Maraton Czytania – weźmiesz udział?

To popularny wśród amerykańskich miłośników książek sposób na wspólne czytanie – przenieśmy go na polski grunt!

PIERWSZY W POLSCE MARATON CZYTANIA

Zapraszam blogerów książkowych oraz osoby, które nie prowadzą blogów, ale lubią czytać książki – to wydarzenie jest dla Was.

Na czym to polega?

Umawiamy się, że jeden dzień poświęcamy głównie na czytanie. Przygotowujemy sobie książki, które chcemy dokończyć, zacząć, przeczytać od deski do deski. Co tam kto ma na oku (lub na sumieniu 😉 ). Staramy się tak zorganizować sobie dzień, by znaleźć jak najwięcej czasu dla siebie i książki – tu już każdy musi pokombinować we własnym zakresie. Szykujemy sobie jakieś przekąski, coś do picia, kibiców wirtualnych lub realnych.

Na stronie wydarzenia (KLIK – LINK DO WYDARZENIA NA FACEBOOKU):

  1. Pokazujemy zdjęcie lub piszemy tytuły książek, które będą nam towarzyszyć.
  2. Co jakiś czas meldujemy o postępach – ile stron przeczytanych, jak wrażenia, dlaczego zmieniliśmy książkę itp. Możemy też pokazać czym zakąszamy, gdzie wyszliśmy z książką w plener, jak odpoczywamy od czytania. Naprawdę interesuje nas to, jak zorganizowaliście sobie dzień maratonu czytelniczego.
  3. Następnego dnia robimy podsumowanie – jak nam się podobało, co przeczytaliśmy itp.

Zapraszamy też kibiców, osoby które będą dopingować, doradzać, zaglądać i mówić nam, że jesteśmy fajni 🙂 Komentujcie!

Blogerzy książkowi – możecie pisać relację na własnych blogach i na stronie wydarzenia podawać linki do kolejnych aktualizacji.

Użytkownicy twittera i instagramu – zdjęcia i wpisy tagujcie #maratonczytania

Dla kogo jest to wydarzenie?

Dla wszystkich, którzy lubią czytać książki, dla tych, którzy wciąż nie mogą wygospodarować chwili na lekturę oraz tych, którzy chcieliby podzielić się swoimi literackimi odkryciami, a nie mają gdzie i z kim.

Kiedy?

W sobotę 11 kwietnia od 10 rano. Czas trwania – cały dzień i całą noc – jak kto lubi czytać i na ile starczy mu sił 🙂

Zgłaszajcie się już teraz. Zapraszajcie znajomych. Nieważne ile i co przeczytacie, ważne, że będziemy czytać wspólnie, udowadniając sobie i innym, że jeśli chcemy, możemy znaleźć czas na czytanie.

Macie jakieś pytania, propozycje? Piszcie w komentarzach, na mój mail lub wyślijcie wiadomość na Fb Czytam, bo lubię.

Pamiętajcie! Nie chodzi o bicie rekordów, lecz o dobrą zabawę. A im będzie nas więcej, tym lepiej!

Jeśli chcecie zmieścić informację o wydarzeniu na swojej stronie lub blogi możecie skopiować powyższą grafikę. Przygotowałam też mniejszą, jeśli wolicie:

Marek Dyjak. Polizany przez Boga, Arkadiusz Bartosiak & Łukasz Klinke

Agora, 2014

Liczba stron: 264

Marek Dyjak dał się poznać szerszej publiczności całkiem niedawno – wystąpił w Męskim Graniu, dostał się pod skrzydła Agory, gdzie wydał ostatnie (bardzo dobre) płyty i wyruszył w trasy promocyjne po Polsce. Wcześniej też sporo grał, lecz zwykle dla mniejszej publiczności, w klubach, gdzie występował za możliwość nieograniczonego picia.

Wywiad rzeka z Markiem Dyjakiem trochę odsłania, by dać jakie takie pojęcie o życiu artysty, a trochę zasłania. Dzięki temu możemy Dyjaka postrzegać przede wszystkim przez pryzmat tego jakim człowiekiem się stał, a nie jakim był przez lata. I to jest w porządku. Nikt nie lubi epatowania martyrologią, nawet jeśli bohater tego wywiadu sam sobie ją zafundował.

Autorzy starają się zachować chronologię wydarzeń, na początku namawiając muzyka, który sam siebie zwie refrenistą, na wspomnienia dzieciństwa i rodzinnego Świdnika. W tym miejscu dowiadujemy się na tyle dużo, by domyślić się skąd u niego zamiłowanie do ryzykownego stylu życia i słabość do alkoholu. Opowieść meandrująca po zawiłościach życiorysu Dyjaka nie jest łatwa w odbiorze. Streszczona tu historia 20 lat życia z alkoholem zamiast krwi to zapis prób i upadków. Prób budowania związków i porażek na tym polu. Prób bycia przyjacielem i żałosnych wpadek w stylu Franka Drebina z „Nagiej broni”. Prób bycia kimś więcej niż alkoholikiem bez adresu. Muzyk oddaje tu sprawiedliwość wszystkim, którzy wyciągnęli do niego dłoń, tym którzy byli dla niego inspiracją i pomagali mu przeżyć kolejny dzień. Mnóstwo w nim pokory. Te z trudem wyciągane z Dyjaka zwierzenia uświadamiają czytelnikowi jak daleką drogę przebył stając się tym, kim jest teraz. Wrażliwym, osiadłym w jednym miejscu muzykiem, który ukojenia dla ludzkich lęków szuka siedząc z wędką nad rzeką.

Autorzy książki postanowili nie usuwać tych części wywiadów, w których Dyjak ma już dość, chce skończyć, uciec, przerwać, wycofać się, a swoją niechęć do rozmowy zrzuca raz na niedyspozycję zdrowotną, innym razem na głupie pytania lub brak formy na grzebanie w pełnej brudów przeszłości. Choć bywa to irytujące dla czytelnika, daje pojęcie o tym jak wyczerpujące emocjonalnie okazało się przedsięwzięcie zwane książką. Warto skorzystać z okazji i zajrzeć za fasadę i przekonać się, co skrywa wnętrze tego człowieka.

Moja siostra mieszka na kominku, Annabel Pitcher

Papierowy Księżyc, 2013

Liczba stron: 286

Ta książka powinna nosić podtytuł: „O tym jak nie radzić sobie z traumą będąc dorosłym i jak radzić sobie ze wszystkim będąc dzieckiem.” Od tragicznej śmierci siostry Jamiego minęło pięć lat. Rodzice nie pogodzili się ze śmiercią jednej z bliźniaczek, a wzajemne obwinianie się doprowadziło do rozpadu ich małżeństwa. Matka odeszła do innego mężczyzny zostawiając dziesięcioletniego Jamiego i trochę starszą Jas z ojcem pogrążającym się w nałogu alkoholowym. Jest z nimi również wierny towarzysz zabaw Jamiego – kot Roger. Na domiar wszystkiego ojciec postanawia wyprowadzić się z miasta. Jamie trafia do nowej szkoły.

Od samego początku wszystko układa się źle. Jamie nie zyskuje przyjaciół, a do tego siedzi w ławce z jedyną w klasie muzułmanką. Wie, że ojciec wpadłby w furię, gdyby się dowiedział, ponieważ zamach, w którym zginęła Rose przeprowadzili arabscy terroryści. Chłopiec próbuje przetrwać w szkole i planuje coś wielkiego, co sprawi, że mama postanowi do nich wrócić. Nastoletnia Jas nie ma takich złudzeń, stara się jednak zastępować bratu ojca, który na cały etat i po godzinach rozpamiętuje zmarłą córkę, oraz nieobecną i zdystansowaną mamę.

To książka o wielkiej nieodpowiedzialności i braku umiejętności radzenia sobie w kryzysowych sytuacjach. W tej rodzinie lepiej być martwym dzieckiem, niż żywym. Ta nieżyjąca była według rodziców, najzdolniejsza, najpiękniejsza, najgrzeczniejsza i najbardziej utalentowana. Te żywe, potrzebujące wsparcia, uwagi, ciepłego posiłku, ciepłego słowa są powieściowym rodzicom zupełnie zbędne i obojętne. Zawiniły tym, że żyją, podczas gdy Rose umarła.

Narratorem książki jest Jamie, który opowiada wydarzenia z własnej perspektywy. Owszem, jest w nich sporo humoru, szczególnie wtedy, gdy mówi o szkole i swojej przyjaźni z równie odrzuconą jak on dziewczynką z klasy. Jest również sporo momentów ściskających za serce, na przykład, gdy czeka na prezent urodzinowy od mamy, a potem cieszy się nim nieprzerwanie przez wiele miesięcy. Jest to kolejna powieść o tym jak egoistyczni bywają dorośli, ale jest też o tym, że dzieci są silne, potrafią sobie wiele rzeczy wytłumaczyć, mają silne mechanizmy obronne i trzymają się ze sobą. Poruszająca, ciepła, słodko-gorzka historia. A najlepsze jest to, że autorka nie zdecydowała się posypać zakończenia pięciocentymetrową warstwą cukru.

Życiorysta, Janusz Rudnicki

W.A.B., 2014

Liczba stron: 347

Czym zajmuje się życiorysta? Czytaniem cudzych życiorysów, biografii i autobiografii? Interpretacją zdarzeń w cudzych i swoim życiorysie? Życiem? Według autora tego neologizmu, a zarazem autora książki, życiorysta zajmuje się wszystkim tym po trochu. Tak przynajmniej wynika z treści tej publikacji.

Książka została podzielona na trzy części – w pierwszej, dominującej nad resztą, Rudnicki zajmuje się biografiami. Czyta i komentuje, streszcza, puentuje. Zakres jego zainteresowań jest bardzo szeroki. Z artystów mamy np. Wagnera, braci Grimm, Luciana Freuda, Marcela Reicha-Ranickiego czy Franza Kafkę. Ze sceny polityczno-historycznej Hannelore Kohl, Angelę Merkel, Hitlera, rodzinę Krupp oraz braci Ratzinger. Rudnicki czyta krytycznie, streszcza co pikantniejsze fakty, kąśliwie podsumowuje, nie bojąc się wyrażeń uznawanych za niezbyt eleganckie. Jest wnikliwym recenzentem, który wskazuje banały, nudy i lukier. A co z tego ma czytelnik „Życiorysty’? Po pierwsze, oszczędność czasu, bo nie musi już poświęcać czasu na lekturę zwykle potężnych tomisk, a może sypać faktami i anegdotami o znanych postaciach. Po drugie, przyjemność z czytania, bo Rudnicki pisze tak, że nawet jakby tworzył ulotki do leków, dałoby się je czytać od deski do deski.

W drugiej części są krótsze recenzje różnych form literackich. Widać, że autor nie lubi podążać za mainstreamem. Szuka lektur mniej znanych, autorów, którzy rzadko goszczą w topce empiku. Jego recenzjom daleko od szkolnych wypracowań i przyjętych schematów, dlatego tak miło się je czyta. Tym bardziej, że często napisane zostały w sposób zabawny i językiem, jakiego normalnie nie uświadczymy w „poważnych” czasopismach zajmujących się krytyką literacką. Na uwagę zasługuje tekst dotyczący lektur w Polskich szkołach. Strzał w 10.

Książkę wieńczy rozdział pod nazwą MIEJSCA. To najbardziej osobista część, lawirująca w stronę życiorysu autora. Poprzez miejsca Rudnicki odsłania co nieco z własnych przeżyć. Jest tu i śmiesznie i gorzko, nieco absurdalnie, a nawet chwilami lekko sentymentalnie. Niewątpliwie bardzo prawdziwie, bez nadmiernej autokreacji.

„Życiorysta” to moje pierwsze zetkniecie z pisarstwem Janusza Rudnickiego. Tom będący zlepkiem różnych tekstów sprawił, że poczułam ogromną ochotę na poznanie prozatorskiej twórczości tego autora. Przyznam, że stawiam poprzeczkę wysoko i liczę na wiele zachwytów językowo-stylistycznych oraz zaskoczeń fabularnych.

O krok za daleko, Christian Plowman

Muza SA, 2015

Liczba stron: 319

Depresja policjanta. To temat ograny w amerykańskich filmach sensacyjnych, ale tak naprawdę wciąż słabo znany.

Christian Plowman opisuje swoją karierę w angielskiej policji oraz postępujące stopniowo wypalenie zawodowe. Z początku nic nie wskazuje na to, że ambitny, zdolny, młody funkcjonariusz będzie potrzebował pomocy specjalistów. Jego kariera rozwija się w typowy sposób. Przyspiesza znacznie, gdy trafia do oddziału zajmującego się infiltrowaniem środowiska dealerów narkotykowych, gdzie po godzinach pracuje jako tajniak. Jego zadaniem polega na chodzeniu po ulicach w przebraniu i z mocną charakteryzacją, kupowaniu niewielkich ilości narkotyków, przenikaniu w struktury ulicznych gangów. Uchodząc za narkomana Plowman dostaje się do dziupli i melin handlarzy. Doświadczenie i tzw. szósty zmysł sprawiają, że doskonale radzi sobie w terenie, bezbłędnie identyfikując tych, którzy mają coś na sumieniu. On sam najlepiej wie jak taki stresujący tryb życia działa na jego psychikę, relacje rodzinne i zwykłe fizyczne zmęczenie. Po pewnym czasie próbuje dostać się do najbardziej elitarnej, tajnej jednostki policji – oddziału zajmującego się infiltracją mafii, wielkimi graczami na światowym rynku przemytu, obrotu bronią i handlu narkotykami.

Opowiadając swoją historię autor od czasu do czasu daje upust swojemu rozgoryczeniu. Zakres obowiązków „tajniaka” obejmuje uczestnictwo w niebezpiecznych akcjach, działaniach narażających życie i zdrowie. Są to sytuacje stresujące, każące przewartościować swoje dotychczasowe życie. Niestety szefowie tajnych jednostek zdawali się ignorować ludzkie aspekty zaangażowania w tego typu akcje, zapominając jak ogromne szkody może wyrządzić strach i stres.

Książka nie jest typowym pamiętnikiem emerytowanego policjanta. Między wierszami przeczytamy bowiem poważną krytykę systemu, który nie działa tak jak powinien. Plowman przytacza absurdalne procedury, w najlepszym przypadku, narażające tajnych funkcjonariuszy na zdemaskowanie. Wypalenie zawodowe i depresja, w którą popadł, jest wynikiem bezsensownych, nieprzemyślanych decyzji zwierzchników stawiających przepisy ponad zdrowy rozsądek. Autor punktuje to, co w tajnych jednostkach policji i w policji w ogóle działa wadliwie – proces rekrutacji, nietrzymanie się przepisów, nadmierne obciążanie pracą, brak kontroli nad wynikami, rozliczeniami rachunków, itp.

Skłamałabym twierdząc, że to porywająca lektura, bo ani akcje, w których autor uczestniczył, ani sposób narracji nie wprowadzają spodziewanego napięcia. Jednak siłą tej książki jest to, że daje sporo do myślenia o niewydolności systemu. Systemu, który nie waha się zaryzykować życia swoich najlepszych ludzi, wyszkolonych specjalistów, nie dając im prawie nic w zamian. Przede wszystkim nie daje im poczucia bezpieczeństwa poprzez zwykłe, ludzkie pochylenie się nad człowiekiem i zaakceptowanie jego słabości.