Agora, 2014
Liczba stron: 336
„Annapurna” to pierwsza z książek o wspinaczce wysokogórskiej jaką przeczytałam w życiu. Nie mogłam lepiej trafić, jako że autorka opisuje krok po kroku przygotowania do wyprawy oraz jej przebieg, przez co uświadamia laikowi jak wielkie jest to przedsięwzięcie, jak dużo kosztuje i ile trzeba mieć charyzmy, by zostać liderem wyprawy. Rok 1978 zapisał się w historii himalaizmu dzięki zorganizowanej przez Arlene Blum wyprawie dla Annapurnę – w jej skład wchodziły same kobiety, które pragnęły udowodnić, że niczego im nie brakuje i mogą zostać równoprawnymi uczestnikami wypraw górskich zdominowanych przez mężczyzn.
Książka, która powstała kilka lat po wyprawie zawiera w sobie dużo więcej niż „tylko” opisy żmudnego zdobywania niedostępnego i niebezpiecznego szczytu Annapurny. Zapiski Arlene Blum służą jako materiał szkoleniowy dla liderów i przywódców grup, nie tylko tych związanych z himalaizmem. Grupa, której przewodziła, złożona była z dwunastu silnie zmotywowanych kobiet, nastawionych na sukces i zdeterminowanych, by postawić stopę na szczycie, zgodnie z hasłem przewodnim wyprawy, które brzmiało „Miejsce kobiet jest na szczycie”. Arlene musiała nie tylko temperować żywiołowość dziewczyn, lecz także czuwać nad logistyką wyprawy.
Oszołomiły mnie liczby – dwanaście kobiet potrzebowało aż dwustu tragarzy do przeniesienia sprzętu i jedzenia do obozu rozbitego u stóp góry. Marsz trwał kilka dni. Każdego dnia tragarze musieli dostać jedzenie, więc uczestniczki borykały się z ciągłymi brakami aprowizacyjnymi. To nie wszystko – przeżyły bunt szerpów, którzy swoim zachowaniem wymuszali podwyżki i kazali się obdarowywać drogim sprzętem wspinaczkowym nie rozumiejąc, że wyprawa ma swój nieprzekraczalny budżet.
Ogromnie wciągające okazały się fragmenty opisujące tarcia w grupie oraz podjęcie decyzji o ataku szczytowym, w którym udział mogły wziąć tylko wybrane uczestniczki, a chciały prawie wszystkie. Niektóre z nich w konfrontacji z będącym w realnym zasięgu szczytem Annapurny zapominały o naczelnej zasadzie przyświecającej większości sportowych wypraw, że na sukces garstki pracują wszyscy uczestnicy. Inne wiedzione ambicją zignorowały ostrzeżenia, za co zapłaciły najwyższą cenę.
Arlene Blum pisze nieskomplikowanym językiem, opowiada szczerze o swoich porażkach na stanowisku lidera, chwilami jest zabawnie, innymi razy – poważnie i wzruszająco. Autorka przytacza fragmenty swojego dziennika z wyprawy oraz zapiski innych uczestniczek, co przydaje relacji autentyczności i obiektywności. Choć obawiałam się, że książka pozostawi mnie obojętną, to wciągnęła i zaszczepiła we mnie ciekawość dalszego poznawania losów wspinaczy i ich wypraw. Po jej przeczytaniu jednym tchem przeczytałam dwie kolejne o podobnej tematyce i obejrzałam kilka filmów na ten temat. Wam również polecam „Annapurnę”.