Anatomia pewnej nocy, Anne Kim

Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, 2014

Liczba stron: 232

Amarâq jest niewielkim miasteczkiem położonym na końcu świata. Leży w okolicy nieprzyjaznej, gdzie noc i dzień rządzą się swoimi prawami, a ludzie zmagają się z niedostatkiem ciepła i światła. Amarâq położone jest na wschodzie Grenlandii i stopniowo się wyludnia. Po pierwsze za sprawą masowej emigracji, po drugie przez liczne samobójstwa. Jedna noc wyjątkowo dramatycznie zapisała się w historii miasta. W ciągu kilku godzin dzielących zmrok od świtu życie odebrało sobie 11 osób. Te dramatyczne wydarzenia zostały opisane w prasie w sposób dość sensacyjny – samobójstwa w Amarâq porównano do szerzącej się epidemii. Jak było naprawdę?

Powieść przybliża wydarzenia prowadzące do tragicznego końca. Wychodzi poza ramy czasowe ostatniej nocy i wskazuje na problemy z przeszłości, które przyczyniły się do takiego, a nie innego zakończenia. Akcentuje się tu nie sam fakt odbierania sobie życia, lecz pozbawioną nadziei egzystencję w miejscu, o którym przez większość roku nikt nie pamięta. Amarâq jest miastem, gdzie nakładają się na siebie liczne problemy – bezrobocie, uzależnienia, bezprawie, patologie, brak rozrywek i dostępu do kultury, długie zimy, odcięcie od reszty Europy. Do tego dochodzą skomplikowane związki między ludźmi, którzy łączą się w pary na chwilę i rodzą dzieci (też czasami na chwilę, ponieważ potem oddają je na wychowanie, bądź porzucają w poszukiwaniu lepszego życia).

Piszę o tej książce po wielu tygodniach od jej zakończenia, ponieważ nie umiałam zebrać myśli na jej temat. Musiałam uporządkować jakoś swoje ekstremalnie ambiwalentne odczucia. Nie chciałam też zabrzmieć zbyt kategorycznie, jako że „Anatomia pewnej nocy” wymęczyła mnie niemiłosiernie. Nie mogłam wejść w rytm tej powieści, gubiłam się w narracji, wciąż wracałam do spisu występujących osób, który podano na początku – okazał się jednak mocno niekompletny. Dużo czasu zajęło mi rozwikłanie kto z kim jest związany i w jaki sposób – tym bardziej, że niektóre grenlandzkie imiona nie wskazują na płeć (może to moja ignorancja). Najbardziej jednak dobijało mnie to, że praktycznie każdy akapit mówi o kimś innym i opowiada jego lub jej historię często zaczynając od odległego punktu w czasie – oczywiście trzeba na to wpaść samemu, bo autorka nie podsuwa wielu tropów. Nie lubię takich eksperymentów i tak nowatorskiego stylu narracji. Nie imponuje mi, a raczej przeszkadza i irytuje, przez co jestem bardziej krytyczna w stosunku do całej powieści. Mam wrażenie, że w tym przypadku styl zabił pomysł na fabułę, która  dużo by zyskała, gdyby została opisana w bardziej tradycyjny sposób. Jestem ciekawa Waszego odbioru, więc nie zniechęcam, a nawet gorąco zachęcam do lektury i dzielenia się wrażeniami.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *