Pan Darcy nie żyje, Magdalena Knedler

Pan Darcy nie zyje Magdalena KnedlerCzwarta Strona, 2015

Liczba stron: 340

To danie chodziło za mną od dawna. Z każdym dniem mój apetyt rósł. Podsycała go piękna okładka, pojawiające się gdzieniegdzie zachwyty innych konsumentów oraz zarys tego, co mnie czeka. Spodziewałam się uczty wypełnionej pożywnym i smacznym daniem głównym. I jak to bywa w życiu, okazało się, że nie było na co czekać – dostałam dość poprawnie przyrządzoną potrawę, ale smaczne kąski pływały w zbyt dużej ilości rzadkiego sosu. Żeby któryś wyłowić, trzeba było długo wiosłować łyżką w treści.

Nie wiem dlaczego przyszło mi do głowy takie kulinarne porównanie, skoro książka dotyczy przemysłu filmowego, a jej bohaterowie nie są kucharzami, lecz ekipą filmową zaczynającą kręcić kolejną ekranizację „Dumy i uprzedzenia”. Duma to jeden z kluczowych aspektów tej fabuły – to ona doprowadza do nieakceptowalnych zachowań. Dumni filmowcy zrobią wszystko, by nie nadwerężyć swojej reputacji, a prawie każdy członek zespołu skrywa jakąś tajemnicę. Gdy w podejrzanych okolicznościach ginie aktor mający grać pana Darcy’ego, większość ekipy odczuwa ulgę, a nie smutek. Jeśli chodzi o uprzedzenia to jest ich tu cała masa, w zabytkowym dworku na angielskiej prowincji aż kipi od plotek, pomówień i namiętności. Przybyły z Londynu policjant ma twardy orzech do zgryzienia, tym bardziej, że śmierć pana Darcy’ego jest dopiero początkiem feralnych zdarzeń.

Jak na kryminał, za dużo tu dla mnie powieści obyczajowej,  zagadka kryminalna zostaje gdzieś w tyle. Ostatecznie wszystkie tajemnice sygnalizowane od samego początku książki, wyjaśniają się na ostatnich kilkunastu stronach, a czytelnik zastanawia się po co czytał pozostałe 300, skoro miały znikomy związek z tym, co okazało się na końcu. Autorka pozostawiała za mało tropów dla czytelnika lub zakopała je pod nieistotnymi fragmentami – nic nie wnoszącymi opisami poczynań bohaterów, dialogami (niektóre były nawet zabawne) oraz pod naporem zdarzeń, które pozornie tylko przyczyniały się do rozwiązania zagadki. Drażniło mnie również to, że bohaterki, nowoczesne dziewczyny, młode kobiety, czasami zachowują się w tej książce jak podlotki z powieści Austen, a czasami jak współczesne dwudziestolatki, którymi przecież są. Ta niespójność mocno mnie raziła.

Nie jestem zachwycona tą książką.  Zabrakło jej lekkości, została przeładowana postaciami i wydarzeniami, za dużo w niej słów, za mało treści. Trudno nawet powiedzieć  którzy bohaterowie są główni, a którzy poboczni, bo każdemu opisanemu zdarzeniu i postaci przydaje się podobną rangę. Mnie ta powieść nie porwała, a szkoda. Może bardziej spodoba się wielbicielom romansów i powieści obyczajowych.

PS.

Bardzo mi przeszkadzał kilkakrotnie powielony błąd ortograficzny. Krzyczeć wniebogłosy nie pisze się „w niebo głosy”.

Mała zima, Kęstutis Kasparavicius

mała zimaAgencja Edytorska Ezop, 2015

Liczba stron: 77

„Mała zima” jest prawdopodobnie moim pierwszym spotkaniem z literaturą litewską w wydaniu dla dzieci. Autor, a zarazem ilustrator tej książki, stworzył tomik opowiadań, w których świat realny splata się ze światem bajkowym. Głównymi bohaterami uczynił zwierzęta i przedmioty nieożywione, które w jego bajkach myślą, działają, a nawet przeżywają niesamowite przygody.

zima1

Widoczny na zdjęciu zabawkowy parostatek uciekając przed zimą i mrozem, wydostał się na otwarte wody i zapragnął opłynąć  świat dookoła. Z pomocą przyszła mu wielka ryba, która w swoim brzuchu zabrała go w trwającą wiele miesięcy morską wędrówkę. Parostatkowi najbardziej spodobała się Argentyna, gdzie na nabrzeżu widział pary tańczące tango.

zima3

Ubrania zamknięte w starej szafie nudziły się tak bardzo, że postanowiły wziąć sprawy w swoje ręce. Suknia ślubna mamy, jej szpilki i kapelusz wydostały się z domu w towarzystwie garnituru, krawatu i trzewików należących do taty. Nieźle zaszalały w mieście, kończąc wieczór na dansingu, gdzie nie miały sobie równych, choć marynarka musiała bardzo się koncentrować, by nie zostawić w tyle spodni.

W tomiku jest też historia opowiadająca o tym skąd pandy wzięły czarne łatki, jak foki bawiły się księżycem, jak szpaki jeździły na nartach (pożyczonych od sikorek) pod drzewem jaśminu i wiele innych. Każda z nich pokazuje znany nam świat pod nieco innym kątem. Jest to miejsce przyjazne ludziom, zwierzętom i przedmiotom. W kątach nie czają się strachy, z sufitów nie zwisają pajęczyny. To świat pogodny, radosny, pełen miejsc do odkrycia, zapraszający i łagodny. Świat, w jakim chcielibyśmy mieszkać i jakiego pragniemy dla naszych dzieci. Wspaniałe ilustracje znajdujące się na każdej kartce dopełniają treść – nie sposób się nie uśmiechnąć widząc opalające się foki czy psa, któremu chce uciec buda. Polecam każdej mamie i każdemu dziecku.

Czytasz na czytniku? Ty?!

inkbook

Z pytaniem postawionym w tytule spotykam się dość często. Czasem wyrażone jest werbalnie, częściej pytającym lub ironicznym spojrzeniem. No bo jak to możliwe, żeby osoba, która znana jest wszystkim z tego, że dużo czyta, ciągle czyta, zachęca do czytania, opowiada o książkach, kupuje je, dostaje i otacza się nimi, miała czytnik? A nawet dwa. Albo i więcej. Toż to zdrada słowa drukowanego, potwarz dla przemysłu drukarskiego i zaprzeczenie głoszonym przeze mnie ideałom.

kindle 1

Panuje bowiem niezrozumiałe dla mnie przekonanie, że książka ma mieć strony. Książkę można postawić na półce. Książka musi pachnieć. Wszyscy ci radykałowie zawsze zapominają o najważniejszej rzeczy – książka ma mieć treść. Bez treści nie ma książki, natomiast bez powyższych błędnie utożsamianych z książką cech, spokojnie się obejdzie.

kindle 2

Na prośbę wielu osób przedstawiam Wam moją czytnikową historię oraz zalety, jakie widzę ja, typowy mól książkowy, w korzystaniu z tego urządzenia.

Swój pierwszy czytnik kupiłam jakieś 4-5 lat temu. Zrobiłam to spontanicznie, bo nigdy wcześniej czytnika nie używałam. Zanim jednak wybrałam markę, poczytałam nieco więcej w temacie (polecam Świat Czytników) i wiedziałam, że to MUSI być Kindle. Padło na Kindle Keyboard z internetem 3G. Ten model służył mi przez kilka lat. W międzyczasie mój mąż (wcześniej sceptyczny) przekonał się do czytnika i zapragnął mieć swój własny. Ale koniecznie ten sam model z klawiaturą i z przełącznikami. Jako że ciężko obecnie dostać Kindle Keyboard, ja postawiłam na nowoczesność i kupiłam sobie Paperwhite (czytnik z podświetlanym ekranem i ekranem dotykowym), oddając mu swój poprzedni czytnik. Jeszcze wcześniej kupiliśmy synowi jakiś prostszy model Kindla będący połączeniem dwóch starszych – ma przyciski do przełączania stron, ale nie ma klawiatury.kindle 3

Ostatnio skusiłam się jeszcze na czytnik Legimi za złotówkę z abonamentem miesięcznym w wysokości ok. 50 zł, który daje mi dostęp do książek wielu wydawnictw za darmo. Sam czytnik (InkBook) przypomina Kindle Paperwhite, ale działa nieco toporniej, choć szybko można się do tego przyzwyczaić.

Za co lubię czytniki?

Za to, że nie męczą wzroku. Ekran nie odbija światła, więc ma podobne właściwości jak kartka papieru, ale można go sobie lekko podświetlić (w nowszych modelach), można ustawić najwygodniejszą dla oka czcionkę oraz jej wielkość. Poległam czytając kilka książek wydrukowanych maczkiem i z małymi odstępami między wersami. W czytniku mogę to sobie regulować. Mogę też czytać w poziomie lub pionie.

Za to, że mogę operować jedną ręką – przydaje się to w wielu sytuacjach. Chociażby wtedy, gdy jedną rękę ogrzewam pod kołdrą, a drugą przewracam strony i trzymam książkę. A potem zmiana, bo wszystko da się robić lewą i prawą ręką.

Za to, że jest lekki – ręka nie mdleje od trzymania, mieści się w prawie każdej torebce, nie mówiąc już o wygodzie związanej z wyjazdem na wakacje (wcześniej pół walizki zajmowały mi książki).

Za to, że jest wytrzymały, bezawaryjny, ma gwarancję i obsługę techniczną na najwyższym poziomie. Z 4 czytnikami, które mamy w domu nigdy nie było problemów, wszystkie działają bez zarzutu, ale wiem, że i Amazon, i Legimi bardzo dbają o swoich klientów i nie zostawiają ich na lodzie.

Za to, że mieści mnóstwo książek, ma funkcje zaznaczania interesujących treści, stosowania zakładek i łatwego powrotu do tego, co nas zainteresowało.

Za to, że mogę wygodnie korzystać ze słownika czy wikipedii podczas lektury. Wystarczy przytrzymać palcem słowo, by sprawdzić jego znaczenie.

Za to, że ebooki są zwykle tańsze od tradycyjnych książek, często pojawiają się w sprzedaży przed papierową wersją i jest na nie mnóstwo atrakcyjnych promocji. Przy tym mamy łatwy dostęp do księgarni i w dowolnym momencie można sobie dokupić coś do czytania, również elektroniczne wydania magazynów.

Za to, że łatwo czytać kilka książek naraz i wszystkie mieć przy sobie.

inkbook 2

Do czego trzeba się przyzwyczaić:

Do tego, że fizycznie nie widać ile jeszcze zostało do końca. Chociaż czytniki podają procenty lub czas, który pozostał do zakończenia rozpoczętej książki, dla niektórych to nie to samo.

Nie da się też szybko przekartkować nowej książki i poszukać interesujących nas fragmentów, jeśli książka nie ma porządnie zrobionego spisu treści.

Co mnie drażni?

Tylko to, że trzeba je ładować i czasem bateria pada w niefortunnym momencie (nie to, że pada niezapowiedzianie, ale ja przez swoje lenistwo, zapominalstwo, zaczytanie zapominam w porę podłączyć czytnik do źródła prądu). Ale przy kilku czytnikach to nie taki problem, bo zawsze któryś jest gotowy do pracy.

kindle 4

W czytnikach jest mnóstwo innych funkcji, ale ja ich nie używam, nie znam się na technologicznych nowinkach, nie śledzę najnowszych aktualizacji. Bo to nie sprzęt mnie fascynuje, lecz możliwości, jakie mi daje. Dlatego też bardzo mnie denerwują osoby, które z góry przekreślają ebooki. Rozumiem jednak, że jak ma się w domu trzy książki na krzyż, to jest w człowieku potrzeba skompletowania biblioteczki, którą można się pochwalić gościom. Jednak nigdy nie zrozumiem tego, że książka ma pachnieć. Dla mnie pachnieć mają perfumy, a książka ma mieć treść.

Wpis ilustrują zdjęcia z mojego instagrama (@agaczyta). Zapraszam, jeśli jeszcze nie obserwujecie.

Znikasz, Christian Jungersen

znikasz christian JungersenZnak Literanova, 2015

Liczba stron: 464

Miałam wielkie oczekiwania związane z tą książką, część z nich się spełniła, lecz dużym zaskoczeniem było dla mnie to, że przez większość czasu potwornie się irytowałam. Zachowanie głównej bohaterki wyprowadzało mnie z równowagi do tego stopnia, że musiałam sobie robić nawet kilkudniowe przerwy, żeby ochłonąć.

Fredrick jest dyrektorem szkoły, cenionym menedżerem oddanym swojej pracy. Prywatnie jest mężem i ojcem. Świetnie powodzi mu się finansowo, coraz lepiej układa w małżeństwie. Choć przed laty dopuścił się zdrady i pracę przedkładał nad rodzinę, zdaje się, że wszelkie kryzysy już za nim. Od kilku lat w domu Fredricka panuje prawdziwa sielanka.

Mia, żona Fredricka, jest nauczycielką matematyki. Uwielbia grać w tenisa, odnawiać meble, które sprzedaje z zyskiem. Po niechlubnym wypadku z alkoholem w roli głównej, obecnie jest przykładną żoną i matką nastoletniego syna, ale… Mia to postać, która wyprowadzała mnie z równowagi. Bardziej martwiła się stratą sofy niż męża. W pierwszym możliwym momencie, wskoczyła do łóżka innego faceta. Dosłownie prześladowała go potem, by został jej stałym kochankiem. Mia to okropna hipokrytka, ale niezbędna postać tego dramatu.

Gdy podczas wakacji Fredrick doznaje dziwnego ataku i trafia do szpitala, na jaw wychodzi, że od pewnego czasu na guza w mózgu. Choroba, choć niebolesna, wpływa na zachowanie oraz zmianę jego osobowości. W tym konkretnym przypadku stała się siłą sprawczą ryzykownych zachowań. Wkrótce wychodzi na jaw, że Fredrick dopuścił się malwersacji finansowych na wielką skalę – grozi mu więzienie i przepadek mienia. Wpływ choroby mózgu na zachowanie jest jedyną linią obrony.

Pomysł na fabułę jest doskonały. Książka zmusza do myślenia i refleksji. Stawia wiele pytań, na które nie ma jednej, właściwej odpowiedzi. Bo, czy na przykład, Fredrick powinien zostać uniewinniony na podstawie wyników badań medycznych? Ile w człowieku wolnej woli, a ile zależy od skomplikowanych procesów neurologicznych zachodzących w mózgu? W kwestii spraw damsko-męskich mamy kolejny zgrzyt. Czy rodzinna sielanka w ostatnich latach i powrót wiarołomnego męża na łono rodziny były skutkiem zmian z mózgu? Kim tak naprawdę jest człowiek, za którego wyszła Mia? Warto również przyjrzeć się postaci syna tej pary – chłopaka zagubionego i próbującego radzić sobie z trudną sytuacją domową.

Powieść „Znikasz” to opowieść o chorobie i kryzysie rodzinnym, która stawia pytania natury etyczno-moralnej. Autor solidnie się do niej przygotował, m.in. przytacza wiele artykułów i odkryć z dziedziny neurologii. W związku z silną podbudową naukową, nie jest to historia, którą da się szybko zapomnieć, wręcz przeciwnie, podejrzewam, że każdego czytelnika opadną wątpliwości i pytania, na które trudno znaleźć zadowalającą odpowiedź. Polecam.

Seria kryminalna z Verą Stanhope – Ann Cleeves

Jak zapewne wiecie, nie oglądam seriali, ale z wielką przyjemnością poznaję losy serialowych bohaterów w powieściach, które stały się kanwą dla filmów. Aktualnie zapoznaję się z cyklem o Verze Stanhope i młodym sierżancie Joe Ashworthcie. Za mną trzy pierwsze tomy i mam wrażenie że z książki na książkę autorka, Ann Cleeves, wymyśla coraz ciekawsze intrygi kryminalne.

przynęta anne cleevesAmber, 2013

Liczba stron: 352

„Przynęta”, która rozpoczyna cykl zaczyna się dość niemrawo. Przez połowę książki to powieść obyczajowa. Co prawda na pierwszych stronach pojawia się trup, ale wszystko wskazuje na to, że nie jest to morderstwo. Potem długo śledzimy perypetie trzech kobiet, które w położonym na odludziu domu prowadzą badania naukowe w terenie. Ich wynik ma zadecydować o budowie w okolicy kopalni. Badaczki nie są zbyt przyjaźnie do siebie nastawione, dochodzi do częstych konfliktów. Ponadto każda z nich coś ukrywa przed innymi. W końcu, jedna z nich ginie. Dopiero wtedy, czyli w połowie książki, wkracza do akcji Vera Stanhope i dość niekonwencjonalnymi metodami próbuje rozwikłać splątane nici losów trzech kobiet i ich rodzinnych powiązań. W skrócie, pozostałe przy życiu badaczki zostają przynętami.

droga przez kłamstwa ann cleevesAmber, 2013

Liczba stron: 320

 Spokojną prowincjonalną miejscowością wstrząsa wieść, iż w więzieniu zabiła się odsiadująca karę więzienia Jeanie Long, która dziesięć lat wcześniej została skazana za zabójstwo nastolatki – córki swojego wiele starszego kochanka. Vera Stanhope rozpoczyna nowe śledztwo, jako że niespodziewanie pojawił się świadek, który mógłby zapewnić Jeanie Long alibi na czas zbrodni. Emma Benett, która niedawno wyszła za mąż i urodziła dziecko, bardzo przeżywa tę sytuację. Zamordowana nastolatka była jej przyjaciółką i to ona znalazła ciało. Wracają wspomnienia, budzą się uśpione lęki.  Wkrótce ginie ktoś jeszcze. Na domiar złego okazuje się, że wszyscy coś ukrywają i zachowują się co najmniej irracjonalnie. To nie jest łatwe śledztwo.

PS. Wkurzała mnie ta Emma – zachowywała się jakby była naiwnym dzieckiem, w złym tego słowa znaczeniu. Nie miała w sobie radości, tylko ciągły smutek i zdziwienie światem. Po prostu mimoza. Stanowczo nie lubię takich postaci, podobnie jak nie lubię takich ludzi.

ukryta glebiaAmber, 2013

Liczba stron: 320

Jak dotąd najciekawsza i najbardziej zakręcona odsłona cyklu. Zaczyna się strasznie. Po powrocie z pierwszej od lat imprezy, samotna matka znajduje swojego nastoletniego syna martwego w wannie. W wodzie pływają również kwiaty. Wkrótce w podobny sposób ginie studentka – jej zwłoki leżą w zagłębieniu skalnym i również są otoczone kwieciem. Vera jest przekonana, że musi być między nimi jakiś związek. Najpierw jednak postanawia przyjrzeć się grupie sympatycznych obserwatorów ptaków, którzy znaleźli ciało dziewczyny.  Czeka ją wiele niespodzianek i zaskoczeń.

Vera Stanhope jest postacią charakterystyczną – zadziwia jej wygląd oraz zachowanie. Jest wysoka, potężnie zbudowana, ubiera się co najmniej dziwacznie, cierpi na chorobę skóry, więc zimą i latem biega w spódnicach i z gołymi nogami. Zachowuje się bezpośrednio, lubi sobie wypić kielicha, przesłuchania woli prowadzić w formie ploteczek, choć gdy trzeba, potrafi porządnie przydusić delikwenta. Jest samotnikiem, osobą, która czuje, że przegrała swoje życie. Aż dziw bierze, że tak jej przypadł do gustu poukładany, elokwentny, młody Joe Asworth, który pracę dla wymagającej szefowej dzieli z obowiązkami rodzinnymi, co chwila rodząc z żoną dzieci.

Znacie serial? Znacie książki? Jeśli nie, a podobają Wam się takie prowincjonalne kryminały, gdzie akcja rozgrywa się albo na odludziu, albo w zamkniętej, wiejskiej społeczności, koniecznie powinniście sięgnąć po powieści Ann Cleeves.

Czytałam też „Biel nocy” tej autorki. Zapraszam tutaj.