką są potwierdzeniem tego, że błędów w komunikacji z dziećmi nie da się uniknąć, nawet wtedy gdy jest się specjalistą od spraw wychowania.

Matka i córka podejmują wiele tematów bardzo istotnych z punktu widzenia obu stron. Najbardziej uderza to w jak odmienny od naszych intencji sposób postrzegają nas dzieci i młodzież i jak to wpływa na wzajemne stosunki. Dopiero szczera rozmowa z dorosłą córką uświadamia matce, jak często jej intencje były niewłaściwie rozumiane, a ona sama zbyt często narzucała swoją wolę wykorzystując do tego ekstrawertyczną osobowość i dominując introwertyczną dziewczynę.

Jednak obopólne stosunki matki i córki to tylko jeden z wątków rozmów. Te dotyczą znacznie szerszej tematyki: od zagrożeń czyhających na młodego człowieka, poprzez zakres ludzkiej tolerancji, dużo miejsca poświęca się także miłości, przyjaźni, zmaganiom z chorobą, wykluczeniu społecznemu oraz roli rodziny w życiu człowieka.

Podobało mi się, że rozmowa obu pań nie była przesycona żargonem psychologów, chociaż dość często rozmówczynie powoływały się na źródła. Dobrym pomysłem jest również przytaczanie przykładów dotyczących znajomych osób – nieważne czy prawdziwych czy zmyślonych, ważne jest, że te przykłady dobrze obrazowały omawiany problem, czy to komunikacyjny, czy innego rodzaju.

Przeczytałam całą książkę z dużym zainteresowaniem i trochę z sentymentem. Hanna Hamer jest autorką wielu książek, które pomogły mi na początku mojej pracy w LO. Czytając tę pozycję zastanawiałam się, co z tego mogłabym wykorzystać w pracy, a co może przydać się w domu. Na końcu podano również bibliografię podzieloną na działy tematyczne. Łatwo z niej korzystać szukając książek o interesującym nas problemie.

Niebo i ziemia, Sandor Marai

Czytelnik, 2011

Liczba stron: 244

W przypadku tej książki, zbioru miniatur z lat czterdziestych ubiegłego wieku, najlepiej oddać głos samemu autorowi. Nikt tak dobrze jak on nie przybliży Wam treści tego tomu. Sam tytuł oraz początek książki dają do myślenia, wskazując w człowieku pierwiastek boski i ludzki.

„Żyję między niebem a ziemią; jest we mnie coś nieśmiertelnego i boskiego, ale zwykłem też dłubać w nosie, gdy znajduję się sam w pokoju”.

Łagodna ironia, dystans do siebie i dystans do poharatanego po wojnie świata określa codzienną egzystencję pisarza, który przygląda się zmianom pór roku, poświęcając im dużo uwagi w swoich zapiskach. Specjalnie użyłam słowa „egzystencja”, ponieważ wyłaniające się z zapisków spokojne przemijanie Maraia trudno nazwać życiem.

„Jest poniedziałek pierwszego, jest pierwszy dzień miesiąca, a ja nie zaczynam niczego nowego. Już tylko chciałbym kontynuować, źle czy dobrze, ociągając się, chrząkając, jęcząc, w okularach, z zaostrzonymi narzędziami to, co zacząłem w zeszłym tygodniu. Już nie chcę w poniedziałek pierwszego zbawić świata ani go wysadzić w powietrze. Chciałbym już tylko żyć na tym świecie, także w poniedziałek pierwszego, dokładnie tak długo, aż skończę moją pracę i wypełnię obowiązek. Czy jestem taki skromny? Nie, jestem taki ambitny, w poniedziałek, pierwszego dnia miesiąca.”

Oprócz bólu istnienia, szczególnie odczuwanego po zakończeniu drugiej wojny światowej, któremu autor poświęca dużo miejsca, często pisze o twórczości, relacjach z czytelnikiem, stosunku pisarza do książek.

„Autor jest zmuszony szanować czytelnika: zmusza go do tego ranga pisarza. Tak należy pisać, jakbyś pisał dla Goethego. Można i skromniej, tyle że nie warto.”

Sandor Marai rozważa również sens pisania dziennika przez pisarzy. Czy piszący dziennik są w stu procentach szczerzy? Czy myślą już może o swoich przyszłych czytelnikach?

„Dziennik, nawet najbardziej poufny, zawsze pisany jest dla ludzkości i może nawet będzie uczciwiej, gdy szczerze wyznamy, iż my, pisarze, nie potrafimy być całkowicie szczerzy, czy to w naszych pismach, czy w listach, czy w codziennych zapiskach.”

Autor często był proszony o zrecenzowanie książek dla wydawnictw. Uważał to za przykry obowiązek i rzadko się z niego wywiązywał. Swoją niechęć do czytania niektórych z tych książek wyjaśniał w sposób następujący:

„Książki, których nie mamy ochoty przekartkować, nie pokutują bez winy. Wystarczy jedna linijka, abyś widział o książce wszystko, jak wystarczy jedno kłamliwe słowo, drobny, niegodny czyn, aby całkowicie zdradzić człowieka.”

„Niebo i ziemia” jest zbiorem pisanych prozą miniatur, które przesiąknięte są liryzmem. Trudno oprzeć się wrażeniu, że książka jest trochę depresyjna, panuje w niej nastrój zadumy, przemijające pory roku idą w parze z przemijaniem życia; życia, którego autor ma dość. I choć w tym tomie jest to zaledwie zasygnalizowane, domyślamy się, że jego niechęć związana jest z traumą wojny, utratą bliskich, utratą dawnych zwyczajów i miejsc. Nawet powroty nie dają mu wytchnienia.

I chociaż trochę mnie ta książka zmęczyła, to i tak gorąco Wam ją polecam.

Miedzianka. Historia znikania, Filip Springer

Czarne, 2011

Liczba stron: 267

Klupferberg czyli Miedzianka, miasteczko, które było i którego już nie ma. Filip Springer przyjrzał się historii znikania miasta, dotarł do dokumentów i ludzi, którzy jeszcze pamiętają jak mieszkało się w Miedziance. W książce prowadzi czytelnika przez wieki rozwoju Klupferbergu, na dłużej zatrzymując się na czasach najnowszych – XX wieku, który zmiótł miejscowość z powierzchni ziemi. Dosłownie tak.

Dolny Śląsk jest regionem z burzliwą przeszłością, historia nie obeszła się z nim łagodnie i chociaż miasto ominęły największe pogromy z ręki człowieka, to zemściła się na nim natura i odebrała co swoje. Wiele razy domy trawiły szalejące pożary, mieszkańcy Klupferbergu nie raz musieli zaczynać wszystko od nowa. Kiedy wreszcie wszystko zaczęło się jako tako układać nadeszła druga wojna światowa, część mieszkańców z wojny nie wróciła, wszyscy musieli wyjechać do Niemiec po zmianie granic.

Moja rodzina po wojnie osiadła na Dolnym Śląsku, z dzieciństwa pamiętam pojedyncze „poniemieckie” przedmioty funkcjonujące w moim domu i w domach moich znajomych. Jakieś makatki, wieszaki, drobne sprzęty kuchenne. Jako dziecko nie zastanawiałam się nad ich pochodzeniem, jako osoba dorosła nie poświęcałam tym, dawno już zaginionym rzeczom, żadnej uwagi. Dopiero ta książka otworzyła mi oczy na dramat osób, które z dnia na dzień musiały opuścić swoje domy, przedmioty codziennego użytku i wyjechać w nieznane. Sprawa dotyczyła Polaków żyjących na wschodzie oraz Niemców z Dolnego Śląska. My używaliśmy chochli po Niemcach, naszą chochlą zupę nalewali Ukraińcy…

Jednak to nie wypędzenia są głównym tematem książki. Nazwa miasta wywodzi się od rudy miedzi, którą od wielu wieków z coraz mniejszym powodzeniem wydobywano z góry, przy szczycie której rozlokowała się Miedzianka. Miedź wpłynęła na rozkwit miasta, a także przyczyniła się do jego upadku. Jednak to nie ona doprowadziła je do ruiny. Rękę przyłożyli nasi „przyjaciele zza wschodniej granicy”, którzy odkryli pokłady uranu w okolicy Miedzianki. Ten eksploatowano na taką skalę i w tak bezmyślny sposób, że „idąc za żyłą rudy” podkopywano się pod piwnice domów. Nie warto wspominać jak zryta była skała góry.

Filip Springer historię miasta opowiada mówiąc o ludziach, którzy w nim mieszkali, którzy tam stracili zdrowie w pracy w kopalni uranu, którzy przybyli do Miedzianki po wojnie, żeby tam szukać szansy na spokojne życie, co nie zawsze im się udawało. Splecionej z ludzkich historii opowieści nie czyta się ani lekko, ani przyjemnie, choć nierzadko z zapartym tchem. Ta książka zgodnie ze swoim tytułem przedstawia historię powolnego znikania, w tym także nadziei na nowe, lepsze życie po wojnie, która została zniweczona przez rabunkową politykę ZSRR w stosunku do Polski.

To, co w Miedziance nie zapadło się pod ziemię, zostało starte z powierzchni ziemi przez wicher historii (jakkolwiek banalnie i patetycznie mogłoby to brzmieć.) Lektura konieczna dla wszystkich tych, którym nie jest wszystko jedno.