Liczba stron: 194
Tłumaczenie: Krystyna Kornas
Zwykle stronię od literatury young adult – kojarzy mi się z pierwszymi zakochaniami i wzdychaniem. Ta książka dotarła do mnie w tym tygodniu, kurier przyszedł, gdy szykowałam się do wyjścia z domu i potrzebowałam niegrubej książki do torebki. Rzuciłam okiem na opis i stwierdziłam, że nada się do czytania w parku. I okazało się, że to był dobry wybór – żadnych smarkatych miłości, żadnych wzdychań!
Georges (z „s” na końcu, bo imię dostał po francuskim malarzu) przeprowadza się do mieszkania w bloku. Zaledwie kilka przecznic od swojego dotychczasowego domu. Jego tata architekt niedawno stracił pracę, więc okoliczności zmusiły rodzinę do zmiany miejsca zamieszkania. Mama chłopca, która jest pielęgniarką w szpitalu, bierze podwójne dyżury, żeby jakoś spiąć domowy budżet. Georges jest rozsądnym, inteligentnym i trochę samotnym chłopcem, w szkole pada ofiarą dręczycieli, którzy nękają każdego, kto nie próbuje im się przypodobać. Na szczęście już pierwszego dnia w nowym miejscu zamieszkania chłopiec poznaje kolegę o imieniu Safer oraz jego młodszą siostrę Candy. Safer wciąga go w akcję o charakterze szpiegowskim. Jeden z sąsiadów zachowuje się bardzo podejrzanie. Muszą go mieć na oku.
Uff, Georges nie zakochuje się w nikim, odpada więc to, czego najbardziej nie lubię. Zostaje opowieść o trudnej przyjaźni, o powolnym odsłanianiu siebie przed drugim człowiekiem, o tym, że w pojedynkę jest zawsze trudniej niż w grupie, o tym, jak radzić sobie w sytuacjach nieprzewidzianych i bolesnych. Wydawca reklamuje książkę słowami, że nie domyślimy się zakończenia. I coś w tym jest, jednej rzeczy prawie się domyśliłam, druga była dla mnie dużym zaskoczeniem. Muszę jeszcze pochwalić autorkę za to, że nie nawtykała niepotrzebnych scen, nie rozdęła powieści do 400 stron, a skupiła się na tym, co istotne, przez co książka silniej przemawia do czytelnika. Tak, to na pewno nie był stracony czas. Polecam dziewczynom i chłopakom.