Jezioro, Arnaldur Indridason

Biblioteka Akustyczna, 2012

Czas nagrania: 10 godz. 57 min. Czyta Andrzej Ferenc

Liczba stron: 352

W jeziorze, którego islandzkiej nazwy nie powtórzę, od pewnego czasu ubywa wody. Hydrolodzy na bieżąco sprawdzają poziom jeziora. Na odkrytym dnie znajdują szkielet człowieka. Okazuje się, że topielec prawdopodobnie nie umarł śmiercią naturalną ani na skutek nieszczęśliwego wypadku – do ciała przywiązana była stara radiostacja wykorzystywana przez radzieckie służby specjalne. Przed policją staje spore wyzwanie, aczkolwiek nie wiadomo czy większym priorytetem jest odkrycie tożsamości zabitego czy jego mordercy. Wszystko wskazuje na to, że człowiek z jeziora leżał tam przez kilkadziesiąt lat. Najlepszy w sprawach beznadziejnych okazuje się Erlend Sveinsson.

Akcja przebiega dwutorowo – z jednej strony śledzimy działalność policji, mozolne sprawdzanie faktów, przesłuchania, a raczej rozmowy z ludźmi, których bliscy zaginęli lata temu. W międzyczasie Erlend odwiedza swoją dawną szefową, która pamięta różne fakty przydatne w śledztwie, a także zmaga się ze swoimi uczuciami w stosunku do dorosłych (i problematycznych) dzieci.

Poznajemy także wspomnienia Islandczyka, który w latach pięćdziesiątych trafia do Lipska na studia z ramienia partii socjalistycznej. Młody zafascynowany socjalizmem student przeniesiony z demokratycznego do totalitarnego kraju nie tylko dowiaduje się wiele o samym sobie, ale także poznaje prawdę o mechanizmach stojących za socjalizmem w NRD.

Chyba już wspominałam o tym, że Indridason jest moim ulubionym skandynawskim pisarzem. Cenię go za wiele rzeczy, wśród nich za ponurego, skrupulatnego i depresyjnie islandzkiego do szpiku kości komisarza Sveinssona oraz za niezgrzytające połączenie powieści obyczajowej z intrygą kryminalną. Po przeczytaniu (czy wysłuchaniu jak w tym przypadku) książki tego autora przede wszystkim w pamięci pozostaje atmosfera – i to nie sensacyjna, ale przesycona zadumą; nie depresyjna lecz melancholijna.

O lektorze:

Andrzej Ferenc czyta bardzo ładnie i świetnie radzi sobie z trudnymi islandzkimi nazwami. Nie żebym się znała na języku islandzkim, ale ja na tych nazwach wymiękam i nie próbuję ich wymawiać na głos, a lektor swobodnie śmiga i nie słychać żeby się przy tym zapluwał.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.