Znak Horyzont, 2014
Liczba stron: 317
Przypadająca w tym roku 70 rocznica Powstania Warszawskiego sprawia, że mamy wysyp książek związanych z sierpniem 1944. To jedna z ostatnich okazji, żeby dotrzeć do uczestników i uczestniczek powstania, osób, które walczyły i które próbowały przetrwać w mieście pogrążonym w chaosie walki.
Anna Herbich zainspirowawszy się powstańczą historią swojej babci, dotarła do wielu innych kobiet, których młodość przypadła na czas wojny i które latem 1944 roku znalazły się w wojennej Warszawie. Bohaterki książki to rodowite Warszawianki, kobiety, które przybyły do stolicy z ziem leżących na wschodzie, są wśród nich nastolatki i dwudziestolatki, mężatki i panny, szlachcianki, hrabianka oraz przedstawicielki niższych klas społecznych. Wszystkie je łączy jedno: Powstanie Warszawskie. Nie wszystkie czynnie w nim uczestniczyły, część z nich po prostu próbowała przetrwać, co było tym trudniejsze, gdy miało się pod opieką noworodka.
W opowieściach „dziewczyn” nakłada się kilka tematów – wybuch czołgu-pułapki, który dosłownie i w przenośni wstrząsnął powstańczą Warszawą, udział w konspiracji, atmosfera niecierpliwego oczekiwania na wybuch powstania i przekonanie, że walka trwać będzie nie dłużej niż kilka dni. Każda z historii jest jednak inna, choć większość to opowieści pełnometrażowe. Celowo uciekam się do filmowej terminologii, bo czytając miałam przed oczami obrazy jakby żywcem wzięte z dobrego dramatu wojennego.
Rzuciła mi się w oczy pewna prawidłowość. Kilka bohaterek opowiada o dobrych Niemcach. Jedna z nich po upadku powstania została uratowana przez Niemca, któremu przypominała córkę, inna została wolno puszczona z łapanki, jeszcze inna pielęgnowała w powstańczym szpitalu honorowego wroga. Żadna z dziewczyn nie mówi ani jednego dobrego słowa o Rosjanach, których miały nieszczęście spotkać na swojej drodze. Sam ich widok budził przerażenie, czyny natomiast nie mają nic wspólnego z „wyzwoleniem”, o którym przekonywano nas przez ponad 50 lat po zakończeniu wojny.
Autorka pyta swoje rozmówczynie o ocenę słuszności wybuchu powstania. Zdziwicie się jak różne są odpowiedzi. Stąd też moje przekonanie, że my, pokolenia powojenne, nie mamy moralnego prawa oceny słuszności tego działania. Nie wiemy jak byśmy się zachowali w takiej sytuacji, bo, „tyle o sobie wiemy, ile nas sprawdzono”.
Lekturę książki polecam, dzięki nam, czytelnikom, powstańcze, dramatyczne historie przetrwają kolejne pokolenie.