Chwile wolności. Dziennik 1914-1941, Virginia Woolf (cz.1)

Wydawnictwo Literackie, 2007

Liczba stron: 710

Lubię opowiadania i powieści Virginii Woolf za jej wnikliwe charakterystyki postaci oraz nowatorskie podejście do tworzenia fabuły. Moja wiedza o jej twórczości i życiu jest skromna. Moja ciekawość – ogromna. Zanim jednak sięgnęłam po kolejną powieść, postanowiłam lepiej poznać samą pisarkę. Jej dzienniki są kopalnią wiedzy o Virginii Woolf, jej gronie znajomych oraz czasach, w których żyli. Skrócona wersja „Dzienników” którą czytałam ma ponad 700 stron. Nie dałam rady ogarnąć całego tomu i muszę go oddać do biblioteki. Dziennik czyta się bowiem zupełnie inaczej niż powieść i potrzeba mi więcej czasu na przyswojenie informacji. Aby śledzić czyjeś życie muszę mieć dużo czasu, spokoju, skupienia. Najchętniej czytałabym kolejny rok raz na miesiąc.

Doczytałam do końca 1923 roku i postanowiłam za jakiś czas ponownie przynieść książkę do domu. Te dziewięć lat z życia pisarki przypada na czas pierwszej wojny światowej i lata zaraz po niej. Podobały mi się opisy niewielkiego wpływu działań wojennych na życie w Anglii, alarmów przeciwlotniczych oraz wielkiej ulicznej fety z okazji zakończenia wojny. Z nieregularnych zapisków wyłania się obraz samej pisarki – osoby o surowych osądach, ale wrażliwym sercu. Virginia Woolf była pilną obserwatorką, inteligentną i zajmującą rozmówczynią, melancholijną i w pewnym sensie uległą żoną swojego męża.

Jej czas zajmuje praca w domowej drukarni – Hogarth Press, w której wraz z mężem i wciąż zmieniającymi się pracownikami zajmuje się składem, drukiem, oprawą książek. Mimo tego, że wydawnictwo jest jej dumą i oczkiem w głowie, nie raz odciąga ją od pisania. Ponadto Virginia recenzuje książki dla magazynu „Times Literary Supplement”, co czasem stawia ją w niezręcznej sytuacji w stosunku do znajomych literatów, którzy oczekują z jej strony dobrego słowa na łamach gazety.

Virginia pisze:

„Jestem rozdarta przez wątpliwości: czy wolę dostawać cudze książki, czy też bez przeszkód pisać własne.”

Natomiast zastanawiając się nad recenzją o „Ulissesie” Joyce’a pisze tak:

„Mnie to się wydaje książką niezbyt wyrafinowaną i w nie dość dobrym tonie: książka robotnika samouka, a wszyscy wiemy jak bardzo są oni kłopotliwi, samolubni, uporczywi, surowi, uderzający i w końcu mdlący. Kiedy ma się gotowane mięso, to po co jeść surowe.”

Wszystkie zajęcia w wydawnictwie i przy recenzjach, plus częste wizyty znajomych, liczne towarzyskie zobowiązania jej męża, który po wojnie angażuje się w politykę, odrywają ją od pisania. Jeśli dodać do tego częste choroby pisarki, o których wspomina tylko w sposób lakoniczny i liczne wątpliwości związane z procesem twórczym widzimy, że każda z powieści rodzi się w bólach. Ponure nastroje oddają takie słowa:

„Myślę, że gdybym była malarką to nie potrzebowałabym nic poza pędzlem zanurzonym w jakiejś burej farbie, żeby oddać nastrój tych jedenastu dni rozsmarowałabym ją równo po całym płótnie.”

W ciągu tych lat Virginia Woolf wydała „Pokój Jakuba” oraz „Noc i dzień”. W 1923 roku pracowała nad powieścią „Godziny”, która jak wiemy ostatecznie nazywała się będzie „Pani Dalloway”. Wydanie każdej z powieści to wielkie przeżycie: jak przyjmą ją znajomi? co o niej napiszą w gazetach? czy w ogóle znajdzie się jakaś recenzja nowo wydanej książki? czy zainteresują się nią wydawnictwa amerykańskie? I choć sama autorka stara się zbytnio nie ekscytować, to niepokój przebija z jej zapisków.

Na razie rozstaję się z „Dziennikami” (żałuję, że nie są moje), ale jestem pewna, że za jakiś czas spotkam się z Virginią Woolf w roku 1924.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.