Książki duetu szwedzkich pisarzy wznawiane są przez wydawnictwo Amber. Ja mam wydanie z 1990 roku. O Wahloo i Sjowallu przypomniałam sobie za sprawą recenzji książki pt: „Roseanna” w blogu Zakładka do książek. Popytałam, poszukałam w sieci i odkryłam, że kilkanaście lat temu czytałam inną powieść tych autorów. Książka nosiła tytuł „Zamknięty pokój” i była sprawnie napisanym kryminałem – tak dobrym, że do tej pory pamiętam dlaczego tytułowy pokój był zamknięty.
Bez wahania sięgnęłam więc po „Jak kamień w wodę…”. Książka ma podtytuł „Opowieść z życia policji”. I rzeczywiście opowiada o pracy szwedzkich policjantów pod koniec lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku. Sportretowani policjanci zazwyczaj (bo są wyjątki) nie są ani superherosami ani nawet nie posiadają cech macho. To zwykli faceci, przychodzący do pracy i z niej wychodzący o określonej porze, wyjeżdżający na długie urlopy, starający się nie łączyć życia zawodowego z prywatnym. Generalnie są bardzo ludzcy, choć nie do końca sympatyczni.
Sprawa, którą rozpracowują rozpoczyna się od pożaru w kamienicy zamieszkałej przez drobnego rzezimieszka. Prawie wszyscy przyjmują założenie, że pożar wybuchł na skutek nieszczęśliwego wypadku, tylko Beck i Larsson, który był naocznym świadkiem pożaru, mają swoje podejrzenia i każdy z nich na własną rękę próbuje zdobyć dodatkowe informacje od ekspertów badających pogorzelisko. Intuicja ich nie myli i już wkrótce śledztwo zostaje wznowione.
Rozwiązanie nie przychodzi jednak łatwo i szybko. Zanim policjanci powiążą wiele wątków i spraw pozornie niezwiązanych, mija sporo czasu. Tym bardziej, że żaden z nich nie zarywa nocy i nie poświęca urlopu na żmudne dochodzenie – to wydało mi się bardzo nietypowe. Zazwyczaj policjanci pracują non stop – przynajmniej w książkach.
Chętnie wrócę do tego duetu, bo mimo tego, że książki pisali dawno, wydają się one jak najbardziej aktualne.