Prosiaczek Fryderyk i wielka wojna o imbryk, Walter R. Brooks

Wydawnictwo Jaguar, 2014

Liczba stron: 272

Z ogromną przyjemnością wracam na farmę pana Beana, by poczytać o rezolutnych zwierzętach. Tym razem zwierzęta mają bardzo odpowiedzialne zadanie – pod nieobecność gospodarzy zajmują się gospodarstwem, pilnują porządku i strzegą domu. Kot Jinx sprowadza na farmę prosiaczka Waltera. Maluch jest chorobliwie nieśmiały, więc wszyscy starają się nauczyć go śmiałości. Pewnego dnia pod dom zajeżdża samochód, a w nim krewni pana Beana z zamiarem zabrania imbryka, co do którego pani Bean ma bardzo duży sentyment. Prosiaczek Fryderyk postanawia nie dopuścić do kradzieży imbryka. Wszystkie zwierzęta mobilizują siły i wypowiadają ciotce honorową wojnę o imbryk.

Przygody kota Jinxa, prosiaczka Fryderyka, krów Wiśni i Wilhelminy, pająków – państwa Webów i kaczuszek Emmy i Alicji nieodmiennie wywołują uśmiech na mojej twarzy. Żałuję, że nie było ich na rynku wtedy gdy mój syn był mały, bo są świetną alternatywą dla Kubusia Puchatka i mają znacznie więcej tomów. Podczas gdy w Puchatku zwierzątka były zabawkami Krzysia, w bajkach o Fryderyku są prawdziwym inwentarzem na farmie – wykonują przypisane im prace na polu i w zagrodzie, a przy tym dobrze się bawią. Mają własny bank, chadzają do miasta na seanse do kina, piszą sztuki i grają w nich wszystkie role. Są akceptowane przez okolicznych mieszkańców, którzy są dumni z takiego sąsiedztwa.

Jeśli Wasze dzieci jeszcze nie znają przygód Fryderyka, koniecznie musicie to zmienić. Świat przedstawiony przez Waltera R. Brooksa jest łagodniejszą wersją świata ludzkiego, lecz i w nim występują niegodziwcy. Ta odsłona uczy, że człowiek może być sumienny, pracowity, przyjazny, a jednocześnie chciwy i podstępny. Na przykładzie małego Waltera dowiadujemy się czym jest odwaga i jak pokonać paraliżującą nieśmiałość. Wszystko bez zadęcia i moralizatorstwa. Polecam!

Za horyzont, Andriej Diakow (Uniwersum Metro 2033)

Insignis, 2013

Liczba stron: 466

Postanowiłam sobie, że w wakacje postaram się doczytać te rozpoczęte serie, które mam ochotę skończyć. Realizację planu zaczęłam od trzeciego tomu trylogii Diakowa, której akcja toczy się na terenie Rosji, w postapokaliptycznym klimacie Uniwersum Metro 2033. „Za horyzont” ma tych samych bohaterów, których znamy z poprzednich części – chłopca Gleba i jego przybranego ojca stalkera Tarana.

Ich „dom”, czyli petersburskie metro pogrąża się w kolejnej wojnie o wpływy. Choć każda ze stron konfliktu chciałaby mieć Tarana po swojej stronie, ten wybiera inny los. Postanawia wydostać się z metra i ruszyć na poszukiwanie oazy czystego powietrza i wody. Niepewny trop prowadzi na drugą stronę kontynentu – do Władywostoku. Wraz ze stalkerem wyruszają jego przyjaciele i dwójka dzieci. Droga wiedzie przez niezbadane tereny, a na podróżnych czeka wiele zasadzek, z których nie wszyscy wyjdą cało. Wszyscy uczestnicy wyprawy mają świadomość, że ich poświęcenie może przyczynić się do sukcesu, jakim jest rewitalizacja zatrutej promieniowaniem ziemi i nowa szansa dla ludzi wegetujących pod powierzchnią.

Podobnie jak dwie poprzednie części i ta obfituje w wydarzenia. Przygoda goni przygodę. Nie każda z nich kończy się dobrze. Przyjaciele muszą dokonywać trudnych wyborów, a najmniejsza niesubordynacja może zmienić się w dramat. Diakow zabiera swoich bohaterów w miejsca, o których Gleb i Aurora nawet nie śnili. Aby dostać się za horyzont drużyna wzbije się w powietrze i zejdzie głęboko pod wodę.

Od czasu do czasu lubię przeczytać jakąś książkę z działu fantastyki. Diakow idealnie wpisuje się w moje potrzeby – powieść ma wartką akcję, wyrazistych bohaterów, przekonywujące motywacje, którymi się kierują. Wykreowany świat postapokaliptyczny na gruzach obecnej cywilizacji ma w sobie znajome elementy i punkty odniesienia. Dla mnie to czysta rozrywka i jedna z niewielu serii, które czytam i ja, i mój syn.

Szczęśliwa ulica, Liza Marklund

Czarna Owca, 2014

Liczba stron: 404

Serię z Anniką Bengtzon czytałam w miarę chronologicznie, ale potem zaczęli ją za szybko wydawać i przestałam nadążać 🙂 Ostatnio postanowiłam nie przejmować się kolejnością, ewentualnie wrócić do pominiętych tomów, i przeczytać najnowszą, dziesiątą już część o dziennikarce śledczej i przestępstwach, które tropi.

Tym razem zaczyna się od tortur. Ktoś brutalnie znęcał się nad przedsiębiorcą, byłym członkiem parlamentu i nie dokończywszy sprawy, zostawił mężczyznę w stanie krytycznym. Policja dostaje anonimowe zgłoszenie. Na miejscu, w willi należącej do ofiary, znajdują ciężko pobitego, nieprzytomnego mężczyznę. Okazuje się, że nigdzie nie można odnaleźć jego żony. Annika postanawia dowiedzieć się kto mógł poinformować policję o przestępstwie i jak najwięcej dowiedzieć się o zaginionej kobiecie. Po nitce dochodzi do kłębka, o krok wyprzedzając policję.

„Szczęśliwa ulica” to opowieść o grze pozorów, o tym, że ludzie gotowi są do wielkich poświęceń i wielkiej niegodziwości, żeby zachować twarz w kręgach towarzyskich. To również książka o tym, że nie można uniknąć konsekwencji, gdy igra się z przestępczością zorganizowaną. Nie brak tu również odniesień do internetowego hejterstwa i przykrych konsekwencji, gdy bezpodstawne zarzuty skierowane są pod adresem osoby publicznej. Przede wszystkim jednak to powieść o podwójnym życiu. Dzięki iście patchworkowej rodzinie Anniki mamy również możliwość zajrzenia do szwedzkiego domu.

Mimo tego, że ominęłam kilka tomów, nie mam odczucia, że coś straciłam. Nigdy jakoś szczególnie nie przepadałam za Anniką, a już najbardziej wkurzały mnie jej związki z mężczyznami, w które wikłała się jak nastolatka, więc miło było dla odmiany zobaczyć, że nieco się ustatkowała. „Szczęśliwa ulica” to sprawnie napisany kryminał, który przeczytałam trochę z sentymentu. Raczej nie powinien sprawić zawodu miłośnikom skandynawskich kryminałów.

Troje, Sarah Lotz

Akurat, 2014

Liczba stron: 480

Trudno znaleźć bardziej charakterystyczną książkę na księgarnianej półce. „Troje” jest zupełnie czarna, łącznie z brzegami stron, niepokojąca i intrygująca. Ma równie chwytliwy opis oraz pierwszą stronę okładki. Nie można przejść obok niej obojętnie, więc i ja dałam się namówić na lekturę.

Chociaż fabuła książki jest fikcyjna, to powieść ma formę książki dokumentalnej. Składają się na nią wywiady, fragmenty korespondencji, artykułów i reportaży. Powstała z nich opowieść o dziennikarskim śledztwie w sprawie nierozwiązanej tajemnicy katastrof czterech samolotów pasażerskich, które rozbiły się jednego dnia na czterech kontynentach. Cały świat z zapartym tchem śledzi postępy śledztwa w sprawie przyczyn katastrof, a zbiorową wyobraźnię podsyca fakt, że wypadki te przeżyła trójka dzieci. Co więcej, jedna z pasażerek samolotu lecącego do Japonii, który rozbił się w cieszącym się złą sławą lesie samobójców Aokigahara, tuż przed śmiercią nagrała tajemniczą notatkę głosową, która dała podstawy do różnych szaleńczych teorii.

Autorka prowadzi czytelnika za rękę, stopniowo odkrywając kolejne fakty i pokazując dokąd doprowadziła zbiorowa histeria. Mimo tego, że książka nie daje gotowych odpowiedzi, uświadamia jak łatwo ludzie dają sobą manipulować. Przerażające są te fragmenty, w których mowa o sektach, które żerują na ludzkiej naiwności i karmią swoich wyznawców obietnicą zbawienia. W pewnym momencie jest jasne, że niemal wszyscy na swój sposób pragną skorzystać na tragedii oraz cudownym ocaleniu trójki dzieci. Media mają stałą pożywkę, politycy używanie, a kaznodzieje argument, którym straszą ludzi i zbijają majątek na ich łatwowierności.

To bardzo wciągająca opowieść, choć w pewnym momencie czytelnik uświadamia sobie, że być może nie pozna satysfakcjonującego rozwiązania zagadki czterech katastrof i trojga ocalonych. Warto ją jednak poznać dla wyczerpujących opisów świata ogarniętego histerią. Odniosłam również wrażenie, że można by skrócić książkę z korzyścią dla odbiorcy. Rozdziały opowiadające o śledztwie przeprowadzonym przez dziennikarkę w Japonii, są zbędne i rozcieńczają skumulowane napięcie. Osobiście wolałabym zakończenie  niedopowiedziane niż przekombinowane.

Stulecie, Herbjorg Wassmo

Smak Słowa, 2014

Liczba stron: 517

„Stulecie” jest powieścią biograficzną – Herbjorg Wassmo sięga po historie rodzinne i przedstawia losy swoich krewnych na przestrzeni stu lat. Inspiracją do napisania tej książki stał się obraz wiszący w  katedrze na Lofotach, na którym uwieczniono postać jej prababki. Dodatkowym bodźcem było to, że urodziła się ona równo sto lat przed autorką, więc rozpoczyna stulecie silnych kobiet, które przeprowadziły ród z XIX do XXI wieku.

Po takim wstępie można spodziewać się linearnej konstrukcji książki, lecz tu powieść nas zaskakuje po raz pierwszy. Pisarka przeplata losy prababki Sary Susanne, jej najmłodszej córki Elidy oraz Hjordis – swojej matki. Pojawia się również mała Herbjorg i jej dzieciństwo, którego nie można nazwać sielskim. Po raz drugi zostajemy zaskoczeni tym, że autorka pisze wielką powieść nie uciekając się ani do wielkich słów, ani do heroicznych czynów. Książka opowiada o sprawach zwykłych, o codzienności kobiet zmagających się z trudami życia na dalekiej północy, z narodzin i śmierci, z namiętności i obowiązku.

Sara Susanne i Elida to dwie silne kobiety, które od życia pragną trochę więcej niż przypadło im w udziale. Ich dni upływają na żmudnej, niekończącej się pracy przy dzieciach, które rodzą niemal rok po roku. W natłoku spraw związanych z wychowywaniem, zarządzeniem domem, nie mają nawet chwili czasu na zebranie myśli, a ich wolność jest tylko pozorna. Kobiety te pogodziły się z losem, który same sobie wybrały, nie mając prawie żadnych alternatyw. Jedna z nich za mąż wyszła z obowiązku, druga z miłości. Zaskakujące jest, że mimo tego ich losy niewiele się od siebie różnią.

Obie pragną jakieś odmiany, intelektualnych bodźców i rozrywki, by choć przez chwilę być sobą. Sara Susanne znajduje porozumienie i otwiera się przed człowiekiem, który intelektualnie ma jej więcej do zaoferowania niż jej wiecznie zapracowany, choć dobry mąż. Elida natomiast marzy o poznawaniu świata, więc gdy ma okazję wyjechać na trochę z Lofotów, robi to, kładąc na szali swoją przyszłość. Hjordis wydaje się być bardziej naiwna niż jej babki, lecz o jej życiu i wyborach, jakich musiała dokonać wiadomo najmniej.

Nie wiem jak to się dzieje, że najpiękniejsze rodzinne sagi piszą Skandynawowie. Nie wiem jak to możliwe, że człowiek z wypiekami na twarzy czyta książkę, która nie zawiera w sobie, żadnych elementów sensacyjnych, a tylko urywki życia kobiet zamieszkujących nieprzyjazne rejony Norwegii. Wiem jedno, Herbjorg Wassmo pisze w taki sposób, że czytelnik staje się częścią opowieści, niewidzialnym świadkiem opisanych zdarzeń, dlatego wszystko, o czym czyta dotyka go osobiście. „Stulecie” to jedna z powieści, która zostaje w pamięci na długo.

PS.

Jeśli czytaliście wywiad z autorką publikowany miesiąc temu w Wysokich Obcasach, lepiej o nim zapomnijcie przed przystąpieniem do lektury (zdradza stanowczo zbyt dużo). Mnie na szczęście coś tknęło i gazetę odłożyłam na potem. Wywiad przeczytałam dopiero tuż przed końcem książki, więc uchroniłam się przed spoilerami.