Wydawnictwo Albatros, 2015
Liczba stron: 480
„Pan Mercedes”, pierwsza część trylogii z Billem Hodgesem, podobał mi się bardziej niż jakikolwiek horror, który wyszedł spod pióra Kinga. Mnie po prostu nudzą horrory i żaden pisarz tego nie przeskoczy. Spodziewałam się więc, że „Znalezione nie kradzione” przeczytam równie zachłannie jak „Pana Mercedesa”. Pomyliłam się.
Morris Bellamy jest bezkompromisowym czytelnikiem. Rozgoryczony tym, jak potoczyły się losy jego ukochanego literackiego bohatera oraz rozczarowany faktem, że ulubiony pisarz zaszył się w swoim domu i od lat nie wydaje nowych książek, postanawia zemścić się na literacie. Włamuje się do jego domu, kradnie pieniądze oraz notesy z materiałem na kilka powieści i zabija pisarza. Łup ukrywa w sprytnej skrytce i… trafia na wiele lat do więzienia za zupełnie inne przestępstwo. Przez długie lata w odosobnieniu marzy o dniu, gdy będzie mógł dorwać się do lektury ukradzionych rękopisów. Te jednak kilka dekad później zostają znalezione przez nastolatka, który pragnąc spieniężyć część materiału, wplątuje się w śmiertelnie niebezpieczną aferę. Gdyby nie interwencja Billa Hodgesa, zawiadomionego przez zaniepokojoną siostrę chłopaka, igranie z przestępczym półświatkiem mogłoby się skończyć tragicznie.
Połączenie intrygi kryminalnej z obsesją na punkcie czytania ma swój urok i na pewno spodoba się miłośnikom literatury. Akcja rozwija się sprawnie, w równym tempie – przyspiesza dopiero w końcowych rozdziałach. Złe postaci wydają mi się nieco przerysowane – są to jednoznacznie czarne charaktery bez żadnych pośrednich odcieni. Akcja powieści jest związana z „Panem Mercedesem” nie tylko osobą detektywa. W centralnym punkcie tej książki King postawił rodzinę dotkniętą recesją na rynku i poszkodowaną podczas ataku zabójcy z mercedesa. „Znalezione nie kradzione” jest więc powieścią mocno osadzoną w amerykańskich realiach XXI wieku.
Mimo tych wszystkich zalet, coś mi w tej powieści nie zagrało. Nie zagrało do tego stopnia, że w połowie musiałam zrobić sobie tygodniową przerwę, bo czułam się zmęczona. Wydaje mi się, że książka trochę rozminęła się z moimi oczekiwaniami – za mało w niej było Hodgesa i pracy policyjno-detektywistycznej, za dużo przygód nastoletniego znalazcy książek i niewesołych perypetii jego pogrążonej w kryzysie ekonomicznymi i uczuciowym rodzinie. Przez większość książki główne skrzypce grają wątki obyczajowe, a ja całą sobą czekałam na powieść o żmudnej detektywistycznej dłubaninie nad kryminalną zagadką sprzed lat. Zatem, pamiętajcie, w przypadku tej książki grunt to odpowiednie nastawienie lub zupełny brak oczekiwań – dajcie się zaskoczyć i ponieść akcji!