Liczba stron: 328
Nie ma chyba bardziej znienawidzonych przestępców niż ci, którzy robią krzywdę dzieciom. Na początku lat 90. na poznańskim blokowisku, w dzielnicy Rataje, dochodzi do przerażającej zbrodni. Jedenastolatek wpuszcza do mieszkania obcego mężczyznę, który plądruje szafki, a chłopca zabija. Szybko okazuje się, że to nie pierwszy podobny przypadek w Polsce. Poznańscy policjanci za punkt honoru stawiają sobie złapanie przestępcy.
Książka jest lekko zbeletryzowaną wersją prawdziwej historii, która elektryzowała ludzi w całej Polsce w latach 90. Już wtedy zbiorową histerię podsycała prasa i telewizja, Artykuły o postępie śledztwa ukazywały się regularnie w poznańskiej i krajowej prasie, a rekonstrukcja zbrodni została zaprezentowana widzom w bijącym rekordy popularności, programie „997”., który z zapartym tchem oglądali wówczas prawie wszyscy. To on w pewnym sensie przyczynił się do schwytania przestępcy.
Powieść/reportaż przedstawia sprawę z kilku punktów widzenia – śledzimy poczynania mordercy polującego na kolejne ofiary, nagabującego chłopców, by ci wypuścili go do mieszkania. Jesteśmy wprowadzeni w pracę policji i prokuratury i ich wysiłki, by zakończyć śledztwo sukcesem. Ten niestety nie przyszedł dość szybko, choć bardzo pomocni okazali się świadkowie. W końcu możemy również przeczytać fragmenty przesłuchań i wniknąć w umysł brutalnego przestępcy, którego wielu postrzegało jako życiowego nieudacznika i fajtłapę. Jest w książce również przejmujący obraz rodziny po stracie dziecka.
Nie ukrywam, że lubię tego typu książki na faktach. Boję się jak je czytam, a jednocześnie fascynuje mnie to, jak policjanci i psychologowie zdzierają z podejrzanego kolejne maski i warstwy ochronne. To co zostaje, to prymitywne zło. Zło wdrukowane w dzieciństwie i podczas pierwszych doświadczeń seksualnych. Zło na co dzień tłumione, które czasami wychodzi z klatki.
„Mężczyzna w białych butach” skupia się na zbrodniach i osobie o nie oskarżonej. Cała sprawa jest umiejscowiona w konkretnym czasie – Polsce dźwigającej się z trudem po kilkudziesięciu latach komunizmu. Wydaje mi się, że mimo drastyczności zbrodni, książka nie jest aż tak mroczna jak „Martwe ciała” tego samego duetu autorów (polecam!). Jest napisana jak świetny kryminał z pędzącą akcją pozostawiającą czytelnika bez tchu. Gdy ją odkładałam przed snem, martwiłam się tylko jednym – nie chciałam, żeby przyśnił mi się jakiś epizod tej historii. Bałam się scen, jakie mogą stanąć mi przed oczami.
Zachęciłam Was? Tak? Miałam taki zamiar!
O, kolejna straszna historia bliska mi geograficznie. Na studiach mieszkałem na Ratajach. O historii nigdy nie słyszałem, ale jestem teraz jej ciekaw.
Zapowiada sie bardzo interesująco!:)