Wydawnictwo Literackie, 2011
Liczba stron: 307
Nie czytałam żadnej innej książki tego autora, ale już jestem jego wierną fanką. I kocham komisarza Palmu. Szkoda, że Waltari napisał tylko trzy książki z tym bohaterem. Tym bardziej mi szkoda, że przede mną jeszcze tylko dwie i definitywny koniec.
Pani Skrof miała wielu wrogów. Nie lubił jej nikt w kamienicy. Była jej właścicielką i mieszkanką, wynajmowała pozostałe mieszkania i słynęła ze swojego skąpstwa oraz dewocji, fanatyzmu religijnego i sprzyjaniu podejrzanej sekcie religijnej. Kto mógłby mieć motyw? Jej kilkunastoletnia pasierbica, która nie cierpiała swojej macochy i żelaznych zasad przez nią wprowadzanych. Jej młody krewny, który tonął w długach. Przywódca sekty licząc na wysoki spadek. A może jeszcze ktoś inny pozostający w cieniu?
Przed komisarzem Palmu kilka dni intensywnego śledztwa, które z godziny na godzinę staje się coraz bardziej zagmatwane. Poszlaki dwoją się i troją. Komisarz nie poddaje się i bezceremonialnie, toruje sobie drogę w gąszczu faktów. Pomaga mu policyjny żółtodziób, przed którym Palmu odkrywa arkany pracy policyjnej i przestrzega przed nadmiernym eksploatowaniem wyobraźni. Palmu swoje dochodzenie opiera na faktach i tylko faktach. Młody policjant natomiast rzuca się na każdą nową informację i na jej podstawie feruje wyroki. Nie jest jednak zupełnie nieprzydatny – to on opowiada całą historię i działania, które doprowadziły do odnalezienia zabójcy pani Skrof.
Przeczytałam na wdechu. Dosłownie. I nawet nie dlatego, że jest w tej książce jakiś wielki suspens, ale dlatego, że jest w niej mnóstwo ciepła. Ponadto, akcja gna na złamanie karku, chociaż Palmu rzadko opuszcza kamienicę, w której doszło do morderstwa. Wszystko w tej książce jest „retro” – atmosfera, metody śledcze plasujące Palmu gdzieś pomiędzy Sherlockiem a Poirotem oraz opisywani ludzie. Miodzio! Uwielbiam takie książki, bo chociaż są tylko rozrywką, to są rozrywką najwyższej próby.