Wydawnictwo Anakonda, 2013
Liczba stron: 232
Wzięta do rąk na chwilę, żeby ją przekartkować, powąchać, zobaczyć co w sobie kryje, sami wiecie jak to jest. AutobiogRAPia będzie musiała poczekać, pomyślałam, bo czytam dwie inne, „bardziej znanych” artystów: florecisty pilotującego jumbo-jety i faceta, który po 10 latach w końcu wydał nową płytę. Liroy nie jest muzykiem, którego twórczość jest mi bliżej znana. Nie ma go pod literką L na moim regale z płytami, nie mam też pamiątkowych biletów z jego koncertów. Niemniej to Bruce Dickinson i David Bowie musieli poczekać, aż odłożę przeczytaną biografię polskiego rapera.
Co nietypowe i pomysłowe zarazem to to, że w książce są tylko dwie fotografie. Na początku biografii patrzy na nas kilkuletni Piotr Marzec, który sam jeszcze nie wie kim zostanie jak będzie duży. Na końcu książki spogląda na nas artysta, muzyk, raper, po prostu – Liroy, czyli facet, który dopiął swego.
Jego dzieciństwo nie było łatwe, ojciec alkoholik często znęcał się nad rodziną. Jak można się domyślić w domu się nie przelewało, zaczęły się drobne kradzieże i ucieczki z domu. Mimo tego, że Liroy nie unika trudnych tematów, to z książki bije optymizm i spora dawka humoru. Trzeba jednak przyznać, że Piotr Marzec miał w życiu bardzo dużo farta. Przykłady? Jako ośmiolatek poszedł do przychodni, żeby symulując chorobę dostać zwolnienie ze szkoły. Okazało się że w trybie natychmiastowym trafił na stół operacyjny. Zwykłe wyłganie się od szkoły uratowało mu życie. Udało mu się też nie trafić do poprawczaka, w którym jego muzyczne marzenia niemal na pewno by się posypały. Książka obfituje w wiele zabawnych historyjek, ale jedna rozśmiesza mnie do łez pomimo grozy sytuacji. Na początku stanu wojennego mały Piotrek wraz z kumplem postanowili wyjść na ulicę i udając partyzantów, walczyć z komuchami. Miał im w tym pomóc prawdziwy pistolet, który ojciec kolegi ukrył w domu!
Książka pokazuje nam zmagania młodego chłopaka, który jako pierwszy zaczął tworzyć rap po polsku. Wiedział, że ta muzyka niesie w sobie dotychczas nieodkryte jeszcze u nas możliwości wyrażenia siebie. Liroy krok po kroku uparcie rozpowszechniał rap, najpierw na dzielnicy, potem w mieście i w kraju. Od początku znał swoją wartość i szedł przed siebie. Pomimo różnych trudności, nie złamał się. Dostrzegł go sam Ice T, co było dla niego niemal jak namaszczenie. Książka kończy się w momencie ukazania się debiutanckiej płyty Liroya, a jej zwieńczeniem jest występ przed wspomnianym Ice T i Body Count. Teraz, gdy Liroy zaistniał już w naszym show biznesie, zapewne najciekawsze dopiero przed nami.
Autobiografia napisana jest językiem potocznym, chwilami wulgarnym, ale dzięki temu, odnosimy wrażenie, jakbyśmy słuchali opowiadającego Liroya. Gdyby język został wygładzony, zaistniałoby w moim umyśle podejrzenie, że książkę napisał ktoś inny. Przyznaję, że czyta się ją wyśmienicie i bardzo szybko, aż za szybko… To niesamowite, że znając raptem kilka utworów Liroya, nie mogę się doczekać drugiej części jego biografii.