Czarne, 2008
Liczba stron: 199
Tym razem przeczytałam eseje, a nie powieść, czy opowiadania rumuńsko-niemieckiej noblistki. I choć forma inna, to tematyka zgoła podobna do tej poruszanej we wcześniej czytanych przeze mnie książkach. „Głód i jedwab” składa się z czterech części, poruszających się po trochę innych rejonach zniewolenia. Zaczyna się od krytyki Niemców za ich stosunek do imigrantów. Autorka wytyka im marginalizowanie problemów przybyszów, piętnowanie ich i izolowanie się od ludzi, którzy przeszli niewyobrażalnie wiele złego, żeby ubiegać się o azyl w Niemczech. Nikt, kto nie przeżył dyktatury, nie powinien oceniać innych. Powinien również powstrzymać się od rad.
„Nadal jest tak, jak pisze Kleist: od frontu 'wrota do raju są zaryglowane’, zatem 'musimy udać się w podróż dookoła świata, żeby zobaczyć czy może tymczasem otwarto gdzieś jakieś tylne wejście.’ Tak, musimy. Ale tam, gdzie od frontu jest dyktatura, również od tyłu żadne drzwi nie stoją otworem.”
W dalszej części, noblistka odnosi się do stosunku Niemców do jej książek. Najlepiej zilustruje to cytat:
„Moje książki prowokują w Niemczech dwa wciąż powracające pytania. Pierwsze: Kiedy napiszę w końcu coś o Niemczech? Drugie: Dlaczego piszę o Niemczech? To drugie sugeruje, że widzę ten kraj w sposób FAŁSZYWY, ponieważ nie tak, jak jest przyjęte. Obcość mojego spojrzenia irytuje, węszy się w nim bezprawną ingerencję. To pytanie wyznacza mi sztywne ramy: mam pisać o tym, skąd pochodzę.”
W kolejnej części, najbardziej osobistej, pisze o strachu i bezsilności jednostki w kraju rządzonym przez aparat partyjny i dyktatora – Słońce Narodu. Rumunia przez wiele lat była krajem donosów, przesłuchań, zastraszania, zabijania i mataczenia. Normą było bycie po jednej stronie. Ci, którzy byli po stronie przeciwnej stawali się wrogami. Jak trudno prawemu człowiekowi było przystosować się do siłą narzuconych norm i jak potwornie trudno było pozostać po drugiej stronie, przekonacie się czytając te słowa:
„Tylko ten, kto nie zmagał się z bólem wypadnięcia z szyku, tylko ten, komu norma nie wymierzała policzków, albo ten, kto pogodził się z tym, że policzkuje innych normą, mógł pozostać nienaruszony.”
Po kilku latach spędzonych w Niemczech, autorka wróciła do Rumunii – kraju wolnego, dwa lata po upadku dyktatury. Wróciła, ale nie na zawsze. Odwiedziła znajome strony, odświeżyła wspomnienia, zaogniła niezaleczone rany. Przekonała się, że w tym kraju długo będą pokutowały zachowania ze starego systemu. I na przekór stereotypowej frazie „pamięć leczy rany”, autorka pisze:
„Pamięci umykają może niektóre przeżycia lekkości. Ale zachowuje ona rzeczy związane ze strachem. Właśnie w tych przypadkach, gdzie panowała bezsilność, gdzie byliśmy w defensywie, wspomnienie staje się ofensywne. A nawet agresywne.”
W końcowym fragmencie, napisanym w 1994 roku przestrzega przed czystkami etnicznymi, zabijaniem powodowanym nienawiścią i chęcią zysku. Przewiduje, dość trafnie jaki los czeka Jugosławię i inne kraje bałkańskie.
Eseje, podobnie jak powieści i opowiadania Herty Muller nacechowane są bólem straty. Nie chodzi tu tylko o utratę tożsamości, kraju dzieciństwa – autorka przede wszystkim boleje nad utratą człowieczeństwa. Na wielu bolesnych przykładach pokazuje w jaki sposób dyktatura odzierała ludzi z pierwiastka ludzkiego, jak zezwierzęcała zachowania, zastraszała i skazywała jednostki nie na życie, ale na egzystowanie.
Jeśli lubicie smutne reportaże, wspomnienia z czasów „komuny” i pisarstwo Herty Muller, ta lektura jest dla Was.