Kantor Wydawniczy SAWW, 1993
Liczba stron: 83
„Krzyż pański i męka z tym pudłem! Zawsze mi stoisz na drodze, ty durniu! Niech mi pan powie, dlaczego trzydziestopięcioletni mężczyzna, to znaczy ja, żyje razem z instrumentem, który mu stale stoi na drodze?! Pod każdym względem: ludzkim, społecznym, komunikacyjnym, seksualnym i muzycznym, zawsze jest mu tylko zawalidrogą. Znaczy go piętnem Kainowym?!”
Opowiadanie Suskinda w formie monologu tytułowego kontrabasisty jest refleksją nad życiem muzyka. Bohater z jednej strony kocha to, co robi, uwielbia mówić o muzyce, granie na instrumencie sprawia mu przyjemność, z drugiej jednak strony swoje życiowe niepowodzenia przypisuje zawodowi jaki wykonuje. Zdaje sobie sprawę, że nigdy nie zyska sławy, nigdy nie zostanie dostrzeżony, bo jest jednym z wielu kontrabasistów w orkiestrze. Kobieta, w której się zakochał jest śpiewaczką, ale i ona nie dostrzega jego pięknej gry, a tym samym nie zdaje sobie sprawy z uczuć kontrabasisty.
Granie na tym dużym, nieporęcznym instrumencie w dużym stopniu izoluje muzyka od społeczeństwa – wyrazem tego jest wyciszone mieszkanie, które artysta przystosował do swoich potrzeb. Co więcej, nawet służbowe podróże nie zbliżają go do innych, ponieważ instrument bywa kapryśny i reaguje na zmiany temperatury, zmuszając tym samym kontrabasistę do poświęcania mu czasu i uwagi. Kontrabasista tym samym uwięziony jest pomiędzy miłością a nienawiścią do instrumentu, swojego zawodu, pracy w orkiestrze symfonicznej, swojego życia, które kręci się wokół jego pracy.
Opowiadanie Suskinda ma dużą moc oddziaływania. Żałuję, iż nie wpadłam na pomysł przesłuchania go z audiobooka, ponieważ w tej formie miałabym okazję wysłuchać utworów symfonicznych, o których mowa w książce.