Statek śmierci, Yrsa Sigurdardottir

Muza SA, 2013

Liczba stron: 336

Trochę się obawiałam tej książki – nie chciałam czytać kolejnej powieści Yrsy o duchach. A opis z okładki był bardzo niejednoznaczny. Bo jak tu wyjaśnić zdarzenia, do których doszło na luksusowym jachcie, który przybił do wybrzeża niczym statek widmo – nie było na nim ani pasażerów ani załogi.

Jacht należący do milionera oraz jego islandzkiej młodej żony-celebrytki został zajęty przez bank i miał zostać sprowadzony z Portugalii do Islandii. Sprawą jachtu zajmował się Egir – pracownik banku, który przy okazji zrobił wakacje dla siebie, dla żony i ośmioletnich bliźniaczek. Kiedy okazało się, że wszyscy pasażerowie zaginęli bez śladu, rodzice Egira zwrócili się do Thory, aby pomogła im w sprawach spadkowych oraz w kwestii opieki nad najmłodszą, dwuletnią córeczką zaginionej pary. Aby dowieść przed sądem, że małżeństwo się nie ulotniło, musi dotrzeć do prawdy o tym, co wydarzyło się podczas kilkudniowego rejsu.

Uff, na szczęście w sprawę nie były zamieszane duchy i wszystko udało się wyjaśnić w logiczny sposób. Thora wiedziona instynktem i wspomagana przez bezpośrednią i wygadaną sekretarkę Bellę, poskładała do kupy strzępki informacji i zdołała zrekonstruować przebieg dramatycznych wydarzeń, które doprowadziły do tego, że do brzegu przybiła jednostka nie sterowana przez człowieka.

Przez cały czas zastanawiałam się jak autorka wybrnie z sytuacji i w jaki sposób zakończy tę intrygę. Okazało się, że wyszło bardzo zgrabnie i przekonująco. Poza tym, udało jej się mnie zwieść, bo obstawiałam inny przebieg wypadków i innego mordercę. Jeśli szukacie wciągającego kryminału, koniecznie zaopatrzcie się w „Statek śmierci”. Radziłabym jednak nie zaczynać lektury wieczorem, bo ta jest wyjątkowo wciągająca i trzymająca w napięciu – ani się obejrzycie jak zastanie was świt.

Dziewczyny atomowe, Denise Kiernan

Otwarte, 2013

Liczba stron: 440

Co prawda pomysł na Projekt Manhattan powstał w centrum Nowego Jorku, lecz trzeba było czasu i przestrzeni, żeby ideę wprowadzić w życie. Rząd amerykański postanowił zbudować wielki kompleks naukowy z dala od wybrzeży. Zaludniono go pracownikami rekrutowanymi z całego kraju. Oprócz naukowców nikt z pracowników i mieszkańców Oak Ridge nie wiedział czemu służy ich praca. Podobnie było z bohaterkami tej książki, które wykonywały różne zadania – pracowały w biurach, na halach produkcyjnych, jako statystycy, pielęgniarki i sprzątaczki. Każda z nich została najpierw dokładnie sprawdzona, następnie otrzymała przepustkę uprawniającą do wstępu tylko do miejsc, gdzie ich obecność była niezbędna. Każda z nich również dostała instrukcje nie opowiadania nikomu o swojej pracy (jakkolwiek nieważna mogłaby się wydawać), ich korespondencja podlegała cenzurze, a w obawie przed dekonspiracją na terenie bazy kręciło się mnóstwo szpiegów nadstawiających uszu i wyławiających tych, którzy za bardzo się wszystkim interesowali.

Taka atmosfera nie służyła ludziom, jeśli do tego dodamy złe warunki mieszkaniowe, oddalenie od osad ludzkich i wrogość mieszkańców okolicznych miast, naprawdę nie ma czego zazdrościć mieszkańcom Oak Ridge. Większość nie rezygnowała z pracy z dwóch powodów – wysokich zarobków oraz poczucia misji – nie ukrywano przed nimi, że ich praca służy celom wojskowym i może przyczynić się do zakończenia wojny. Baza w Oak Ridge stała się w pewnym sensie eksperymentem socjologicznym.

Autorka na podstawie istniejących dokumentów oraz rozmów z mieszkankami Oak Ridge starała się zrekonstruować codzienne zmagania mieszkańców tajnego miasta w latach 1843-1945. Przedstawiła również powojenne losy swoich bohaterek. Dużo miejsca poświęciła wydarzeniom po zrzuceniu bomby atomowej na Japonię i odtajnieniu bazy w Oak Ridge. Nagle świat i sami mieszkańcy ponad 70 tysięcznego miasta dowiedzieli się, co było celem ich pracy przez te wszystkie miesiące. Mieszkańcy od początkowej euforii związanej z tym, że nazwa ich miasta nie schodziła z pierwszych stron gazet oraz radości z tego, że dzięki ich pracy zakończono wojnę, zaczęli odczuwać wyrzuty sumienia na myśl o ofiarach w Hiroszimie i Nagasaki.

Chociaż opowieść koncentruje się na głównych bohaterkach, jest naprawdę historią bazy wojskowej, która w krótkim czasie przerodziła się w wielkie tajne miasto nie istniejące na mapach i znane tylko nielicznym. W książce przedstawiono także skróconą historię badań naukowych, które doprowadziły do badań nad rozszczepieniem atomu i w rezultacie do powstania broni atomowej.

Cieszę się, że powstała książka podkreślająca zasługi kobiet w tajnym wojskowym projekcie. Ich praca i wkład naukowy były niedoceniane przez współpracowników, one same łatwo poddawały się dominacji mężczyzn – pokornie przyjmowały rolę pani domu i rezygnowały z ambicji i pracy zarobkowej. Ta, która znacząco posunęła badania nad rozszczepieniem atomu została pominięta i sprowadzona do roli asystentki naukowca, który po wojnie otrzymał Nagrodę Nobla. Podobnie potraktowano czarnoskórych, którym odmawiano wielu praw i specjalnie dla nich zbudowano dzielnicę podobną do slumsów, co było pierwszym w historii takim przypadkiem.

Warto przeczytać!

Dalej na czterech łapach, Dorota Sumińska

Wydawnictwo Literackie, 2012

Liczba stron: 288

„Dalej na czterech łapach” to kontynuacja autobiografii autorki – tym razem mamy do czynienia z jej wspomnieniami z ostatnich lat życia. Mieszka już w domu na wsi, wraz z nią mieszkają psy, koty i inni mniej lub bardziej dzicy lokatorzy, a także nowa miłość, przyjaciel z lat szkolnych o imieniu Tomek.

W krótkich rozdziałach Dorota Sumińska opisuje codzienne perypetie ze zwierzyńcem, charakteryzuje swoich podopiecznych, opowiada ich skomplikowane losy zanim trafiły do kochającego domu i wspomina o dalekich podróżach. Egzotyczne miejsca, które odwiedza ze swoimi bliskimi, bogate są pod względem różnorodności fauny i flory. Są też i takie, które są ubogie prawie pod każdym względem, o czym opowiada przezabawna historyjka z pobytu w Rosji. Gdziekolwiek by nie była, zwierzęta do niej lgną, a ona cierpliwie znosi ich karesy. Autorka opowiada również o działalności społecznej – uczestniczy w programie resocjalizacji więźniów poprzez naukę tresury psów, odwiedza szkoły, gdzie opowiada o swojej działalności.

Pomimo utyskiwań na ludzi krzywdzących zwierzęta i niedostosowane prawo jest to bardzo optymistyczna książka. Autorka znalazła wreszcie odpowiedniego mężczyznę, poprawiły się jej relacje z córką, została babcią przybranego wnuka, udaje jej się realizować swoje pasje. Uwielbiam czytać o osobach mających w sobie tyle ciepła, energii i tolerancji dla odmienności. Dorota Sumińska daleka jest od oceniania ludzkich zachowań, chyba, że są krzywdzące dla innych. Nie lubię jedynie tych nielicznych fragmentów, w których pojawiają się jakieś przytyki do dalszych znajomych. Książka, jakkolwiek osobista by nie była, nie jest miejscem na tego typu złośliwości.

Książka ilustrowana jest licznymi fotografiami psów i kotów mieszkających w jej domu, ujęciami z podróży oraz miejsc, w których autorka się udziela. Czyta się ją wyśmienicie, obfituje w anegdoty, czasem też kręci się łezka w oku. Na pewno spodoba się wszystkim miłośnikom zwierząt i szukającym literatury „ku pokrzepieniu serc”.

To zwierzę mnie bierze, Adam Wajrak

Agora, 2013

Liczba stron: 312

Adam Wajrak od lat publikuje w Gazecie Wyborczej, a jego felietony o zwierzętach cieszą się popularnością. Mieszkając w Puszczy Białowieskiej autor ma pod dostatkiem materiału do obserwacji, choć w przypadku tej książki czasami wychodzi z puszczy i pisze o spotkaniach z fokami na Bałtyku, wężem eskulapa w Bieszczadach czy kozicami w Tatrach. Przy tym jest dobrym (i cierpliwym) fotografem, który potrafi czekać na ujęcie przez wiele dni. Swoją wiedzą przyrodniczą chętnie się dzieli, ale równie chętnie słucha innych, w tym naukowców z różnych placówek akademickich. Książka, którą przeczytałam z ogromną przyjemnością, to zbiór wcześniej publikowanych tekstów. Mnie to w najmniejszym stopniu nie przeszkadzało – większości z nich wcześniej nie znałam.

Opowiedziane historie o zwierzętach czasem podparte są najnowszymi badaniami naukowymi, ale równie często autor mówi tylko o swoich obserwacjach. I naprawdę wcale nie trzeba być przyrodnikiem, żeby czerpać przyjemność z czytania o mieszkańcach puszczy (i nie tylko). Wiele zwierząt, o których mowa w książce, to mieszkańcy naszych miast, przydomowych ogródków, parków i terenów nadrzecznych. Tak, tak – mowa tu o jeżach, sikorkach, gawronach, mazurkach, dzięciołach, lisach, dzikach. W wielu przypadkach nie trzeba bardzo się wysilać, żeby obserwować przyrodę. Najlepiej jednak, gdy wie się trochę więcej o zwyczajach zwierząt – przede wszystkim po to, żeby nie wyrządzić im jakiejś szkody. Czasami człowiekowi wydaje się, że ratuje zwierzę, lecz w rzeczywistości, czyni mu większą krzywdę (np. z litości zabierając z lasu małą sarenkę, która czeka na ukrytą w zaroślach mamę).

Felietony zawierają mnóstwo zadziwiających faktów. Kto wiedział, że w Polsce żyje wąż, który osiąga długość ponad półtora metra? Kto widział niebieskie żaby? Kto się spodziewał, że sikorki to bezwzględni mordercy? Jak znaleźć świetnie maskujące się sowy? Dlaczego ślimaki miewają pulsujące rogi? Który ptak robi miny? Czy dzikie zwierzęta umieją bawić się na śniegu? To tylko nieliczne z pytań, na które znajdziecie odpowiedzi w książce. Jestem pewna, że nie raz zakrzykniecie „Coś podobnego!” i na dłużej zatrzymacie się nad świetnymi zdjęciami przedstawiającymi bohaterów poszczególnych opowieści. Polecam!

Legion, Elżbieta Cherezińska

Zysk i S-ka, 2013

Liczba stron: 800

Naturę mamy taką, że lubimy narzekać. Pamiętamy swoje krzywdy i niedole. Na pomnikach mamy męczenników. A przecież gdybyśmy jako naród tylko przegrywali, nie byłoby Polski. Znana z książek o średniowieczu, Elżbieta Cherezińska, wzięła się tym razem za drugą wojnę światową. Podrzucony jej przez wydawcę pomysł napisania o Brygadzie Świętokrzyskiej zaowocował powieścią zatytułowaną „Legion” i obejmującą swoim rozmachem 6 lat trwania wojny na ziemiach polskich.

II wojna światowa przedstawiona została poprzez wojenne losy kilku bohaterów – boksera pochodzenia żydowskiego Fenixa, jego narzeczonej Poli, jej brata, majora Leonarda Zuba-Zdanowicza (Zęba), Władysława Kołacińskiego (kapitana Żbika) oraz majora Władysława Marcinkowskiego (Jaxa). Wymienieni z nazwiska bohaterowie to postacie historyczne. Z początku ta mnogość postaci oraz ich poglądy polityczne i przynależność do różnych partii sprawiały, że ciężko mi było przedzierać się przez kolejne strony. Kiedy zaczęłam ich rozpoznawać, koniec książki zbliżył się błyskawicznie. Niestety.

„Legion” opowiada o tym jak w lubelskich lasach zaczęły formować się wojska partyzanckie, które później połączyły swoje siły w dwóch obozach – Armii Ludowej, gotowej rozkraść i sprzedać Polskę oraz Brygady Świętokrzyskiej, która do końca wierzyła w to, że Polska może wyjść z wojny obronną ręką, nie poddając się ani Stalinowi, ani Hitlerowi.

Powyższe stwierdzenie to duże uproszczenie z mojej strony, ale mniej więcej przybliża fabułę. A ta obfituje w przykłady na to, że nie było lekko być Polakiem w latach 40. Kraj podzielony był na obozy polityczne, które zaciekle się zwalczały. Nie było jednolitej armii, władze rezydowały na obczyźnie, kraj pozostał w chaosie. Ci, którzy najpierw prowadzili działalność podziemną, z biegiem czasu zaczynali dostrzegać szansę w walce partyzanckiej, a nie brakowało chętnych do wcielenia do leśnych oddziałów. Te jednak cierpiały na problemy aprowizacyjne. Co gorsza musiały zwalczać zapatrzone we wschód oddziały bandziorów żerujących na ludności cywilnej i podkopujących wiarę w wojsko polskie. Ponadto podlegały dwóm organizacjom: AK i NSZ, które nie mogły się dogadać w sprawie połączenia sił, choć ich żołnierze współdziałali ze sobą w terenie.

W książce mamy dziesiątki opisów akcji i potyczek, mnóstwo w niej sympatycznych postaci, sporo antypatycznych sprzedawczyków oraz kilku takich, co do których do końca nie wiadomo, bo w głębi serca dobrzy z nich ludzie, ale stali po niewłaściwej stronie. Cherezińska punktuje silne i słabe strony Polaków, które są chyba nie do wytępienia. Rozbicie polityczne, nieumiejętność zawarcia kompromisu nawet w słusznej sprawie, nadstawianie piersi do orderu przez tych, którzy podczas wojny tylko politykowali – to te złe. Pozytywne, które napełniają serce nadzieją, że nie jest z nami tak źle, to: odwaga, sprawiedliwość, niezłomność i … poczucie humoru.

Moja przygoda z „Legionem” dobiegła końca, a dni, kiedy czytałam powieść wypełnione były po brzegi emocjami: albo się rozczulałam i zagrzewałam chłopaków do walki, albo wkurzałam i chciałam mordować bolszewików gołymi rękami. Czułam się najbardziej podminowana czytając przypisy (umieszczone w tekście), z których jasno wynikało, że największe szuje zasiadały na najwyższych stołkach w PRL. Bohaterowie za to… Wiadomo przecież na czym polegały represje w czasach stalinowskich. Gdy doszłam do napisów końcowych, nawet moje sny wypełniał las i partyzanci. Chyba im pomagałam, bo podobno okropnie wierzgałam (i na pewno nie byłam sanitariuszką)!

Za wiele emocji w książce, którą doskonale się czyta i która jest prawdziwa z historycznego punktu widzenia, moja ocena może być tylko jedna: 6/6