Carta Blanca, 2012
Liczba stron: 231
Jestem jedną z tych osób, które nie cenią telewizji. Na dobrą sprawę mogłabym nie mieć telewizora, ponieważ przez wszystkie lata swojego życia nie wyrobiłam w sobie nawyku włączania tego sprzętu. Wyłączanie mam za to opanowane perfekcyjnie. W związku z powyższym, nie znam wizerunku autorki tej książki i nigdy nie widziałam jej przekazów na żywo z terenów ogarniętych wojną i terrorem. Zupełnie nie przeszkadzało mi to w odbiorze książki, jako że język pisany przemawia do mnie bardziej niż mrugające po ekranie obrazki.
Anna Wojtacha jest reporterką wojenną, oznacza to ni mniej ni więcej, że wraz z jedno lub dwuosobową ekipą techniczną jeździ na tereny objęte działaniami wojennymi, żeby nadawać relacje na żywo z rozwoju sytuacji, robić reportaże, przesyłać komentarze i zdjęcia do redakcji. Wejścia antenowe trwają kilka minut, najczęściej nie więcej niż 2 minuty i to wszystko, co my widzowie dowiadujemy się o wojnie. Na przekaz składa się parę obrazków, ocenzurowanych tak, żeby nie zburzyć niczyjego spokoju oraz krótki komentarz wysłannika telewizji. Wojtacha w książce opisuje jak jej praca wygląda naprawdę, przybliżając całe tło pracy reportera.
Afganistan, strefa Gazy, wojna w Gruzji, atak terrorystyczny na hotele w Indiach to miejsca pracy dla reporterów wojennych. To miejsca, które przyciągają ich jak magnes, a jednocześnie na większość ludzi działają odpychająco. Czym reporterzy wojenni różnią się od innych ludzi? Co ich przyciąga w miejsca, gdzie w każdej chwili może dojść do tragedii, rozlewu krwi? Co im się podoba w tej pracy? Bo coś musi się podobać – nikt nie wykonuje takiej pracy z nakazu szefa. Jak radzić sobie z nagromadzonymi emocjami, obrazami przemocy, ciągłym zagrożeniem? Czy bycie kobietą pomaga, czy może przeszkadza w wykonywaniu tego zawodu? Autorka częściowo odpowiada na te pytania, część odpowiedzi znajdziemy czytając pomiędzy słowami.
Anna Wojtacha ma lekkie pióro i choć reportaże dotykają tematów bolesnych, napisane są w taki sposób, jakby autorka do nas mówiła odsłaniając kulisy swojej pracy – pokazując rzeczy, których nie uchwyci kamera i o których nie mówi się w telewizyjnym przekazie. Groza miesza się z czarnym humorem, strach i przerażenie równoważone są jakąś ciepłą anegdotą z frontu, wzruszenie maskuje się działaniem, emocje wkłada do kieszeni.
Prawie wszystko, o czym napisała przemawia do mojej wrażliwości i uczuć. Jestem w stanie zrozumieć pasję zawodową, misję oraz emocje towarzyszące wyprawom na front. Jest tylko jedna sprawa, która dla mnie jest abstrakcyjna i trudna do zrozumienia – pęd do tego, żeby być pierwszym z jakąś wiadomością, parcie na newsa i na wyprzedzenie „konkurencji” o pół kroku. Te pół kroku, to pierwszeństwo zupełnie do mnie nie przemawia, chociaż rozumiem emocje jakie towarzyszą reporterom, którzy jako pierwsi docierają w miejsca niedostępne.
Pod sam koniec autorka przywołuje postać innego reportera – człowieka, o którym niedawno pisałam – Kevina Cartera jako przykład tego, że nie każdy radzi sobie ze wstrząsającymi obrazami zapisanymi pod powiekami. To gorzkie i smutne zamknięcie książki. Oby los pisał dla ludzi dokumentujących wojnę inne scenariusze.