Człowiek bez psa, Hakan Nesser

Czarna Owca, 2011

Liczba stron: 456

Moje pierwsze spotkanie literackie z kolejnym szwedzkim pisarzem można (mimo wszystko) zaliczyć do udanych. Mimo wszystko, ponieważ przez 150 stron bardzo się niecierpliwiłam, że nie ma trupa. Co to za kryminał bez trupa? Nawet rozważałam pożegnanie się z książką, ale z podłogowego stosu szczerzyła się do mnie druga część tej serii. Szczerzyła się i mówiła, że muszę wytrwać, bo nie będę mogła po nią sięgnąć. Wytrwałam więc i mniej więcej po 170 stronie zaczęło się dziać. Co się zaczęło, to tajemnica znana tylko tym, którzy dotrwali i nie mogę o niej pisać, bo zabiorę Wam przyjemność odkrywania. Napiszę trochę o tym, co mamy przed trupem.

Mamy typową (chyba) rodzinę. W każdym razie wszyscy oni chcieliby być tak postrzegani. Dziadkowie, emerytowani nauczyciele, trójka rodzeństwa i troje wnuków, z czego jeden się nie liczy, bo nie ma jeszcze dwóch lat. Wszyscy spotykają się tuż przed świętami w grudniu, aby uczcić przypadające w tym samym dniu 40 urodziny najstarszej z rodzeństwa i 65 urodziny seniora rodu. Podczas pierwszego wieczoru panuje pełna napięcia atmosfera spowodowana skandalem, do którego dopuścił 35 letni syn nauczycieli występując w bijącym rekordy popularności programie telewizyjnym. Okazuje się, że to nie jest jedyny problem rozbijający tę rodzinę. Jeszcze przed nadejściem świąt problemów zrobi się więcej, a rodzina znajdzie się na skraju totalnego rozpadu.

Ta dogłębna analiza rodziny prawie mnie dobiła – chciałam kryminału, denatów, śledztwa, a tu przez 1/3 książki analiza psychologiczna związków między członkami rodziny. Na szczęście w chwili wejścia na scenę inspektora Gunnara Barbarottiego akcja potoczyła się już wartko i nawet pojawiły się jakieś trupy. Szczerze mówiąc, od ok. 200 strony nie mogłam się oderwać od książki i czytałam aż przeczytałam (z krótką przerwą na sen).

Wątek kryminalny naprawdę ciekawy i w dużym stopniu nieprzewidywalny. Pod koniec robi się bardziej przewidywalnie, ale mimo to napięcie wciąż rośnie (niesamowite!). Samego Barbarttiego bardzo polubiłam i wkrótce pojawi się tu recenzja kolejnej części serii. Nesser ma lekkie pióro i nie powinien marnować go na przydługie wstępy 😉

Powiedzcie, czy tylko mnie drażniło to rozwlekłe preludium, czy może zmieniłam się w zombie, któremu podoba się tylko to, co szybko miga, mruga i zmienia się jak w kalejdoskopie?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *