Ciemna liczba, Arne Dahl

Czarna Owca, 2014

Liczba stron: 440

„Ciemna liczba” to jedna z książek, o której nie wiem, co myśleć. Z jednej strony porywa akcją i człowiek czyta jak szalony, by dowiedzieć się jakie jest rozwiązanie zagadki, a gdy dociera do końca i trochę ochłonie, to ogarniają go coraz większe wątpliwości związane z zakończeniem.

Drużyna A dostaje raczej nietypową sprawę – musi włączyć się w poszukiwania zaginionej czternastolatki. Emily zniknęła w leśnej okolicy, gdzie wraz z klasą przebywała na wycieczce szkolnej. Tropów jest niewiele, lecz to, co wiadomo, niepokoi policjantów. W rejonie zniknięcia mieszka trzech notowanych pedofilów, widziano też samochody na rejestracjach z jednego krajów nadbałtyckich. Sprawę komplikuje znalezienie zwłok mężczyzny z poderżniętym gardłem. Nie wiadomo jednak czy te dwie sprawy się łączą. Śledztwem kieruje Kerstin Holm, która dzięki informacjom zabezpieczonym w komputerze zaginionej dowiaduje się zatrważających faktów o zainteresowaniach nastolatki.

Pojawiający się na kartach tej powieści problem pedofilii i ryzykownych zachowań nastolatków jest niepokojący i wart opowiedzenia, nawet w formie książki kryminalnej. Drugi z wątków dotyczący odkrycia historycznej trumny podczas robót w centrum miasta, który splata się z historią Emily, budzi mój większy sprzeciw. Kulminacyjna scena, choć jest dramatyczna, to również niedorzeczna i dość głupia – tyle razy wałkowano już temat tajnych stowarzyszeń, że się przejadł. To z książki niewiele różni się od tego, co widzieliśmy w filmach i o czym czytaliśmy w książkach. Te długie szaty, stanie w kręgu i inwokacje… zieeeew.

Czy polecam? Tak, jeśli lubicie książki trzymające w napięciu, poruszające ważny problem społeczny, napisane w sposób zajmujący, z wieloma zwrotami akcji i jeśli jesteście w stanie przymknąć oko na banały.

ABC z magazynem Książki

W zeszłą sobotę magazyn Książki zaprosił grupę blogerów książkowych do siedziby wydawnictwa, by zaprezentować nam nową odsłonę czasopisma. Jak było? Jakie zachowałam wspomnienia? Oto moje ABC.

Atmosfera – fantastyczna

Blogerzy – książkowi

Czasopismo – w nowej odsłonie

Dyskusje – w podgrupach

Ela – dopięła wszystko na ostatni guzik

Film – już jest! KLIK

Goźliński Paweł – przygotował prezentację

Humor – dopisywał wszystkim

Ignacy Karpowicz – dał się sfotografować bez  Sońki

Juliusz – Kurkiewicz na chwilę wyszedł z księgarni

Książki – wszechobecne

L – nic nie mogę wymyślić 😉

Łukasz – Grzymisławski mówił niewiele, ale miał kolorowe skarpetki

Mariusz – Szczygieł uwodził czytelnika

Nowe twarze – znane blogi

Oklaski – były, a jakże

Poznań – miał silną reprezentację

Radość – z tego, że mole książkowe zjechały z całej Polski

Ścianka – oblegana (patrz foto)

Tokarczuk – na okładce

Uwodzenie – patrz pod M

Warszawa – ulubiona

Znajomości – potwierdzone w realu

Na zdjęciu Paulina, Ignacy Karpowicz i ja

Gliniarz, Marcin Ciszewski & Krzysztof Liedel

Wydawnictwo Znak, 2013

Czas nagrania: 10 godz. 43 min. Czyta: Krzysztof Banaszyk

Liczba stron: 400

Duet autorski, w skład którego wchodzą uznany pisarz powieści sensacyjnych oraz emerytowany gliniarz, przedstawia autobiograficzną książkę o zawodowej karierze polskiego policjanta. Krzysztof Liedel opowiada o swojej pracy w policji, do której wstąpił pod koniec lat osiemdziesiątych i gdzie przepracował wiele lat pnąc się po szczeblach kariery i zdobywając doświadczenie jako członek wydziału kryminalnego.

Opowieść poprowadzona jest chronologicznie – najpierw okres przeszkolenia, przyjęcia do oddziałów specjalnych oraz pierwsza poważna akcja, potem pierwsza praca w komendzie i spotkanie z mentorem i nauczycielem zawodu. Następnie cały arsenał historii z życia wziętych – tych dramatycznych, zakrawających na farsę i tych brawurowych. Praca policjanta bywa mozolna i nudna, szczególnie wtedy, gdy trzeba pisać raporty. Większość oficerów trafia do zawodu nie po to, by ślęczeć nad papierami, lecz by brać udział w akcjach, ścigać przestępców, szukać tropów i powiązań. Te intensywne w przeżycia chwile równoważą i wynagradzają godziny spędzone za biurkiem.

Nie spodziewałam się, że książka będzie mi się aż tak podobać. Opowiedziane historie są wciągające i oddziałują na wyobraźnię. Wiele razy śmiałam się na głos (och, jacy niektórzy przestępcy są głupi), wiele razy prychałam kpiąco (gdy policja próbowała przechytrzyć podejrzanego), często z wypiekami na twarzy czekałam na dalszy ciąg, martwiąc się, że brawura bohaterów może doprowadzić do nieszczęścia. Ogromny plus za to, że autorzy nie próbują idealizować policjantów – podają zabawne przykłady tego jak niektórzy z nich potrafią się zbłaźnić i jak wiele czasu potrzeba, by otrzaskali się w pracy w terenie. Lubicie wymyślone kryminały – na pewno spodoba wam się autentyczna opowieść Liedla.

PS.

Książkę zaczęłam słuchać z audiobooka. Bardzo mi się spodobała, poleciłam ją mężowi, który woli czytać niż słuchać, więc wypożyczył egzemplarz z biblioteki. Szybko mnie wyprzedził, więc ostatecznie porzuciłam wersję audio i doczytałam dalszy ciąg z książki. Oba sposoby bardzo polecam! Zachęcam również do czytania we dwoje 😉

Nadzieja dla umarłych, Charles Willeford

Mundin Publishing, 2014

Liczba stron: 286

Już raz byłam w Miami. Objechałam wiele szemranych dzielnic i poznałam miasto od podszewki. W podróż zabrał mnie Charles Willeford w powieści „Miami blues”. Druga wizyta w tym mieście była równie ekscytująca i zawierała te elementy, których się spodziewałam oraz pewne zaskoczenia. Nastawiałam się na kryminał ze sporą dawką humoru, zawierający liczne komplikacje i wiele wątków, które prowadzą do wspólnego celu. I wcale się nie pomyliłam w swoich przypuszczeniach.

Hoke dostaje nowego partnera, a raczej partnerkę – młodą Latynoskę, Ellitę Sanchez, która może pochwalić się sporym doświadczeniem w pracy w dzielnicach zamieszkiwanych przez ludność hiszpańskojęzyczną. Ta pozornie niedobrana para prowadzi dość łatwe śledztwo w sprawie domniemanego samobójstwa młodego narkomana. Aby zwiększyć swoje szanse na awans, ich zwierzchnik przydziela im jeszcze tajne zadanie zajęcia się nierozwiązanymi sprawami sprzed lat. I chociaż uważają to za całkowitą stratę czasu, zabierają się do pracy. Co dziwne i niespodziewane, wkrótce, dzięki zbiegowi okoliczności, udaje im się rozwiązać jedną z zagadek. Hoke wciąż jednak węszy w sprawie samobójcy, bo coś nie daje mu spokoju, (najbardziej macocha chłopaka, którą ma nadzieję zaciągnąć do łóżka). Nadchodzą jednak kolejne komplikacje – w życiu prywatnym Hoke’a oraz Ellity.

Książkę po same brzegi (okładki) wypełniają liczne wątki sensacyjne i obyczajowe, które składają się na portret amerykańskiego gliniarza pracującego w mieście okrytym złą sławą. Hoke jest cyniczny, ale ma dobre serce. Bywa brutalny, ale nie kuszą go łatwe pieniądze. Klepie biedę, lecz z szacunku dla samego siebie nie bierze podejrzanych fuch po godzinach. Willeford lubi swojego bohatera, lecz nie ułatwia mu życia, co czyni ku uciesze czytelnika. „Nadzieja dla umarłych” przeczytała mi się sama, nie odczułam żadnego wysiłku podczas lektury, leciałam do przodu wraz z akcją i odczuwałam przy tym ogromną przyjemność. Lubię książki, które dostarczają mi rozrywki, lecz nie są głupie. Powieści Willeforda właśnie do takich należą. Ich polskie wydanie wyróżnia się szatą graficzną – tym razem powieść ilustrował Mikołaj Moskal, a załączony do książki plakat przedstawia Julio Iglesiasa 🙂

Warszawa lata 40

Bosz, 2014

Liczba stron: 112

Czy jest jeszcze coś, czego nie opowiedziano o Warszawie lat 40? Nieustannie powstają na jej temat książki, opracowania, wspomnienia, dokumenty. I chociaż wiele z nich przewinęło się przez moje ręce, to po raz pierwszy mam przed sobą album z fotografiami z tamtej smutnej epoki. Album wstępem opatrzyła Danuta Szaflarska – jedna z bohaterek książki Barbary Wachowicz, uczestniczka powstania i mieszkanka stolicy lat okupacji. Nie znajdziemy jednak w książce zdjęć dotyczących przebiegu działań wojennych i powstania. Album poświęcono miastu podnoszącemu się z gruzów.

Fotografie zawarte w książce podzielono według klucza tematycznego. W pierwszej kolejności widzimy to, co zostało z zabudowy po przejściu tarana wojny – sterczące z gruzów kolumny, samotne ściany frontowe bez szyb i nieprzebrane kilometry gruzu wypełniającego chodniki i ulice. Żyłam w przekonaniu, że końcowe sceny „Pianisty”, gdy bohater idzie przez zrujnowaną Warszawę, a przed nim i za nim leżą kilkupiętrowe zwały gruzu, są podkolorowaną wizją scenografa. Okazuje się, że istnieją fotografie, które świadczą o prawdziwości tego obrazu. Kolejne zdjęcia pokazują już powrót ludności do miasta i mozolną pracę przy porządkowaniu chaosu. Tu moją uwagę przyciągnęły kobiety pracujące ramię w ramię z mężczyznami – zaskakujący jest ich strój – kwieciste, letnie sukienki kontrastujące z szarym, pylistym otoczeniem.

Na dalszych stronach widzimy jak życie triumfuje w stolicy – oczyszczone ulice i place wypełniają się ludźmi, rusza komunikacja miejska – tramwaje, trolejbusy i autobusy, jeżdżą bryczki, działa przeprawa przez Wisłę. Na ulicach kwitnie handel – można kupić jedzenie, gazety, odzież. Rozpoczyna się budowa trasy W-Z. Wkrótce nad miastem zawiśnie kolejna czarna chmura – rządy Bieruta, a co za tym idzie obowiązkowe pochody i marsze ku czci. Fotografia z jednego z takich spędów wprawiła mnie w osłupienie. Zareagowałam tak na widok dwóch niesionych obok siebie transparentów przedstawiających Kościuszkę i Stalina.

W albumie pojawia się też lżejsza tematyka – redaktorzy wybrali fotografie przedstawiające rozrywki mieszkańców Warszawy, modę wówczas panującą, elegantki, pierwsze sklepy, reklamy i plakaty propagandowe, wszędobylskie hasła zachęcające do walki o… wszystko w zasadzie.

Warszawa lat 40 to album, do którego będę wracać. Za każdym razem zauważam nowe szczegóły, zachwyca mnie jakość fotografii – choć były robione tak dawno temu, na sprzęcie, który do pięt nie dorasta nowoczesnym technologiom, to dzięki wiedzy i dokładności ówczesnych mistrzów fotografii są doświetlone, wyraźne, dobrze skomponowane. Na głowę biją masówkę i bylejakie ujęcia produkowane obecnie każdego dnia przy użyciu cyfrowych aparatów. Polecam nie tylko mieszkańcom i miłośnikom stolicy, lecz także tym, którzy interesują się historią fotografii.