Życie w średniowiecznym zamku, Joseph Gies & Frances Gies

zamekZnak Horyzont, 2017

Liczba stron: 415

Tłumaczenie: Jakub Janik

Czytając o „Życiu w średniowiecznym zamku” spotkałam się z określeniem, że tytuł sugeruje najnudniejszą książkę na świecie. Znalazłam też informację na okładce, że George R. R. Martin inspirował się nią tworząc opisy i fabułę swojego najbardziej znanego cyklu pt: „Gra o tron”.  Mnie nie przeraził ten tytuł, bo autentycznie byłam ciekawa jak żyło się w tych zimnych, wysokich wnętrzach. I, jako że nie czytałam żadnej książki Martina ani nie oglądałam serialu, nie miałam żadnych narzuconych wyobrażeń.

Autorzy tej popularnonaukowej rozprawy o średniowieczu opierają się głównie na materiałach dotyczących konkretnego angielskiego zamku w Chepstow, choć oczywiście większość wniosków można rozciągnąć na inne powstałe w tym okresie warownie.  Na szczęście nie jest to tylko opis pomieszczeń i mieszkańców, lecz również opowieść o życiu w cieniu zamku, podległości jego właścicielowi, o chłopach, rycerzach i ich związkach z panem na warowni. Zaczyna się jednak od samej genezy powstawania dużych budowli pełniących funkcję obronną, a jednocześnie będących domem mieszkalnym dla ich właściciela, jego rodziny i służących. Poznajemy zajęcia pani i pana zamku, miejsce, gdzie ucztują i gdzie sypiają. Początkowo była to ta sama sala reprezentacyjna, w której przyjmowali gości i poddanych. Ciekawe jest to, jak z biegiem lat, właściciele coraz bardziej cenili sobie prywatność i zaczęli wycofywać się do komnat niedostępnych dla ogółu.

Poszczególne rozdziały opisują dzień na zamku oraz rok na zamku – widzimy codzienne zajęcia mieszkańców i święta. Możemy nawet zajrzeć w talerze i zobaczyć, co jedli średniowieczni władcy. Oczywiście większość mięsnych potraw musieli sobie upolować, a rozdział o zasadach związanych z polowaniem i ochroną zasobów leśnych przed kłusownikami jest naprawdę zajmujący i pokazuje, że ówczesnym władcom nieobca była ekologia (która wtedy jeszcze nie miała nazwy).

Na pewno nie jest to najnudniejsza książka na świecie, lecz również nie stanie się bestsellerem. Niektóre dygresje są niezbyt istotne, czasami czytanie się dłuży. Wiele informacji wypada z głowy zaraz po przełożeniu kartki. Jednak bez zmuszania się dotarłam do końca i odkryłam, że wydawca uzupełnił książkę o krótkie opisy polskich zamków, dla tych, którzy szczególnie zainteresowali się tematyką. Myślę, że „Życie w średniowiecznym zamku” najbardziej spodoba się tym, którzy czytają powieści osadzone w tym okresie historycznym i zastanawiają się, jak wyglądało bardziej przyziemne życie bohaterów, łącznie z tym, gdzie załatwiali swoje fizjologiczne potrzeby, co gotowali i skąd brali produkty żywnościowe.

Fotografie, które nie zmieniły świata, Krzysztof Miller

fotografie-ktore-nie-zmienily-swiataAgora, 2017

Liczba stron: 224

Niemal rok po jego śmierci Krzysztofa Millera ukazał się album „Fotografie które nie zmieniły świata”. Wstęp napisał Wojciech Jagielski, reporter, z którym  Miller wielokrotnie wyjeżdżał w najbardziej niespokojne regiony świata. Wspomina swojego kolegę, przybliża jego sylwetkę tym, którzy go nie znają. Krzysztof Miller także skreślił słów kilka do swoich fotografiach. Opowiada nam to, czego zobaczyć nie możemy na reprodukowanych kadrach. Mówi, czego doświadczał zanim nacisnął spust migawki swojego aparatu. Na samym początku jednak „rozprawia” się z określaniem fotoreporterów mianem sępów, czy innych hien, tylko czekających na krew. Tego typu określeń nie uniknęli najwięksi i najbardziej sławni fotografowie z Sebastiao Salgado i Jamesem Natchweyem włącznie. Jak ładnie nazwał ich Miller, ludzie małej wiary fotograficznej, z pewnością wiele wyniosą  po lekturze tej książki. Bo przecież ilu z nas zaryzykowałoby konsekwencje fizyczne i psychiczne wynikające ze zrobienia zdjęcia zabójcy i jego ofiary lub bezbronnej staruszki dogorywającej na ulicy? Żadna legitymacja prasowa nie ochroni przed kulami czy wybuchającymi granatami. Żaden glejt nie odgrodzi od wspomnień, obrazów, uczuć, które kumulują się w głowie i sercu.

Czy zatem w fotografii wojennej, reporterskiej, dokumentalnej, czy jak ją tam nazwiemy, naprawdę chodzi tylko o sensację, fejm, nagrody i uściski dłoni? Oczywiście, że nie. W swoich tekstach, podobnie jak i w fotografii Miller jest absolutnie szczery, wrażliwy, bez napinki, czy parcia na szkło. Opowiada jak kumpel z podwórka, równy gość, a nie „Pan Fotograf z gazety”. W zamierzeniu Millera album nie jest ułożony chronologicznie i muszę przyznać, że absolutnie nie przeszkadza to w jego odbiorze. Czarno białe, czy kolorowe fotografie przenoszą nas w czasie i przestrzeni. Obok zdjęć krwawych starć z odległej nam Thokozy w RPA, widzimy Lecha Wałęsę z ułanką na głowie sfotografowanego w Racławicach, czy też zamknięte dla obcych grupy skinheadów, którzy wzbudzali popłoch samym swoim wizerunkiem i znani byli z wyjątkowej brutalności.

Miller to oczywiście nie tylko wojna, śmierć i zniszczenia jak każdy rasowy fotoreporter zamykał w kadrach także życie codzienne, zarówno w miastach jak i wsiach. Szukał tematów namawiał redakcję, by je pokazywała i dostał nawet redakcyjny zakaz robienia pewnych zdjęć. Tak, ten album należał się Krzysztofowi Millerowi, ale także i nam.

Ciotka Poldi i sycylijskie lwy, Mario Giordano

ciotka-poldiInitium, 2017

Liczba stron: 400

Tłumaczenie: Agnieszka Hofmann

Poldi właśnie skończyła sześćdziesiątkę i przeszła na emeryturę. Raz, dwa rzuciła wszystko, pozamykała swoje sprawy w Niemczech i przeniosła się na Sycylię, gdzie kupiła dość zaniedbany, lecz uroczo położony domek z widokiem na Etnę. Ma sekretny plan – postanawia zapić się na śmierć, jednak coś pokrzyżuje jej plany. Ta dość ekscentryczna z wyglądu (obfite peruki, obfite kształty i nieposkromiony sex appeal) kobieta, szybko dała się poznać swoim sycylijskim sąsiadom jako osoba, przed którą nie ma rzeczy niemożliwych.

Nudę emeryckiej egzystencji i monotonię osuszania butelek przerywa jej sprawa morderstwa. Pomagający jej w zakupach i drobnych naprawach młody mężczyzna zostaje znaleziony martwy. Poldi bardzo go polubiła przez ten czas, gdy dla niej pracował i poprzysięgła sobie, że nie ustanie w wysiłkach dopóki nie znajdzie winnego morderstwa. Problem w tym, że tak naprawdę niewiele wie o swoim dużo młodszym znajomym. Rozmowy z jego rodziną i znajomymi powoli odsłaniają przed nią nieznane oblicze zamordowanego. Śledztwo natomiast jest okazją do zawarcia nowych znajomości i wyjścia „do ludzi”. Sprawa przyspiesza w chwili, gdy Poldi poznaje policjanta prowadzącego dochodzenie.

Trudno nazwać tę powieść typowym kryminałem, choć śledztwo toczy się przez całą książkę. Nawet miłosne podboje Poldi schodzą przed nim na drugi plan. Nazwałabym ją jednak „kryminałkiem”, czyli książką, którą dobrze się czyta, gdy brak czasu na czytanie, którą możemy zabrać ze sobą w podróż, którą wprowadzi nas w nastrój wakacyjny. Mimo tematyki, jest to raczej zabawna powieść, ekscentryczna starsza pani wciąż nas zaskakuje, a jej przygody na Sycylii czyta się z przyjemnością. Pewnie zwróciliście uwagę na okładkę – cała powieść jest taka pogodna i błyskotliwa. Warto mieć ją na podorędziu w brzydki, jesienny dzień.

Syn, Philipp Meyer

synCzwarta Strona, 2016

Liczba stron: 606

Tłumaczenie: Jędrzej Polak

Napisany z rozmachem „Syn” jest powieścią obejmującą dwa wieki historii rodziny McCullough’ów. Ta natomiast jest ściśle związana z ziemią. Rodzina jest zamożna, ma ogromne ilości ziemi, hoduje bydło, w kolejnych pokoleniach sięga po złoża naturalne i zaczyna wydobywać ropę naftową. Jednak ich bogactwo okupione jest cierpieniem, śmiercią, niedolą i wyrzutami sumienia.

Przez większość książki występuje troje narratorów: założyciel rodu Eli McCullough, jego syn Peter oraz pra-prawnuczka Eliego, która musi walczyć o siebie w zdominowanym przez mężczyzn świecie. Ich opowieści początkowo toczą się oddzielnie, dopiero pod koniec zaczynają się zazębiać w pełni ukazując tragizm wielu sytuacji i bezwzględność ludzi, którzy dążą do zdobycia jak największych wpływów.

Wszystkie trzy historie są na swój sposób poruszające i tragiczne. Bo czy możemy jednoznacznie oceniać Eliego, który jako dziecko został uprowadzony przez Komanczów i wychowywany na bezwzględnego wojownika? Jako młody chłopiec musiał odrzucić nauki białych ludzi, żeby przetrwać. Przy okazji nadmienię, że fragmenty dotyczące życia plemienia robią naprawdę duże wrażenie. Nie miałam pojęcia, że Komancze porywali białych, nie znałam ich zwyczajów, nie wiedziałam, od czego zależało ich przetrwanie.  To było dla mnie bardzo odkrywcze i interesujące.

Opowieść Petera to przypowieść o winie i karze. O bezwzględności, miłości i wyrzutach sumienia, które nie pozwalają normalnie żyć. W tej części powieści jesteśmy świadkami tego jak biali przejmowali ziemie od wieków należące do Meksykanów. Widzimy do czego prowadziła chciwość połączona z ruchami nacjonalistycznymi i rasizmem. Peter to najbardziej „miękki” członek rodu – wszystko głęboko przeżywa, nie potrafi zapomnieć, przyjąć kłamliwych argumentów. To człowiek prawdziwy, ma sumienie i serce.

Najbardziej nam współczesna historia opowiadana jest przez pra-prawnuczkę Eliego, bizneswoman, która od dziecka żyła w świecie mężczyzn. Mimo to musiała przejść długą drogę, by partnerzy w interesach zaczęli ją poważnie traktować. To historia o niedopasowaniu, żądzy przetrwania, wielkich ambicjach i bezwzględności w biznesie. I o niezbyt szczęśliwej kobiecie pławiącej się w pieniądzach, które tak naprawdę niewiele dla niej znaczą.

„Syn” wydaje się monumentalny. Z początku mnie onieśmielał tematyką, objętością. Okazało się, że ma moc przenoszenia w czasie i przestrzeni. Czytelnik bardzo szybko wkracza w wykreowany świat i uczy się, żeby nikogo pochopnie nie oceniać. Dopiero po zamknięciu książki mamy pełen obraz, wiemy, że nie ma tu nikogo w stu procentach niegodziwego i nikogo świętego. Są za to ludzie próbujący jak najlepiej wykorzystać czasy, w których żyją. Jednak osiągnięcie sukcesu zależne jest nie tylko od ciężkiej pracy, lecz również od umiejętności manipulowania innymi, od sprytu i niestety od braku sumienia. Jest to jedna z lepszych książek, które przeczytałam w tym roku i tafia na listę „najlepszych”.

Nadzieja. 10 lat w ciemności, Amanda Berry & Gina DeJesus

nadzieja-10-lat-w-ciemnosciWydawnictwo Agora, 2017

Liczba stron: 384

Tłumaczenie: (niestety nie znalazłam nazwiska tłumacza w papierowym wydaniu książki)

To historia, przy której wiele razy można zwątpić w człowieka. Opowiada prawdziwe losy trzech dziewczyn porwanych, więzionych, gwałconych, bitych przez człowieka, którego znały jako ojca koleżanki ze szkoły. Książkę napisały dwie z nich, Amanda i Gina, trzecia z uprowadzonych swoją opowieść zawarła w oddzielnej książce i o ile mi wiadomo, nie utrzymuje kontaktów z towarzyszkami niedoli.

Amanda została uprowadzona w przeddzień swoich osiemnastych urodzin, Gina jako trzynastolatka. Spędziły w niewoli 10 lat. Przy życiu podtrzymywała je tylko nadzieja, że bliscy nie ustaną w poszukiwaniach. Oglądały doniesienia telewizyjne o akcji poszukiwawczej, kolejnych rocznicach ich zaginięcia oraz organizacjach angażujących się w pomoc rodzinom w podobnej sytuacji. Czasami widziały swoich krewnych, którzy apelowali do świadków i opowiadali o podjętych działaniach. Porwane nastolatki wiedziały, jak blisko swoich rodzinnych domów się znajdują, jednak nie miały szansy na ucieczkę czy powiadomienie rodzin o tym, że żyją.

Wielokrotnie zastanawiałam się nad tym, jak silną osobą trzeba być, by przetrwać niekończącą się gehennę i pozostać przy zdrowych zmysłach. Częściej jednak na pierwszy plan wybijała się myśl, kim trzeba być, żeby odebrać wolność drugiemu człowiekowi, traktować go jak swoją własność, rzecz służącą zapewnianiu sobie przyjemności. Castro do końca utrzymywał, że stworzył sobie rodzinę, choć chwilami, szczególnie pod koniec, zdawało się, że zaczął zastanawiać się jak wybrnąć z sytuacji, nie ponosząc konsekwencji.

Gdy dziewczynom udało się uwolnić, sprawą zaczęła żyć cała Ameryka. Prawie nikt nie wierzył, że zaginione przed wielu laty nastolatki odnajdą się żywe. One natomiast mają duży problem z przystosowaniem się do życia – wszystko jest dla nich wielkie, dziwne, trudne do pojęcia. Pozornie przez ostatnie lata niewiele się zmieniło, jednak okazuje się, że dla człowieka, który spędził 10 lat w zamknięciu, ogarnięcie zmian jest bardzo trudne.

Zdaję sobie sprawę, że to trudny temat, ale książka została tak napisana, że nie epatuje przemocą. Oczywiście autorki i wspomagający je autorzy nie mogli pominąć scen gwałtu, przemocy fizycznej i psychicznej, jednak nie rozbudowują tych wątków ponad miarę, ponieważ ich celem nie jest torturowanie czytelnika, lecz pokazanie mechanizmów psychicznych, które pomogły dziewczynom przetrwać w sytuacji krytycznej. Naprawdę warto poznać ich historię. Polecam!