Brudna robota, Christopher Moore

Wydawnictwo Mag, 2007

Liczba stron: 526

Ufff… To pierwsza powieść Moora, którą przeczytałam. Wrażenia można porównać do jazdy rollercoasterem bez pasów. Nie wiedziałam czy ciągnąć za hamulec bezpieczeństwa, czy wysiadać w czasie jazdy, czy może zamknąć oczy i zdać się na los w nadziei, że w jednym kawałku dotrę do stacji końcowej. Wybrałam trzecią opcję i dojechałam do końca – trochę wymiętoszona na umyśle, ale zadowolona, że tego dokonałam.

Po tym przydługim wstępie kilka słów o samej treści. Charlie jest pierdołą życiową, prowadzi sklep, w którym handluje towarem z drugiej ręki, starociami, ubraniami, bibelotami. W dniu, w którym rodzi się jego córka, umiera żona Charliego a on sam odkrywa w sobie dziwne moce. Okazuje się, że Charlie został wybrany by zbierać tak zwane naczynia duchowe osób niedawno zmarłych lub takich, które niedługo umrą. Naczynia te to zawyczaj przedmioty, które były w posiadaniu wyznaczonych osób, sam Charlie widzi je ponieważ w jego oczach pulsują kolorem czerwonym. Charlie nie zna celu tego zajęcia, ale domyśla się, że jest ważne, ponieważ musi konkurować z istotami zamieszkującymi kanały, które zwie harpiami. Harpie potrzebują naczyń by rosnąć w siłę i posiąść świat naziemny. Charlie żyje w ciągłym zagrożeniu i strachu o bezpieczeństwo swoje i swojej córki. Wie, że będzie musiał stoczyć bitwę z siłami zła.

To w dużym skrócie i z pominięciem kilku wątków. Niesamowite? Głupoty? Też tak myślę, ale muszę jednocześnie przyznać, że czyta się te pierdoły bardzo szybko. Co więcej, ja czytałam z niemałym zainteresowaniemi, podśmiewując się z lekka, ponieważ cała treść podszyta jest humorem i ironią. Bardzo charakterystyczne są postacie tej powieści. Autor ma dar kreowania rozmaitych typów ludzkich – sąsiadki Charliego pochodzące z bloku komunistycznego czy Lily, nieletnia pomoc sklepowa, to tylko przykłady rysowanych grubą krechą postaci. Jestem też pod wrażeniem San Francisco, które jest miejscem akcji powieści – Moore odtworzył to miejsce bardzo przekonywująco – staroświeckie tramwaje, wąskie uliczki, dzielnica chińska żyją własnym życiem.

Po wielu recenzjach książek Moora liczyłam na to, że będzie śmieszniej, w sensie, że będę wybuchać gromkim śmiechem; okazało się, że przez cały czas byłam lekko uśmiechnięta, choć mój uśmiech podszyty był niepewnością pierwszego razu. Podsumowując, mimo dziwacznej fabuły i gatunku, z którym się nie identyfikuję, powieść przypadła mi do gustu i nie żałuję tych kilku godzin, które poświęciłam na jej przeczytanie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *