Wydawnictwo Skarabeusz, 2017
Liczba stron: 320
Wszystko zaczyna się podczas procesji Bożego Ciała. Młoda dziewczyna i przyjezdny fotograf urywają się pochodu i biegną do lasu. Wkrótce cała policja postawiona jest w stan gotowości. W międzyczasie w starym, dawno niezamieszkanym domu pojawia się nowa lokatorka – córka zmarłego mężczyzny. Maja postawia zająć dom dziadka. Sądzi, że po porządkach i remoncie będzie mogła zamieszkać w nim przed zimą. Okazuje się, że dom jest prawdziwą rupieciarnią, dziadek był typem zbieracza. Co gorsza po mieście od lat krążą pogłoski, że mężczyzna ukrył w domu jakiś skarb. Maja nie chce wierzyć w takie głupoty, ale szybko przekonuje się o sile plotek. Ktoś włamuje się do domu i myszkuje w środku.
Kozienice są pozornie sennym miasteczkiem, ale okazuje się, że jak wszędzie z Polsce, teraźniejszość jest tam ściśle związana z przeszłością wojenną i powojenną. Niektórzy skrywają tajemnice, które mogą nie być dobrze widziane, a nawet wzburzyć spokój mieszkańców. Komuś bardzo zależy, żeby prawda nie ujrzała światła dziennego. Jednocześnie śledzimy losy kilku rodzin oraz przyjaciół ze szkoły, których drogi rozeszły się na wiele lat.
Autorka hojnym gestem obdarza nas bohaterami. Z początku miałam problem, by ich spamiętać i połączyć w jakąś sensowną całość. Z biegiem czasu, gdy postaci już nie przybywa, okazuje się, że związki między nimi są dość jasne, choć nie zawsze proste i nieskomplikowane. Ta książka nie jest ani typową powieścią obyczajową (na szczęście nie opowiada sztampowej historii o rozpoczynaniu życia na nowo w sielskiej mieścinie), nie jest też typowym kryminałem, choć pojawiają się policjanci. To opowieść o współczesnej Polsce, gdzie nowoczesność ściera się z zaściankowością, gdzie dba się o pozory, gdzie do głosu dochodzą środowiska skrajnie prawicowe gotowe do różnych podłości w imię wypaczonej i uproszczonej wizji historii. W pozornie lekkiej opowieści autorka przemyca wiele ważnych treści. Warto przeczytać.
Oczywiście, że jestem chętna na tę książkę ☺ – zapowiada się intersująco…
Brzmi fajnie zwłaszcza że zaznaczyłaś, że nie chodzi o zaczynanie życia na nowo w sielankowym miasteczku. Będę miała ją na uwadze