Tłumaczenie: Katarzyna Makaruk
Oj, słuchajcie, co to za pokrętna książka. Wybrałam ją sobie do recenzji w ramach współpracy z Virtualo.
Chciałam przeczytać jakiś nie kryminał, ale żeby nie była to płaska obyczajówka ani tym bardziej romans. I tak padło na „Pana i panią Fleishman”, bo książki nominowane do National Book Award to zwykle klasa sama w sobie i silne wrażenia gwarantowane. Ale gdy zaczęłam czytać o podbojach łóżkowych pana Fleishmana, któremu do rozwodu i definitywnego rozstania z żoną pozostało jedynie złożenie podpisów na dokumentach, to zaczęłam wymiękać. Tym bardziej, że im dalej, tym jeszcze więcej opisów wrażeń z używania aplikacji randkowej i ponownego odkrywania swojej atrakcyjności seksualnej. Naprawdę chciałam już pisać do Virtualo, że przepraszam, że moja wina, że jednak wybiorę coś innego, bo przecież nie będę polecała takiej durnej książki. Ale że tak od razu nie chciało mi się wstawać z kanapy, to czytałam dalej. Pomyślałam, że najwyżej przeczytam wolontariacko tylko po to, żeby sobie poużywać krytycznie na tej powieści. I wtedy zaskoczyło. Książka błysnęła swoim drugim dnem i okazało się, że absolutnie nie leży ono płytko.
Fleishmanowie są małżeństwem z długim stażem. Mają dwoje dzieci. On, Toby, pracuje jako hepatolog w nowojorskim szpitalu, ona prowadzi firmę, która reprezentuje różnego formatu gwiazdy. I to ona, Rachel, zarabia na zbytki i luksusy. Chociaż pensja lekarza nie jest mała, na pewno nie wystarczyłaby rodzinie na opłacenie czesnego w prywatnych szkołach dzieci, na kupno apartamentu w najmodniejszej okolicy oraz na inne wyznaczniki stylu, klasy i przynależności do elity finansowej nowojorczyków. Mąż dobrowolnie przystał na to, by przejąć większość obowiązków związanych z opieką nad dziećmi i prowadzeniem domu. Jak twierdził, ważniejsze dla niego było czynienie dobra w szpitalu i praca z pacjentami i ich rodzinami, niż bezsensowne pięcie się po drabinie awansu, by ostatecznie przekładać papiery w biurze.
Jednak nie układa im się najlepiej. Wciąż wybuchają kłótnie. Wciąż nie mogą znaleźć dla siebie czasu. Nie pomagają mediacje, poradnia małżeńska, separacja. Stąd logiczny wniosek, że powinni się rozstać na dobre. Toby wyprowadza się do wynajętego mieszkania i dzieli się z Rachel opieką nad dziećmi. Wolny czas wypełnia randkami i przygodnym seksem. Jednak pewnego dnia sielanka się kończy, ponieważ Rachel pod osłoną nocy podrzuca mu do mieszkania dzieci dzień przed umówionym terminem i znika. Znika na dobre. Nie ma z nią kontaktu. W takiej sytuacji Toby musi zorganizować opiekę nad dziećmi, zająć się ich sprawami i przeorganizować swoje życie. Oczywiście, cierpi na tym jego praca. Cierpi aplikacja randkowa. Cierpi jego duma. I rośnie w nim złość na Rachel.
I tak przez większość czasu obserwujemy sobie Toby’ego Fleishmana. Jesteśmy świadkami jego frustracji związanej ze zniknięciem Rachel, jego podejścia do obowiązków w pracy, prób odnowienia kontaktów z dawnymi przyjaciółmi, kilkakrotnie nawet zostajemy dopuszczeni do przeszłości, gdzie widzimy zakompleksionego studenta i zakochanego młodzieńca. Narracja jest trzecioosobowa, ponieważ w rolę narratorki wcieliła się jego przyjaciółka z czasów studenckich, która próbuje pozbierać w jedną całość to, czego dowiedziała się od Toby’ego, i… to, co wie od Rachel. A to, czego dowiedziała się od Rachel, zupełnie zmienia wydźwięk tej powieści, która z opowiastki obyczajowej o małżeńskich perypetiach, zmienia się w ostrą krytykę patriarchalnego świata, w którym kobieta zawsze będzie przegraną, nawet jeśli jest odnoszącą sukcesy businesswoman. I co bardzo, ale to bardzo mnie uwiodło, to obraz elit, gdzie gnuśność i rozrzutność wysysa się z mlekiem matki, a pracowitość uważa się za słabość charakteru.
Naprawdę nie mogę Wam więcej napisać, ale zaręczam, że warto przetrwać pierwsze dwa rozdziały, by pod koniec móc wysłuchać drugiej strony i skleić sobie całościowy obraz tej historii.
Książka dostępna tutaj: KLIK.