Trzeci znak, Yrsa Sigurdardottir

Muza SA, 2006

Liczba stron: 382

W przypadku powieści kryminalnych Yrsy Sigurdardottir z prawniczką Thorą w roli głównej nie zachowałam chronologii czytania. Czytam, co mi w ręce wpadnie, nie przejmując się zbytnio wątkami pobocznymi, czyli jej rodzinnymi i sercowymi perypetiami, choć te są dość niezwykłe. Na myśli mam fakt, że Thora bardzo szybko została babcią, a jej nastoletni syn, jego dziewczyna i ich dziecko są barwnymi postaciami. W tej, pierwszej części cyklu, Thora dowiaduje się, co nawywijał jej nieletni syn. Jednocześnie prawniczce spadają na głowę inne problemy – użeranie się z byłym mężem, brak pieniędzy, trudna sprawa o morderstwo, którą przyjęła nie mając doświadczenia, lecz mając poważny problem finansowy. To właśnie wspomniane morderstwo znajduje się w centrum uwagi.

Na uniwersytecie zostaje zamordowany student z Niemiec. Stan zwłok oraz zakres zainteresowań zmarłego mogą świadczyć o zbrodni rytualnej. Na domiar złego, Niemiec był bardzo bogaty, zażywał narkotyki i interesował się czarną magią. Krąg jego islandzkich znajomych to postacie niesympatyczne. Jego rodzina natomiast jest bardzo wyniosła i oschła. Thora musi znaleźć mordercę w czym pomaga jej pełnomocnik rodziny zmarłego. Przed nimi mnóstwo pracy, ponieważ nie mają co liczyć na policję, która zadowoliła się zamknięciem pierwszej osoby spośród znajomych Niemca, która nie mogła przedstawić alibi. Aby dotrzeć do mordercy należy odpowiedzieć sobie na pytania czy śmierć studenta miała coś wspólnego z rytuałami, którym się poddawał, przedmiotem jego studiów, czy może dotyczyła spraw bardziej przyziemnych.

Dzięki temu, że autorka posłużyła się elementami islandzkich legend oraz faktami historycznymi dotyczącymi prześladowania czarownic, inkwizycji i religii, otrzymaliśmy skomplikowaną i zaskakującą fabułę. Nie jest to w żaden sposób naciągane, ponieważ sprawa dotyczy kolekcjonerów oraz studentów badających historię inkwizycji. W tle wciąż majaczy dziwna rodzina zmarłego oraz nieprzeniknione tajemnice, które skrywa. Długo byłam zwodzona na manowce i nie mogłam domyślić się, kto najbardziej korzystał na uśmierceniu Niemca, w związku z czym jestem zadowolona z lektury. Co chwilę obstawiałam innego sprawcę, co świadczy o tym, że książka została sprawnie napisana, a autorka skutecznie poukrywała ślady i dowody winy. Wam również polecam zapoznanie się z twórczością Yrsy Sigurdardottir. Ja natomiast muszę sprawdzić czy mam jeszcze jakąś część cyklu w zanadrzu.

Oszustki, Kerstin Ekman

Czarna Owca, 2014

Liczba stron: 404

Szwedzka powieść niekryminalna to coś, czego nie czytam zbyt często. Ta zaintrygowała mnie okładką, tytułem i opisem sugerującym, że treść dotyczy kręgu literatów. Tytułowe oszustki poznajemy pod koniec ich wspólnej drogi. Sławna pisarka otrzymuje od swojego wydawcy kopię powieści, którą rzekomo złożyła w innym wydawnictwie. Szkopuł w tym, że Lillemor Troy nie napisała tej powieści, nie wiedziała również o jej istnieniu. Zabiera maszynopis, żeby się z nim zapoznać w zaciszu swojego mieszkania. Z każdym kolejnym  przeczytanym rozdziałem zaczyna tracić grunt pod nogami. Obawia się, że autorka powieści chce ją zniszczyć.

Strona za stroną poznajemy wspólną historię dwu kobiet – Lillemor uznawanej za pisarkę oraz Babbę, która jest faktyczną autorką wszystkich książek wydanych pod nazwiskiem Troy. Najdziwniejsze jest to, że kobiety nie są nawet przyjaciółkami. Na dobrą sprawę nawet się nie lubią, choć jedna jest zależna od drugiej. Babba stroni od mediów, ma niereprezentacyjny wygląd, obawia się odrzucenia, krytyki, niepochlebnych recenzji, a przy tym jest utalentowaną pisarką. Lillemor ma wyższe wykształcenie, lecz zero talentu. Chyba naprawdę nie wierzy, że pomaga pisać książki sygnowane swoim nazwiskiem. Jednak to ona je promuje, udziela wywiadów, wygłasza odczyty, odbiera nagrody, na nią też spada krytyka. Trwająca kilkadziesiąt lat mistyfikacja sprawia, że jedna kobieta zależna jest od drugiej. Obie obawiają się tego, że prawda wyjdzie na jaw, choć mają zupełnie co innego do stracenia. Jedna drugą trzyma w szachu.

Jednakże ten dziwaczny układ to tylko szczyt góry lodowej. Powieść jest panoramą wydarzeń z życia społeczno-kulturalnego w Szwecji. Pojawia się w niej tematyka związana z polityką wewnętrzną, zwrotem społeczeństwa w stronę świadomości ekologicznej, uzależnieniami, nieudolnością wychowawczą, wiele miejsca poświęca się literaturze. Przy okazji poznajemy również życiowe losy obu bohaterek oraz ich rodziny. Lillmor czytając nieznaną sobie powieść, odrywa rejony życia Babby, które dotychczas były dla niej niedostępne, a jednocześnie wspomina nieliczne wydarzenia ze swojego życia, o których jej znajoma nie miała pojęcia.

Powieść nie okazała się aż tak emocjonująca, bym czytała ją z wypiekami na twarzy. Niektóre fragmenty, szczególnie te dotyczące powojennej historii Szwecji nieco mnie nużyły. Fascynowała mnie natomiast warstwa psychologiczna książki. Zastanawiało mnie jak to możliwe, żeby ta słaba bohaterka była tak naprawdę tą silną stroną układu? Myślałam nad tym jaką trzeba być osobą, by wymyślić i zrealizować taki misternie utkany plan i co się odczuwa będąc stroną w takim oszustwie. Wreszcie, rozważałam, czy taka zamiana byłaby możliwa w rzeczywistości. Tworzenie postaci to coś, co szczególnie wyszło autorce. Warto przeczytać tę książkę, by poznać jak skomplikowanymi bohaterkami są Babba i Lillmor.

Pan Przypadek i celebryci, Jacek Getner

Wydawnictwo Zakładka, 2013

Liczba stron: 230

Cykl o Jacku Przypadku zaplanowany jest na wiele odcinków. Dotychczas ukazały się dwie książki o naszym rodzimym detektywie. Na każdą z nich składają się trzy opowiadania kryminalne połączone osobą Przypadka oraz wątkami nie związanymi bezpośrednio z rozwiązywanymi sprawami kryminalnymi. Są wśród nich te dotyczące perypetii sercowych, a raczej związanych z opędzaniem się od namolnych harpii; perypetii rodzinnych; znajomości ze straszą panią, sąsiadką, która zdaje się znać wszystkich, których wypada znać. Tym razem Jacek Przypadek musi zmierzyć się z celebrytami.

Trzy opowiadania, to trzy różne sprawy. W jednej z nich, Przypadek zostaje wynajęty przez producenta serialu w celu odkrycia mordercy jednego z aktorów, który został zamordowany podczas kręcenia sceny stypy z jego udziałem w roli nieboszczyka. Bardzo szybko okazuje się, że towarzystwo kręcące serial jest mocno skonfliktowane ze sobą, a wejście między nich, to jak wkroczenie między jadowite żmije. Niejeden ma motyw i możliwość popełnienia zbrodni. Przypadek, który wyznaje zasadę, że ludzie są przewidywalni, dość szybko znajduje tę osobę, która na śmierci aktora skorzystała najwięcej. Kolejne sprawy: porwania i kradzieży, przekonują go, że z celebrytami lepiej nie zaczynać. To egoiści zapatrzeni w siebie, pogardzający innymi. Trudno z nimi współpracować, a jeszcze trudniej wytrzymać w ich towarzystwie.

Jacka Przypadka można nie lubić – bywa cyniczny, igra z uczuciami, jest obcesowy, na ludzi patrzy z góry. Można pogardzać jego trybem życia – Jacek jest rentierem, czas wypełniają mu treningi do maratonu, które są zasłoną dymną i mają sprawiać wrażenie, że przyszły zawodnik jest niezwykle zajęty. Ja jednak go lubię – za spostrzegawczość, cięty język, ironię, czarny humor. Dlatego też czytanie jego kolejnych przygód jest dla mnie odpoczynkiem i relaksem. W większości podobają mi się pomysły na zagadki i marzy mi się, żeby niektóre z nich zostały rozwinięte i zmienione w powieść. Jeśli nie czytaliście jeszcze jego przygód, polecam rozpoczęcie od początku, czyli od PANA PRZYPADKA I TRZYNASTKI. W przygotowaniu kolejna część: Pan Przypadek i korpoludki.

Szczęśliwa ziemia, Łukasz Orbitowski

14

SQN, 2013

Liczba stron: 384

To moje pierwsze literackie spotkanie z Łukaszem Orbitowskim. W kilku miejscach widziałam zachwyty nad tą książką, a jej autor był mianowany do Paszportów Polityki, więc oczywiście i ja chciałam się przyłączyć do chóru oczarowanych prozą tego pisarza. Na szczęście nigdzie nie wczytywałam się w recenzje, tak więc fabuła od początku do końca była dla mnie tajemnicą, którą z przyjemnością odkrywałam. Już pierwsze strony książki pobudziły moją ciekawość – choć akcja dzieje się w miasteczku o wymyślonej nazwie Rykusmyku, wiadomo, że opisywane są okolice Legnicy. Potem doczytałam, że Orbitowski miał na myśli Jawor. Co więcej, autor jest prawie moim rówieśnikiem, więc i perspektywa podobna.

W Rykusmyku jest grupa przyjaciół. Znają się od dziecka, razem piją, razem się bawią, razem chcą wyjechać z prowincji. Po szkole średniej drogi chłopaków się rozchodzą, ale zanim to następuje, cała grupa dokonuje czegoś niezwykłego. Postanawia złamać największe tabu. Nastolatkowie idą do podziemi zamku. Miejsce ma bardzo złą reputację, mówi się o ludziach, którzy stamtąd nie wyszli, mówi się o nadprzyrodzonych mocach związanych z tym miejscem, wiadomo, że siła drzemiąca pod ziemią pomaga spełnić marzenia. Każdy z nich szepce swoje marzenie, jednak nie wszystko się udaje.

W dalszej części śledzimy losy tych, którzy wyjechali i tego, który został. Szymek, który z Rykusmyku związał się poprzez małżeństwo i pracę, czuje pewnego rodzaju odpowiedzialność za to, co stało się ostatniej nocy spędzonej z paczką. On jedyny nie zapomniał i ma świadomość, że nadejdzie dzień zapłaty. Pozostałych kumpli obserwujemy w momencie przełomowym w życiu, w chwili, gdy zaczyna się psuć zbudowany przez nich świat.

To dziwna książka. Trudna mi ją podsumować. Panuje w niej duszna, niepokojąca atmosfera. Opisywane miasteczko aż kipi od tajemnic, zamieszkują je równego rodzaju dziwacy, ilekroć mowa o zamku, poziom napięcia gwałtownie rośnie, choć do samego końca dokładnie nie wiadomo na czym polega niezwykłość tego miejsca. Połączenie współczesnych wydarzeń z na nowo odkrytą legendą sprawia, że opowiedziana historia staje się po części przypowieścią o cenie, jaką trzeba zapłacić za spełnione marzenia. I choć to powieść z pogranicza horroru, to niewiele ma wspólnego z rozrywką. Pozostawia po sobie smutek i dość gorzkie refleksje nad ludzkim losem. Podejrzewam, że co czytelnik, to inna interpretacja treści, dlatego polecam Wam lekturę „Szczęśliwej ziemi”. Jeśli jesteście już po, podzielcie się wrażeniami w komentarzach.

Sztuka leniuchowania. O szczęściu nicnierobienia, Ulrich Schnabel

Muza SA, 2013

Liczba stron: 256

Na szczęście nie grozi mi pracoholizm, bo lubię i potrafię się relaksować, czy to w ciągu zabieganego tygodnia, czy też w czasie wakacji. Postanowiłam jednak dodać trochę teorii do praktyki i poczytać o „sztuce nicnierobienia”. Tematem leniuchowania zajął się Ulrich Schnabel – fizyk i dziennikarz, autor wielu artykułów na temat badań nad mózgiem. To, że zainteresował się leniuchowaniem, nie jest niczym dziwnym, skoro tak wiele osób obecnie odczuwa syndromy wypalenia zawodowego lub pracoholizmu (ja też, niestety).

Autor zastanawia się nad tym, co sprawia, iż jesteśmy zagonieni i bez wahania wskazuje na nowoczesne technologie, miejski gwar oraz oczekiwania innych wobec nas. Często problem leży w tym, że ludzie uzależniają się od informacji i nie potrafią żyć offline. Potrzeba albo wręcz uzależnienie od bycia na bieżąco sprawia, że czasu poza pracą nie potrafimy wykorzystać na relaks. Nie pomaga też w tym otoczenie, bo przecież:

„Większy społeczny szacunek otacza zestresowanego karierowicza (choćby nie wiem jak bezsensownie żonglował środkami finansowymi) niż skromnego, radzącego sobie w życiu człowieka, któremu także bez bogactwa udaje się być szczęśliwym”.

Eksperyment pokazał też, że odczuwamy większe wypalenie wówczas, gdy nie mamy wpływu na to, co robimy w pracy. Tam, gdzie nas bardziej kontrolują, narzucają tempo, metody i techniki, jest nam gorzej.

„Kto może samodzielnie decydować o własnych działaniach, odczuwa mniej stresu i jest zdrowszy”.

Po zbadaniu przyczyny problemu, który można nazwać nieumiejętnością skutecznego wypoczywania, Schnabel przeszedł do porad w jaki sposób można się zrelaksować podczas trudnego dnia w pracy. Sięgnął po wiele przykładów i za wzór dał kilka znanych postaci ze świata showbiznesu, biznesu, nauki i sztuki. Wspomina również o niekonwencjonalnych technikach takich jak medytacja. Stanowczo jednak oddziela nudę od twórczych okresów nicnierobienia, które, jak pokazały badania, mają pozytywny wpływ na kreatywność. Gdy pozwalamy mózgowi odpocząć od nurtujących nas problemów, on wciąż się nimi zajmuje w tle i to właśnie wtedy przychodzą nam do głowy najgenialniejsze pomysły (pamiętacie jabłko Newtona i kąpiel Archimedesa?)

„Uczucie nudy pokazuje bowiem, że człowiek niczego nie pragnie, że wszystko wydaje mu się mdłe i jałowe. Taka pustka wyraża w konsekwencji to, że człowiek stracił kontakt z własnymi potrzebami i nie wie, co w danej chwili jest tak naprawdę dla niego ważne”.

Ulrich Schnabel w przystępny sposób przedstawia wyniki eksperymentów i badań na temat ludzkiego mózgu oraz wpływu wypoczynku na jego działanie. Pokazuje również w jaki sposób odpoczywać i jak nie dać się zwariować w świecie, który, jak nam się wydaje, wymaga od nas ciągłego skupienia, uwagi i naszego czasu. „Sztukę leniuchowania” czyta się na tyle dobrze, że jej lektura może być dla wielu pierwszym krokiem w nauce kreatywnego nicnierobienia.