Wina, Ferdinand von Schirach

WAB, 2012

Liczba stron: 157

Przeczytałam tę książkę już kilkanaście dni temu, ale wciąż nie wiem jak o niej napisać. Bardzo mi się podobała, wielokrotnie zaskoczyła, ale… Na dobrą sprawę mogłabym przepisać to, co napisałam o poprzednim tomie opowiadań Ferdinanda von Schiracha pt: „Przestępstwo”. Berliński adwokat opowiada w sfabularyzowanej formie o przypadkach z jakimi zetknął się podczas swojej pracy zawodowej. Wiele z nich to zapadające w pamięć historie, w których trudno przypisać sprawcy winę.

Otwierające tom opowiadanie to dość wstrząsająca i zapadająca w pamięć historia. Grupa muzyków, porządnych obywateli udzielających się społecznie, przykładnych mężów i nienagannych pracowników znajdując się pod wpływem alkoholu dokonuje zbiorowego gwałtu na młodej kelnerce, obsługującej zespół podczas festynu. Zbrukanej, pobitej dziewczynie z pomocą przychodzi anonimowy informator. Sprawa trafia do sądu. Jest to jedna z pierwszych spraw młodego adwokata (w domyśle autora). Wraz z innym żółtodziobem ma on bronić sprawców tego ohydnego czynu. Mimo braku doświadczenia, adwokatom udaje się oczyścić podejrzanych z zarzutów. Tylko dlaczego zamiast triumfu odczuwają gorycz i zniechęcenie?

Pozwoliłam sobie opowiedzieć jedno opowiadanie (przepraszam za ten spoiler), ale pokazuje ono jeden z dylematów zawodu adwokata. Tych dylematów jest znacznie więcej. Von Schirach porusza tematy przemocy domowej, kleptomanii, wśród bohaterów jest także niesłusznie oskarżony człowiek, który trafia do więzienia nie za swoją winę.

Autor porusza całe spektrum problemów, jego bohaterowie to zwykli ludzie. Nie ma tu koloryzowania, zbędnych ozdobników i lania wody. Są fakty i typowo ludzkie wątpliwości odnośnie wyroku. Praktycznie każde z opowiadań to dramat, który czytelnik musi rozważyć w swoim sumieniu. Po przeczytaniu „Przestępstwa” i 'Winy” zaczynam rozumieć dlaczego oba te tomy opowiadań są takie cienkie – więcej dylematów moralnych na raz trudno byłoby znieść. Jestem pod dużym wrażeniem. I w takim stanie ducha wkrótce przystępuję do lektury pierwszej powieści autora.

Rzeźniczka z Małej Birmy, Hakan Nesser

Czarna Owca, 2013

Liczba stron: 375

Po przeczytaniu dwóch pierwszych części cyklu z Gunnarem Barbarottim, porzuciłam Nessera na prawie dwa lata. Oj, co za głupia decyzja. Po lekturze tomu piątego i ostatniego zaczęłam sobie wyrzucać, że ominęłam środek. Nie żeby to przeszkadzało w czytaniu, ale ten Barbarotti bardzo mi się podoba. Co prawda nie wiem jak wygląda, bo w tym tomie nie ma nic na ten temat, a jeśli było w poprzednich, to już zdążyłam zapomnieć, ale on mi odpowiada pod względem mentalnym, jeśli można to tak nazwać. To facet wrażliwy, odpowiedzialny, rodzinny, a przy tym wspaniały przyjaciel i dobry policjant.

Powieść zaczyna się od tragedii, która osobiście dotyka inspektora Barbarottiego i sprawia, że trudno mu wrócić do normalnego tempa pracy. Dostaje więc sprawę, która od pięciu lat leży na półce bez rozwiązania. Nie do końca wie dlaczego przypadła mu w udziale ta historia, czy jest to związane z jego stanem i ma tylko pozorować pracę, czy może odchodzącemu wkrótce na emeryturę szefowi rzeczywiście zależy na odpowiedzi na pytanie: co stało się z zaginionym 5 lat wcześniej facetem?

Zaginięcie łączy się z przestępstwem popełnionym kilkanaście lat wcześniej. Partnerka zaginionego, znana jako Rzeźniczka z Małej Birmy, zamordowała i poćwiartowała swojego męża za co odbyła już karę więzienia. Czy kobieta ponownie dopuściła się zbrodni? Śledztwo prowadzone zaraz po zgłoszeniu zaginięcia nie dało na to odpowiedzi. Czy Gunnarowi uda się po latach znaleźć jakieś nowe tropy i rozwiązać tę skomplikowaną sprawę?

Autorowi udało się zachować tu doskonałą równowagę między wątkiem śledztwa a wątkiem opisującym prywatne perypetie inspektora, co nie do końca wyszło mu w pierwszym tomie. „Rzeźniczka z Małej Birmy” to powieść, która rozwija się w równym tempie, nie gna do przodu na łeb i szyję, lecz pokazuje wydarzenia z odpowiedniej perspektywy i we właściwym świetle. Nie jest to powieść sensacyjna, zamiast pościgów i strzelaniny mamy tu wychodzącego z żałoby człowieka, który robi co może, żeby odkryć prawdę o wydarzeniach z przeszłości – a okazuje się, że musi wrócić do wydarzeń, które doprowadziły do tragedii w Małej Birmie blisko 20 lat wcześniej. Trudno się oderwać od książki, więc nawet nie próbowałam. Dałam się ponieść historii opowiadającej o karze i winie. Na pewno nie odpuszczę sobie dwóch poprzednich tomów. A i Wam gorąco polecam, nie tylko ten tom, ale całą serię.

Pamiętna wizyta i inne utwory, Edward Gorey

Znak, 2012

Liczba stron: 276

Nieżyjący już Edward Gorey to rysownik, scenarzysta, pisarz, poeta, ekscentryk  i przede wszystkim wielki mistrz nonsensu. W drugim wydanym w Polsce zbiorze znajdują się napisane prozą i zilustrowane przez niego opowieści. W poprzednim, pt. „Osobliwy gość i inne utwory” mieliśmy okazję zapoznać się z wierszami. Chociaż Edward Gorey był Amerykaninem, to, co stworzył jest na wskroś angielskie.

Wchodzące w zbiór utwory są dość różnorodne, chociaż przewijają się wśród nich ulubione motywy autora. Rozpoczynające tom „Nieszczęsne dziecię” jest parodią kiepskiej literatury, czegoś, czego nie dałabym rady normalnie przeczytać. Tutaj, w wykonaniu Goreya jest to majstersztyk – moim zdaniem, to najlepsza część tego zbioru. Opowiada o dziewczynce, na którą spadają wszystkie możliwe nieszczęścia, po kolei traci ojca i matkę, jest źle traktowana w szkole, trafia w łapy nikczemnego wyzyskiwacza i źle kończy.

„Błękitny auszpik” to spleciona historia wielkiej diwy operowej oraz zafascynowanego nią wielbiciela. Historia ta jak zwykle u Goreya nie kończy się dobrze, bo wielbiciel straciwszy wszystko przez swoją miłość do śpiewaczki, postanawia położyć kres cierpieniu. Nie pierwszy to i pewnie nie ostatni fan, który wypacza miłość i zmienia ją w nienawiść.

Jest też w zbiorze historia, w której nie bardzo wiadomo o co chodzi, za to naszpikowana jest ulubionymi motywami Edwarda Goreya – urnami, posągami, przyjęciami, kotami, niespodziewaną śmiercią. To, że opowieść jest nonsensowna nie przeszkadza w podziwianiu ilustracji i zabawie słowami.

Ilustracje stylizowane są na wiktoriańskie – postacie ubrane są w strojne suknie, futra, etole, kapelusze, po ulicach jeżdżą automobile, wyfiokowane postaci nie pracują, a przede wszystkim zajmują się chodzeniem do opery, na przyjęcia i na spacery. Dzieci bywają zwykłymi dziećmi, czyli potrafią dobrze się bawić, na przykład na rowerze.

Spodoba się tym, którzy potrafią się bawić niezależnie od wieku, nie boją się czarnego  humoru, dzielnie znoszą surrealizm i nonsens. Nie zawiodą się również ci, którzy potrafią docenić kunszt ilustratorki Goreya. Polecam!

Prawo panny Murphy, Rhys Bowen

Noir Sur Blanc, 2013

Liczba stron: 328

W przypadku tej książki ewidentnie skusiła mnie okładka – zdjęcie miasta w sepii i staromodny portret w owalu. Gdy okazało się, że to powieść kryminalna, zapragnęłam ją poznać i dowiedzieć się czym zajmowała się tytułowa panna Murphy.

Ta dwudziestokilkuletnia Irlandka to niezłe ziółko. Jest szybka w mowie i siecze ripostą prosto w twarz rozmówcy, nie brak jej opieszałości również w czynie, co sprowadza na nią nieszczęście. Na skutek tragicznego w skutkach zdarzenia, musi opuścić swą rodzinną wieś i szukać schronienia przed odpowiedzialnością gdzieś daleko. Dzięki szczęśliwemu zbiegowi okoliczności, Molly Murphy dostaje się na statek płynący do Ameryki. Niestety, to jeszcze nie koniec jej problemów. Jeden z pasażerów płynących podobnie jak ona, w trzeciej klasie, zostaje zamordowany podczas przymusowego nocnego postoju na Ellis Island. Aby odsunąć podejrzenie od siebie, Molly postanawia pomóc policji w złapaniu sprawcy. Przy okazji w oko wpada jej prowadzący tę sprawę.

„Prawo panny Murphy” to nie tylko zgrabnie napisany kryminał w wersji light, lecz także obraz Nowego Jorku na początku XX wieku. Molly Murphy poznaje to wielkie miasto na piechotę – nie ma grosza przy duszy, ma za to sporo czasu. Jest jedną z pierwszych emigrantek odprawionych w nowej hali odpraw na Ellis Island, widzi place budowy, powstające drapacze chmur, budowę metra. Zagląda do dzielnic biedoty – opisuje warunki mieszkaniowe Irlandczyków i innych emigrantów. Zagląda też do bogatego domu i widzi życie zamożnych oraz warunki bytowania ich służących. To, co pisze o Nowojorczykach i mieście sprzed 100 lat, podobało mi się nawet bardziej niż intryga kryminalna.

Czy warto? Zależy od tego czy lubicie kryminały historyczne i czy przypadnie wam do gustu Molly Murphy. Ja sięgnę po kolejny tom, który pomoże mi (mam taką nadzieję) zdecydować, czy jest mi po drodze z twórczością Rhys Bowen.

Z książką do ludzi – czytanie dzieł Fredry

Dziś w całej Polsce odbyło się Narodowe Czytanie Dzieł Aleksandra Fredry. Ta akcja czytelnicza została zainicjowana w 2012 roku przez Prezydenta RP Bronisława Komorowskiego. W zeszłym roku czytano „Pana Tadeusza”. W tym roku, w wielu miejscach w kraju zorganizowano czytanie i inscenizację fragmentów sztuk i wierszy Aleksandra Fredry.

Nie inaczej było w Poznaniu, gdzie czytelnicy spotkali się przy ulicy Fredry (!), żeby wziąć udział w trwającej dwie godziny imprezie, posłuchać aktorów, między innymi świetnego Mieczysława Hryniewicza.

Można było również wystąpić z nimi na scenie. Wśród występujących znaleźli się także potomkowie poety i komediopisarza, którzy zaśpiewali dla nas piosenki z płyty „W starym zamczysku na skale”, do której teksty napisała prawnuczka Fredry.

Akcja ma służyć popularyzowaniu czytelnictwa, stąd też w organizację włączyła się Biblioteka Raczyńskich. Ci, którzy zabrali ze sobą egzemplarze książek, mogli je opieczętować przygotowaną na tę okazję pieczątką.

A to jeszcze nie koniec! O 22.00 odbędzie się czytanie Fredry dla dorosłych. Wystąpi Jan Nowicki.

Wychodzenie z książką do ludzi to coś, co bardzo mi się podoba. Oby więcej takich akcji!