Wszechświat kontra Alex Woods, Gavin Extence

Wydawnictwo Literackie, 2014

Liczba stron: 414

Debiut pisarski Gavina Extence przyniósł mu wiele rozgłosu, książka pozostawała przez długi czas numerem jeden na Amazonie, w tej chwili jej średnia ocen to 4,4 na 5, czyli naprawdę wysoko. Lada dzień pojawi się na półkach naszych księgarń. Dzięki egzemplarzowi przedpremierowemu miałam okazję zapoznać się z jej treścią i sprawdzić, o co tyle hałasu. Bałam się odrobinę, że potwierdzi się reguła, że to, co podoba się wszystkim, mnie raczej nie odpowiada.

Powieść zaczyna się w momencie zatrzymania Alexa na granicy. Siedemnastolatek jest poszukiwany międzynarodowym listem gończym. Nie wiemy jednak co przeskrobał. Wiemy tylko, że w samochodzie znaleziono sporą ilość marihuany. W tym miejscu bałam się, że książka jest o jakimś młodocianym, okrutnym i psychopatycznym przestępcy, a zupełnie nie miałam ochoty czytać o kimś takim. Na szczęście w tym momencie następuje zwrot w czasie i retrospekcja wydarzeń prowadzących do aresztowania Alexa. Opowiada sam główny bohater i za moment kluczowy, od którego wszystko się zaczęło uznaje dzień, w którym zderzył się ze wszechświatem. Dosłownie. Dwukilowy meteoryt, przebiwszy się przez dach domu, spadł Alexowi na głowę. W późniejszym czasie doznany uraz będzie miał różne konsekwencje zdrowotne. Być może należy winić uderzenie również za to, że dla większości z nas Alex jest dziwakiem.

Oczywiście, wpływ na jego niezwykłe, jak na nastolatka, zachowanie ma matka – prowadząca sklep z pamiątkami „okultystycznymi” i wróżąca z kart tarota. W każdym razie Alex nie jest typowym nastolatkiem. Lubi się uczyć i czytać książki, ale jego wiedza jest nieuporządkowana i wyrywkowa, jest prawdomówny i prostolinijny, nie uprawia sportów i chętnie zajmuje się kotem. Pewnego dnia krzyżują się ścieżki nastolatka i pana Petersona – Amerykanina z pochodzenia, weterana wojny w Wietnamie, wdowca i odludka mieszkającego w okolicy. To spotkanie będzie brzemienne w skutki. Jeden i drugi wiele z niego wyniosą i wiele się nauczą o sobie i innych ludziach. Na początku połączy ich Kurt Vonnegut, później zażyłość zmieni się w niezwykłą przyjaźń.

Było wiele rzeczy, które bardzo podobały mi się w książce. Jak niedawno wspominałam we wpisie o „Grandhotelu” uwielbiam powieści o ludziach nieprzystających do rzeczywistości oraz ich postrzeganie świata. Alex jest właśnie takim inteligentnym nastolatkiem, który pewne sprawy widzi inaczej niż reszta ludzi. Bardzo podobały mi się dialogi pomiędzy Alexem i jego matką, a jeszcze bardziej te z panem Petersonem. Powieść świetnie się czyta (a nawet połyka, najlepiej od razu od początku do końca), żeby dowiedzieć się jak to się stało, że ten grzeczny, uczynny dzieciak zadarł z prawem. Ogromnie ciekawiło mnie, co chłopak postanowi zrobić z kulminacyjnym wielkim problemem o naturze moralno-etycznej.

Chwilami miałam wrażenie, że to powieść dla nastolatków, a nie dla dorosłych i zapewne trzeba ją polecać tym nasto- dwudziestolatkom, którzy czytają. Wydaje mi się, że mogą o tym przesądzać fragmenty o szkolnych prześladowaniach odmieńca, konflikty z matką oraz styl, w jakim napisano tę książkę. Pewne sprawy dla osoby dorosłej są oczywiste, nastolatek musi zostać pokierowany i ta książka jest świetnym drogowskazem dla tych, przed którymi jeszcze sporo wyborów w życiu. Nie zmienia to mojej oceny powieści. Podobała mi się ogromnie i na pewno podrzucę ją swojemu dziecku, tym bardziej, że pochwalam wybór Alexa.

Czworo dzieci i coś, Jacqueline Wilson

Znak Emotikon, 2014

Liczba stron: 459

W dzieciństwie nie przeczytałam znanej powieści Edith Nesbit „Pięcioro dzieci i coś”. Na swoje usprawiedliwienie mam to, że chyba nie było jej w mojej miejskiej bibliotece. Na pewno nie była dostępna w księgarni pod moim mieszkaniem, bo składałam tam wizytę niemal codziennie i znałam prawie wszystkie książki na wielkim niskim blacie ciągnącym się przez całą długość pomieszczenia. Coś tam mi się o uszy obiło, więc mniej więcej wiedziałam jaka jest treść oryginalnej powieści. Okazało się jednak, że wcale nie trzeba znać wiktoriańskiej opowiastki, żeby czytać nowoczesną wersję opartą na dawnym pomyśle.

„Pięcioro dzieci i coś” to ulubiona książka Róży, czyta ją ponownie przyjechawszy z młodszym bratem na wakacje do swojego taty, który założył nową rodzinę. Dom jest pełen dzieci, ponieważ tata Róży i Roberta ma córeczkę z drugą żoną, Alicją, ponadto przyjechała Psujka, czyli córka Alicji z pierwszego małżeństwa. Podczas pikniku w lesie dzieci wykopują Piaskoludka – stworka, który ładnie poproszony, może spełnić wypowiedziane życzenie. Problem jest taki, że czar trwa tylko do zachodu słońca. Drugi problem polega na tym, że trzeba uważać na to, co się mówi przy Piaskoludku, żeby, na przykład, nieopatrznie nie zostać przeniesionym do XIX wieku, jak zdarzyło się to Róży. Dzięki zapewnianym przez Piaskoludka rozrywkom dzieci sprawdziły jak to jest być sławnym, poznały bohaterów ulubionej powieści Róży, ożywiły plastikowe zwierzątka i wzniosły się w powietrze.

Powieść to nie tylko przygody przeżywane dzięki czarom tajemniczego stworka, lecz również opowieść o „paczworkowych” rodzinach, dzieciach skrzywdzonych przez rozstanie rodziców. Nie żebym krytykowała rozstania, te potrafią przynieść również wiele dobrego. Autorka nie jest aż tak wyrozumiała i dość jednoznacznie przedstawia błędy popełniane przez egoistycznych rodziców. Trudno nie zauważyć, że rodzice w powieści nie mają pojęcia o uczuciach dzieci. Przedstawiony w książce ojciec jest tępakiem – świadomie bądź nieświadomie krzywdzi wrażliwość dzieci krytykując je i porównując do innych, nie zauważa przyczyny negatywnych emocji, pragnie wychować je na superbohaterów i przeocza bardziej przyziemne talenty i zdolności. Dostało się również Alicji, matce Psujki, która odrzuca ją na każdym kroku, ma w sobie tyle ciepła, co góra lodowa i otwarcie faworyzuje młodszą córeczkę.

Dorośli byli potwornie irytujący, wkurzała mnie również Psujka, lecz jej byłam w stanie wybaczyć wyskoki – dziewczynka za wszelką cenę próbowała zwrócić na siebie uwagę. Książka spodoba się młodszym dzieciom, które zrozumieją warstwę magiczno-przygodową. Te starsze natomiast dotrą do sedna. w końcu najskrytszym marzeniem każdego dziecka jest to, żeby być kochanym i akceptowanym.

Mnie się podobało!

Na pokuszenie, PM Nowak

Czarna Owca, 2014

Liczba stron: 296

Po debiut PM Nowaka sięgnęłam wkrótce po jego wydaniu – nie zawiodłam się. Bez obaw i z dużymi oczekiwaniami zaczęłam niedawno czytać kolejny kryminał tego autora. Przyznam, że nawet czekałam na drugą odsłonę i ponowne spotkanie ze znajomymi bohaterami – prokuratorem Wilkiem i komisarzem Zakrzeńskim. Na szczęście tym razem również nie zaznałam zawodu.

Znany mi już duet opuszcza stolicę i prowadzi śledztwo w podwarszawskim Ożarowie, gdzie ma siedzibę spółka deweloperska. Na zebraniu rady nadzorczej, po wzniesieniu toastu szampanem, umiera jeden z udziałowców. Obecny przy zdarzeniu brat nieszczęśnika twierdzi, że wyczuwa zapach gorzkich migdałów, co, jak wszyscy miłośnicy klasycznych kryminałów wiedzą, jest oznaką otrucia cyjankiem. Kto by w to wierzył? Cyjanek? W XXI wieku? Zakrzeński wezwany przez miejscową policję uważa, że to bzdura i twierdzi, że mężczyzna umarł z przyczyn naturalnych. Ożarowska policjantka podsyca w nim jednak przekonanie, że coś może być na rzeczy, jako że o wiele lepiej orientuje się w miejscowych układach. Komisarz śledztwo traktuje dość pobieżnie, ponieważ o wiele bardziej interesuje go zacieśnienie więzi z sekretarką prezesa spółki. Prokurator Wilk natomiast staje się źródłem poważnego przecieku.

Powieść PM Nowaka ma wiele elementów klasycznego kryminału, w końcu zbrodnię popełniono w zamkniętym pokoju, w obecności zaledwie garstki ludzi, z których każdy teoretycznie mógłby mieć jakiś motyw. Śledztwo koncentruje się zatem na rozmowach z podejrzanymi oraz odtwarzaniu kolejności zdarzeń. Dynamiki akcji nadają perypetie Zakrzeńskiego, który sam popada w konflikt z prawem oraz Wilka, który choć jest niespotykanie bystry, ma bardzo słabą głowę do trunków. Nowak wystrzega się drastycznych scen – nie ma tu drobiazgowych opisów morderstwa oraz ofiar, nie buduje również napięcia jak z filmów grozy. Akcja płynie jednak wartkim strumieniem, zahacza o nowe wątki i postacie, nowe przestępstwa oraz kolejne tropy. I naprawdę trudno skojarzyć kto jest mordercą.

Reasumując „Na pokuszenie” to bardzo dobry kryminał, serwujący sporo rozrywki, skomplikowaną intrygę opartą o klasyczne powieści tego gatunku oraz bohaterów, co do których mam mieszane uczucia – raz ich lubię, innym razem mnie irytują. Zawsze to lepsze niż obojętność.

Znaki szczególne, Paulina Wilk

Wydawnictwo Literackie, 2014

Liczba stron: 249

Paulina Wilk napisała książkę o pokoleniu, do którego i ja należę, rozpoznawałam więc w jej prozie znajome wątki. Okazało się, że nie do końca dostałam to, czego się spodziewałam. Dostałam książkę głębszą, dotykającą współczesności oraz życia pokolenia obecnych 30-40 latków tuż po transformacji oraz współcześnie.

Zaczyna się od dzieciństwa w niewielkim miasteczku podzielonym murem – za murem, w jednostce wojskowej, mieszka bohaterka książki wraz z rodziną, po drugiej stronie reszta miasta. Najpierw jest więc przechodzenie na drugą stronę, poznawanie większego kawałka dziecięcego świata, równie przaśnego i szaro-burego jak za murem. Rzeczy pochodzące z zagranicy – tak błahe jak serwetki, jednorazowe sztućce, puszki po napojach otoczone były przez dzieci kultem i jak nic innego pobudzały wyobraźnię. Wspaniała jest ta umiejętność bawienia się, przy czym, do zabawy nie potrzebne były żadne drogie zabawki, lecz przede wszystkim dziecięca wyobraźnia podsycana lekturą, bajką, opowieścią.

I chociaż pierwsze rozdziały czytałam z sentymentem, to tak naprawdę poruszyły mnie te części książki, które mówią o tym, co zrobiliśmy z daną nam wolnością. Jesteśmy pierwszym powojennym pokoleniem, które ma nieograniczone możliwości – możemy się kształcić, wyjeżdżać w dowolną stronę świata, nikt nas nie kontroluje, nie stawia murów. Po wstąpieniu do UE przyszły pieniądze na upiększanie miejsc, w których żyjemy. Mamy to, o czym marzyliśmy będąc dziećmi, a o czym nawet nie śmieli marzyć nasi dziadkowie i rodzice. A jednak dla wielu z nas szczytem marzeń jest posada w korporacji lub wyjazd gdzieś na zachód. Czy mnie to dziwi? Nie bardzo. Jestem świadoma tego, że Polska nie oferuje nam praktycznie żadnych autorytetów. Nie mamy szanowanych elit politycznych, a każde wybory to głosowanie na mniejsze zło. Instytucje finansowane z budżetu państwa wołają o pomstę. W takiej sytuacji młody, wykształcony człowiek szybko może stanąć przed murem nie do pokonania, bo chociaż fizycznie mury nie istnieją, to pozostały zasieki stawiane nam przez absurdalne przepisy.

Pewnie zabrzmiałam pesymistycznie, ale rzeczywistość polska ponad 20 lat po transformacji nie wprawia mnie w dobry nastrój. Autorka pokazuje jednak, że mając za sobą kochającą i wpierającą rodzinę można znaleźć dla siebie jakąś wygodną niszę i nie rezygnować ze wszystkiego, co polskie. Warto!

Dziennik Edwarda Chomika 1990-1990, Miriam Elia & Ezra Elia

Wydawnictwo JK, 2014

Liczba stron: 95

Chomiki wydają się takimi beztroskimi zwierzątkami. Biegają w kółku, chomikują jedzenie, wiją sobie gniazdka i przesypiają większość dnia. W stosunku do swoich właścicieli zwykle nie wykazują ani wrogości, ani przywiązania. A jednak wielu z nas na ich widok odczuwa przypływ ciepłych uczuć. Ja osobiście uwielbiam chomiki. Musiałam przeczytać pamiętnik Edwarda.

Edward zaczyna spisywać swoje wspomnienia, ponieważ doskwiera mu brak zrozumienia jego potrzeb, samotność oraz brak wolności. Aby osiągnąć to, na czym mu najbardziej zależy, bez wahania sięga po ekstremalne środki. Nie straszny mu strajk i kilkuminutowa głodówka. Jego ponurą egzystencję na chwilę rozjaśni pojawienie się innego chomika, ale niestety, jak to w życiu chomiczym bywa, szczęście nie potrwa zbyt długo.

Trudno powiedzieć czy chomik Edward jest wyjątkowym egzemplarzem, być może każdy przedstawiciel tego gatunku ma podobne przemyślenia. Dość jednak powiedzieć, że ten dziennik, jego treść i ilustracje wywołały na mojej twarzy uśmiech. Jeśli dobrze się przyjrzycie okładce, zobaczycie, że Edward popala papierosy i niech to będzie ostrzeżenie dla tych, którzy chcieliby sprezentować książkę małemu dziecku. To opowieść dla większych dzieci, miłośników chomików oraz tych, którym doskwiera codzienny kierat. Czyż my wszyscy pracujący na etatach nie jesteśmy takim chomikami biegającymi bez celu w kółko ku uciesze kogoś, kto na nasze kółko spogląda z góry? Czy nie marzymy skrycie, żeby wszystko pierdyknąć i uciec gdzieś przed siebie? Gdy nadarza się taka okazja, często tchórzymy wybierając znaną nudę. Edward uświadamia pewne ludzkie sprawy z chomiczym wdziękiem i zacięciem typowego egzystencjalisty. Warto!