Literacki almanach alkoholowy, Aleksander Przybylski

literacki almanach alkoholowy aleksander przybylski

Słowo/obraz terytoria, 2016

Liczba stron: 384

Wydawca pisze: „Dobra literatura tak jak alkohol potrafi uzależnić i przenieść w odmienne stany świadomości. A gdyby tak obie rzeczy połączyć? Wtedy powstałaby mieszanka piorunująca, która zadowoli zarówno mola książkowego, jak i amatora napojów wyskokowych. Efektem takich alchemicznych poszukiwań jest Literacki almanach alkoholowy, będący kompendium wiedzy na temat alkoholowych gustów wybitnych pisarzy i stworzonych przez nich postaci”.

Literacki almanach alkoholowy Aleksandra Przybylskiego nie jest rozprawą literaturoznawczą, nie jest też próbą ogarnięcia tematu w sposób kompleksowy. Powstał z potrzeby podzielenia się ze światem specyficzną wiedzą o literaturze i o trunkach. Rozdziały książki zatytułowane są nazwami alkoholi, np.: Piwa, Wina, Wódki. Autor drobiazgowo opisuje gatunki i marki alkoholi wypijanych przez bohaterów literackich. Każdy z nich jest opisywany w kontekście fabuły książki i życiorysu pisarza. Przytaczany jest fragment z dzieła literackiego, w sposób dowcipny opisywane skutki uboczne nadużywania danego trunku. Książka jest bogato i ciekawie ilustrowana.

Co też pije się w literaturze polskiej? U Prusa pije się koniak, u Sienkiewicza miód pitny, Witkowski preferuje dżin z tonikiem, Pilch żołądkową gorzką a Wojaczek pisał o piwie Żywiec. Bohaterowie powieści zagranicznych czasem sięgają po bardzo wyszukane mieszanki o zabawnych nazwach. W Śniadaniu u Tiffany’ego bohater dostaje w barze drink o nazwie Biały Anioł składający się z wódki z ginem. Nabokov w Lolicie opisał mieszankę dżinu z sokiem ananasowym, Dickens w Klubie Pickwicka uwiecznił koktajl o nazwie Psi Nos.

Ale to nie wszystko, autor sięgnął również po przykłady trunków formalnie nie będących alkoholem, niezdatnych do picia lub też pijalnych tylko raz, ponieważ ich spożycie może skończyć się śmiercią. Wśród nich znalazły się takie przykłady jak alkohol połączony ze strychniną (Alfred Jarry), czy Wigor, ukraiński suplement diety o 37 procentowej zawartości alkoholu występujący na kartach książki Ziemowita Szczerka.

Nie jest to pozycja do przeczytania na raz i od deski do deski, bo jak sam tytuł wskazuje, jest to bardziej rodzaj leksykonu lub przewodnika. Ciekawie się jednak skacze po książce w poszukiwaniu swoich ulubionych autorów (lub alkoholi!), czasem oko zahaczy o jakieś ciekawe zdjęcie, innym razem wyłapie intrygującą nazwę trunku, jeszcze innym tytuł jakiejś znanej powieści lub nazwisko autora, który dotychczas nie kojarzył się ze spożywaniem wysokoprocentowych napojów. Wiedza autora jest imponująca, język dowcipny, ton lekki. Uwagę zwraca szata graficzna i opracowanie książki.

Pierwotnie recenzja ukazała się na portalu Kultura Poznań.

Jedenastka Kłapząba, Eduard Bass

jedenastka-klapzaba eduard bassStara Szkoła, 2016

Liczba stron: 192

To chyba najlepszy czas na czytanie tej książki. Chłopaków, tych mniejszych i tych większych, ogarnął futbolowy szał podczas trwającego Euro we Francji. Założę się, że niejedna dziewczynka również kibicuje. Jeśli znacie młodych miłośników piłki nożnej, zadbajcie, żeby trafiła do nich ta książka.

Pewien rolnik o nazwisku Kłapząb miał jedenastu synów. Gdy trochę dorośli, postanowił stworzyć z nich drużynę piłkarską. Po tym jak chłopcy uporali się z codziennymi obowiązkami, rozpoczynali trening. Biegi, skoki, gra na boisku przy zachowaniu fair play – to zabierało im czas do późnego wieczora. W końcu przyszła pora na pierwszy pojedynek z inną drużyną na boisku. Okazało się, że Jedenastka Kłapząba nie miała sobie równych i szybko awansowała w rozgrywkach krajowych. Wkrótce zaczęły napływać zaproszenia z zagranicy, chłopcy  robili się coraz sławniejsi. Wszyscy chcieli być tacy, jak oni, nawet przyszły król Anglii, który trafił do Kłapząbów jako rezerwowy i dzielił z nimi wszystkie trudy. A to dopiero początek przygód dzielnej jedenastki.

Ta książka została po raz pierwszy wydana w 1922 roku. Aż mi się nie chciało wierzyć, że jest tak stara i … tak świeża. Przede wszystkim jest pochwałą prostego, uczciwego życia i postawy fair play również poza boiskiem. Chociaż Kłapząb zarabia mnóstwo pieniędzy, nie szasta nimi bez umiaru. Zabezpiecza chłopcom przyszłość, buduje dla nich boisko z niezbędną infrastrukturą, resztę odkłada na przyszłość. A oni sami nie mają żadnych wymagań, cieszą się swoimi sukcesami, ciężko na nie pracują, są prostolinijni i zżyci ze sobą. Znajdują ogromną satysfakcję w tym, że są niepokonani. Jednak pewne wydarzenie uświadomi im, że nie są już taką drużyną, jaką byli na początku swojej oszałamiającej kariery.

„Jedenastka Kłapząba” przedstawia idealistyczną wizję piłki nożnej, przez co może wydawać się ramotką. W końcu teraz w futbolu liczą się przede wszystkim sponsorzy, reklamodawcy i wielomilionowe transfery. Kłapząbowie grali przede wszystkim dlatego, że sprawiało im to radość. W chwili, gdy radość została im odebrana, spadło ich zaangażowanie, a mecz niemal skończył się katastrofą.

Mam wrażenie, że w pewnym momencie autor postanowił zwolnić nieco tempo, wprowadzić nieco rozrywki do powieści i na chwilę odejść od piłki nożnej. Wysłał drużynę Kłapząbów na antypody i zafundował im mrożące krew w żyłach przygody na morzu. Według mnie, te rozdziały są bardzo potrzebne i szkoda, że podczas triumfalnego i szybkiego marszu Jedenastki po mistrzostwo świata nie było więcej szalonych przygód.

Jestem bardzo ciekawa jak tę książkę odbierają właściwi adresaci, czyli chłopcy i dziewczęta, którzy kibicują i grają w piłkę. Postarajcie się, żeby ta powieść znalazła się w ich rękach. Poczytajcie wspólnie, porozmawiajcie o honorze i pieniądzach, wypytajcie, jak im się podoba, a potem napiszcie mi czy stuletnia książka daje radę. Zastanawiam się bowiem, czy współczesne dzieci aż tak bardzo różnią się od swoich pradziadków, którzy wychowując się bez telewizora i internetu  wiele spraw postrzegali bardziej naiwnie i prostodusznie.

To ty jesteś Bobbym Fischerem, Christer Mjaset

to ty jestes bobbym fisherem christer mjasetSmak Słowa, 2016

Liczba stron: 208

To trzecia książka Christera Mjaseta, którą przeczytałam, i każda z nich jest inna. Autor, który z zawodu jest neurochirurgiem, albo szuka swojej drogi w literaturze, albo broni się przed zaszufladkowaniem. Wszystkie książki łączy jedno: są dobrze napisane i opowiadają ciekawą historię.

Bohater najnowszej powieści po wielu latach wraca do miasta, w którym się wychował. Wraca, choć serce podpowiada mu, że nie powinien. Boi się tego powrotu, a jednocześnie wie, że kiedyś będzie musiał się zmierzyć z lękiem, jaki odczuwa na samą myśl o latach swojego dzieciństwa. Wraca na pogrzeb swojego przyjaciela z młodości, człowieka, który umiał się z każdym dogadać jako nastolatek, lecz potem w życiu wiele rzeczy potoczyło się nie po jego myśli. Hakan nie zapowiada swojego przyjazdu, choć nie może liczyć na to, że nie zostanie zauważony. Paczka składała się z kilku osób, na pewno wszyscy przyjadą pożegnać kolegę.

Przez niemal całą książkę nie wiemy, co wydarzyło się wiele lat temu i dlaczego wszyscy kumple milczą na ten temat. Dopiero rozmowa z żoną kolegi sprawia, że puszczają tamy i Hakan zrzuca z siebie ciężar tajemnicy. Wcześniej snuje wspomnienia o kolegach i jedynej w ich grupie koleżance, Agnes, o którą był zazdrosny, ponieważ to on ją wprowadził do paczki. To opowieść o chłopakach, którzy wymyślają ryzykowne zabawy, wymykają się z domu i wikłają w kłopoty.

A kim jest tytułowy Bobby Fischer? To znany szachista, który odniósł druzgocące zwycięstwo w meczu stulecia, przez co przerwał trwającą od lat dominację Rosjan. Przebieg meczu był sensacyjny. Jeden z bohaterów powieści fascynuje się tajemniczą postacią Fischera, a wypadki opisane w książce są odległą analogią do sensacyjnej partii szachów w wykonaniu Spasskiego i Fischera.

To taka nieco nostalgiczna opowieść człowieka, który wycofuje się z życia za sprawą dramatycznych wydarzeń z przeszłości. To książka o tajemnicy, która ciąży i przytłacza, nie pozwala rozwinąć skrzydeł i żyć pełną piersią. Akcja rozwija się powoli, chwilami jest dość statycznie, by potem przyspieszyć do tempa, jakiego się nie spodziewamy. Końcówka wielokrotnie zaskakuje czytelnika. Warto przeczytać.

Trawers, Remigiusz Mróz

trawers remigiusz mrózFilia, 2016

Liczba stron: 576

„Trawers” to pierwsza książka Remigiusza Mroza, jaką przeczytałam. Gdy pokazałam na instagramie, co czytam, zostałam zasypana pytaniami, dlaczego zaczęłam od ostatniej części cyklu. Odpowiedzi jest kilka. Po pierwsze, pan z wydawnictwa Filia zapewnił mnie, że „Trawers” obroni się sam. Po drugie, spotkany w maju na Targach Książki Remigiusz Mróz pamiętał o złożonej we wrześniu (lub październiku) obietnicy, że przeczytam którąś z jego powieści i chciał, żeby to był najnowszy „Trawers”, bo zależało mu na poznaniu opinii nie fanki i kogoś, kto jeszcze nie wie, czego się spodziewać.

Od razu rozwieję wątpliwości. Nie przeszkadzało mi, że zaczęłam od końca. Szybko zorientowałam się, kto jest kim i co działo się w poprzednich częściach trylogii. Ani przez chwilę nie odczuwałam dyskomfortu niewiedzy – autor rzeczywiście zadbał o dobre samopoczucie czytelnika, który przypadkiem bądź celowo zacznie od końca. Ale – wydaje mi się, że nie ma sensu teraz czytać dwóch poprzednich części cyklu.

Powieść zaczyna się od scen więziennych. I tym razem uwięzionym nie jest typowy złoczyńca, lecz były policjant – Wiktor Forst. Człowiek, który przekroczył prawo w zaślepieniu ścigając bezwzględnego mordercę, działającego w Tatrach. Wszystko wskazuje na to, że morderca powrócił. W górach znowu znaleziono zwłoki człowieka z monetą w ustach. Tym razem jest to moneta syryjska. Podejrzenie od razu pada na uchodźców z Syrii zakwaterowanych w sali gimnastycznej zakopiańskiego liceum. Forst jest pewien, że zbrodni dopuścił się poszukiwany przez niego morderca nazywany Bestią. Co gorsza, utwierdza się w przekonaniu, że ten bezwzględny człowiek przetrzymuje kobietę. W pościg za mordercą z Tatr rusza niezgrany zespół złożony z prokurator Wadryś-Hansen, policjanta Osicy oraz byłego policjanta i byłego więźnia Wiktora Forsta.

Nie sposób udawać, że książka mnie nie wciągnęła. Przeczytałam ją bardzo szybko i kilka razy byłam autentycznie zaskoczona tym, w którą stronę skręca akcja. Wątek kryminalny dopełniają i uprawdopodobniają opisy Tatr w zimie, trudności w dotarciu na kolejne miejsca zbrodni i przeprowadzenia akcji ratowniczej. Podobał mi się czarny humor oraz liczne napięcia pomiędzy ekipą ścigającą przestępcę.

Nie do końca natomiast przekonał mnie wątek „newsowy”. Nazwałam go tak dlatego, że dość wiernie odzwierciedla niedawny polski problem z przyjmowaniem uchodźców. Chwilami czułam się jakbym czytała streszczenie wiadomości – protesty prawicowych „patriotów”, podjudzanie do nienawiści, całkowity brak zrozumienia problemu przez większość narodu. Uważam również, że łopatologiczne wyłożenie przez jedną z bohaterek przyczyn emigracji Syryjczyków niepotrzebnie znalazło się  w książce kryminalnej. Domyślam się, że autorowi chodziło o poruszenie sumień, otworzenie oczu i wyedukowanie czytelników, którzy w większości są znacznie ode mnie młodsi i chyba mniej zorientowani w tym, co dzieje się w polityce.

To dobra, sprawnie napisana literatura rozrywkowa, z odpowiednio wyważonym suspensem, dowcipem, tempem akcji, osadzona w konkretnym miejscu i czasie. Całkiem fajny pomysł, dobre wykonanie. W ogólnym rozrachunku jestem na tak i na tyle zaintrygowana, żeby zacząć czytać jakiś inny cykl (od początku tym razem), choć naprawdę nie rozumiem histerii na punkcie tych książek.

Nowicjusz w branży – rozmowa z Alkiem Rogozińskim

alek rogozinski

Rozmowa z Alkiem Rogozińskim, autorem świetnie przyjętych komedii kryminalnych, człowiekiem, który jest zagłębiem anegdot i krynicą dobrego humoru 😉

Jakie to uczucie zobaczyć swoją książkę wśród bestsellerów? Czy czujesz się człowiekiem sukcesu?

Uczucie jest miłe, bo jest to pierwszy dowód, że powieść trafiła do Czytelników, a o to chodzi każdemu piszącemu. Mechanizm przy wydawaniu książek jest bowiem taki, że przez długi czas nie ma żadnych informacji o sprzedaży książki. Być może mają ją wydawcy, ale jakoś niechętnie dzielą się swoją wiedzą z autorami. Pierwsze dane pojawiają się przy okazji rozliczeń, czyli po kilku albo kilkunastu (w zależności od umowy) tygodniach. Przez ten czas autor zdany jest tylko na zestawienia publikowane przez sklepy internetowe – EMPiK, Matras czy Bonito, które prowadzą swoje rankingi sprzedaży. I chwila, gdy książka otrzymuje tytuł „bestsellera”, jest potwierdzeniem, że książka stała się popularna. Moje pierwsze dwie powieści nigdy nie doczekały się tego statusu, kiedy więc wreszcie zobaczyłem znaczek „bestseller” przy „Jak Cię zabić, kochanie?”, pomyślałem, że muszę koniecznie kupić szampana i to opić. I tak właśnie zrobiłem! Ale człowiekiem sukcesu jeszcze się nie czuję. Wciąż jestem nowicjuszem w tej branży i mam tego świadomość, że przede mną jeszcze sporo pracy.

Wśród czytelników jesteś znany z iskrzącego dowcipu. Czy poczucie humoru uratowało Cię w jakiejś trudnej sytuacji?

Ratuje mnie codziennie. Jesteśmy, niestety, dość nerwowym narodem i poczucie humoru przydaje się na każdym kroku. Żeby nie sięgać pamięcią zbyt daleko. Ostatnio odwiedziłem ZUS. Miałem tam do załatwienia zaległe sprawy. Pani w okienku najpierw strasznie się nadęła i powiedziała, że ona nie jest tutaj po to, żeby uzupełniać za mnie papiery. Odpowiedziałem jej, że i owszem – mogę zacząć wypełniać je samodzielnie, ale wtedy potrwa to do końca świata, a ja chyba nie mogę tego zrobić, bo jeszcze nie zasadziłem drzewa i nie spłodziłem nikogo, kto zapewniłby mi dostęp do „500 plus”. Uśmiechnęła się i zaczęła mi pomagać. Swoją drogą może też nie miała jeszcze dzieci i moja wizja jej nie rozbawiła, a przeraziła?

Która jest Ci bliższa? Niezorganizowana, szalona Joanna czy dowcipna, lecz obowiązkowa Betty?

Jestem chaotyczny i potrafię zrobić wokół siebie bałagan w dowolnie krótkim czasie, więc zdecydowanie mam w sobie więcej z Joanny. Ale kocham obie te wariatki i już za nimi tęsknię. Jeszcze kilka miesięcy przerwy i wrócę do opisywania ich przygód.

Gdybyś mógł się przenieść w czasie, w jakiej epoce chciałbyś żyć? Dlaczego?

Zdecydowanie w starożytnym Rzymie, w czasach świetności Imperium Romanum. Pasjonuję się tą epoką od chwili, gdy jako siedmiolatek przeczytałem genialną powieść Roberta Gravesa „Ja, Klaudiusz”. Nasza kultura… Nie, wróć! Kultura Europy powstała na bazie idei i filozofii starożytnej Grecji i Rzymu, zmieszanych potem z chrześcijaństwem, rozumianym przez mnie w tym przypadku mniej jako spis dogmatów religijnych, a bardziej zbiór wartości i myśli, którymi powinniśmy się na co dzień kierować w swoim życiu. Zresztą paradoksalnie chrześcijaństwo wzięło sporo z filozofii i zwyczajów, które uznawało za pogańskie. Nawet dzisiejsze rozmaite święta chrześcijańskie przypadają wtedy, kiedy poprzednio starożytni czcili swoje bóstwa. Dla mnie śledzenie tego, jak przez wieki przenikają się i rodzą idee, wierzenia, prądy filozoficzne jest pasją i wielką przygodą.

Często podróżujesz, czy znalazłeś już swoje miejsce na ziemi? Jeśli tak, to gdzie? Co Cię urzekło?

Przez lata moim azylem był Paryż. Kiedy tylko wydarzało się w moim życiu coś ważnego, natychmiast kupowałem bilet, aby – w zależności od tego, co mnie spotkało – albo tam to uczcić albo przeboleć. Nadal kocham to miasto, ale od kilku lat nieco zastąpił mi je Berlin, czyli metropolia, która przez ostatnich kilkanaście lat nie tylko wypiękniała i odmłodniała, ale i przyciągnęła sporo artystów, szalonych, kreatywnych ludzi, którzy zamienili ją w mekkę dla wszystkich tych, którzy lubią czuć się wolni, a nie znoszą konwenansów i czegoś, co nazywam „naszą codzienną hipokryzją”, czyli tak często niestety spotykanego u nas zjawiska pod tytułem: „bądź taki jak inni, niczym się nie wyróżniaj, bo inaczej zostaniesz wyśmiany”. Jednak to nie w Berlinie chciałbym spędzić swoje stare lata, a na Malcie. Uwielbiam tamtejszy klimat i fakt, że nie musiałbym się uczyć żadnego nowego języka, bo wszyscy mówią tam po angielsku.

Jesteś artystyczną duszą, książki piszesz dopiero od kilku lat, w jaki sposób wcześniej dawałeś upust swoim talentom? Malowałeś, śpiewałeś, gotowałeś, tworzyłeś opowiadania do szuflady?

Nic z tego, co wymieniłaś. Śpiewać nie wolno mi publicznie pod żadnym pozorem. No chyba że przy okazji akcji odszczurzania miasta, wtedy ewentualnie miałoby to swój sens. Moje szkolne malowidła były tej klasy, że kiedyś nauczycielka plastyki myślała, że narysowałem rower w perspektywie i nawet postawiła mi za to piątkę. Wszystko fajnie, ale chciałem wtedy namalować bociana w locie. Co tam dalej? Gotowanie. Zacytujmy jedną z moich przyjaciółek. „Nawet niezłe to spaghetti. Następnym razem dodaj jednak z łaski swojej choć trochę soli i wyjmij makaron, kiedy jeszcze nie ma konsystencji kleiku”. Za to moja artystyczna dusza wyżywała się w radiu. Przez kilkanaście lat pracowałem jako prezenter i starałem się udowodnić, że można to robić nieszablonowo, tworzyć nawet ze zwykłego zapowiadania piosenek zabawę, taki mini-teatr wyobraźni. Potem, kiedy do głosu doszły komputery, a czas dla prezentera zmniejszył się do 15 sekund, w czasie których trzeba przedstawić trzy „lokowania produktu”, zrezygnowałem. Przestało mnie to bawić.

Czy możesz już zdradzić, jakie masz dalsze plany? Czy piszesz kolejną książkę? A może na razie za bardzo pochłania Cię promocja „Jak cię zabić, kochanie”?

Promocja książki wyjmuje z życiorysu dwa miesiące. Ale zarazem sprawia dużo przyjemności. Każde spotkanie z Czytelnikami to fantastyczny czas, który bardzo ładuje mi baterie. Kocham też organizować konkursy, czatować z Czytelnikami, czuć, że bawią się tym wszystkim tak dobrze jak ja. Ale, oczywiście, terminy gonią. Podpisałem z Wydawnictwem Filia umowę na pięć kolejnych powieści, które mają powstać do połowy 2019 roku. Nie mam więc czasu na lenistwo.

Dziękuję za rozmowę.

Ja też! A przy okazji chciałbym pozdrowić wszystkich fanów „Czytam, bo lubię”. Mam w sieci kilkanaście swoich ulubionych miejsc i Twój portal znajduje się w ich ścisłej czołówce. Bardzo dziękuję za znakomitą robotę, jaką robisz dla nas, piszących, oraz wszystkich, którzy kochają książki