„Dwa domki na kółkach” to według opisu na okładce „słodko-gorzka komedia miłosna o imigrantach z Polski i Ukrainy poszukujących w Wielkiej Brytanii swego miejsca w życiu”. Według mnie to także opowieść o ludzkiej naiwności.
Jola, Marta i Tomasz to Polacy. Irina, Andrij i Vitalij to Ukraińcy. Na polu truskawek u skąpego Anglika pracują z nimi dwie młodziutkie Chinki oraz Afrykanin, Emanuel. Nie układa się między nimi najlepiej, ponieważ oprócz oczywistych różnic charakterologicznych, dochodzą różnice kulturowe. Polki zostały sportretowane przez Lewycką najokrutniej – Jola to grubiańska puszczalska lalunia, a jej siostrzenica Marta to brzydka trzydziestoletnia dewotka. Tomasz natomiast jest wiecznym chłopcem z gitarą, którego cechą charakterystyczną są śmierdzące adidasy.
Ukraińcy to dwoje młodych ludzi, których różni więcej niż można by się spodziewać. Irina pochodzi z rodziny inteligenckiej, Andrij to syn górnika z Donbasu. Mają także zupełnie odmienne poglądy polityczne. Rodzina Iriny czynnie brała udział w Pomarańczowej Rewolucji, na znak czego Irina nosi we włosach pomarańczową wstążkę, Andrij stał wówczas po przeciwnej stronie barykady. A jednak coś ich ku sobie przyciąga. Pojawia się też dreszczyk emocji, bo Irina przez cały swój pobyt w Anglii ucieka przed pośrednikiem, który próbuje siłą nakłonić ją do pracy w seksbiznesie.
Trzeci Ukrainiec – Vitalij to bandyta, który za pieniądze sprzedałby własną duszę. Trzyma się z gangami zamieszanymi w handel żywym towarem i pośredniczy w poszukiwaniu taniej siły roboczej dla brytyjskich przedsiębiorstw produkcyjnych.
Na skutek nieprzyjemnego zajścia wszyscy muszą opuścić pole truskawek i szukać zatrudnienia gdzie indziej. Trafiają do wielu innych miejsc pracy, a w każdym z nich są okrutnie wykorzystywani. Przypada im najgorsza praca, zakwaterowanie w miejscach urągających godności ludzkiej, nie raz cierpią głód. A przy tym naiwnie wierzą kolejnym pośrednikom roztaczającym przed nimi wizję ogromnych zarobków.
Książka nie jest zła, fabuła szybko się rozwija, następuje wiele zwrotów akcji, przygody zbieraczy truskawek są często zabawne. Jedyne co odstraszało mnie w tej powieści to nieprawdopodobna głupota i naiwność ludzka oraz całkowita nieumiejętność wyciągania wniosków przez bohaterów powieści. Z jednej strony ich żałowałam, że tacy biedni, że tak ciężko muszą pracować i nic z tego nie mają. Z drugiej strony myślałam: „Dobrze wam tak, bo jesteście meganaiwni i nie tu szukacie szczęścia.”