Liczba stron: 320
Filip Springer postawił sobie ambitny cel – napisać o byłych miastach wojewódzkich, które po ostatniej reformie administracyjnej utraciły status miasta wojewódzkiego. Jak teraz, po ponad dwudziestu latach, żyje się w Legnicy, Lesznie, Słupsku, jak rozwija się gospodarka, co dzieje się z ludźmi. Nie da się tego opisać w jednym tekście, bo choć między miastami jest wiele podobieństw, to syntetyzowanie mija się z celem. Wobec tego powstał projekt „Miasto-Archipelag” złożony z kilkudziesięciu reportaży.
Poczucie krzywdy, brak nadziei. To hasła klucze. Większość włodarzy miejskich utyskuje na reformę, która odebrała im poczucie ważności. Ludzie uciekają do większych miast (prawie wszystkie opisywane miejscowości mocno się skurczyły w ostatnim ćwierćwieczu), ci którzy zostali i tak często dojeżdżają do pracy gdzie indziej, a w rodzinnym mieście na dobrą sprawę tylko śpią. Niektóre dzielnice popadły w ruinę, inne części miasta dorobiły się nowoczesnych gmachów lub też straszą niedokończonymi inwestycjami. Nic w tym odkrywczego, wszyscy znamy takie miejsca, wszyscy wiemy, że są dzielnice, do których nie powinniśmy się zapuszczać. Ale nie wszyscy potrafimy o tym napisać. Springer potrafi.
Zbiór reportaży zawarty w tej książce jest bardzo różnorodny. Niektóre to reportaże historyczne opowiadające o chlubnej bądź wstydliwej przeszłości, inne opisują miasto z punktu widzenia jednostki – przedsiębiorczej lub takiej, która daje się nieść nurtowi zdarzeń. Jeszcze inne są oparte na solidnym researchu – mówią o tym, co kiedyś i o tym, co dzisiaj, zawierają fragmenty wywiadów, własne obserwacje itp. Zgorzknienie, inercja, bierność to nie wszystko, co można powiedzieć o małych miastach. Bo zdarzają się i takie, gdzie słowa kluczowe to spokój, wygoda, rozwój, ten ostatni niestety często hamowany jest przez władze jakby żywcem wyjęte z poprzedniego ustroju.
To dobra książka dla tych, którzy nie żądają odpowiedzi na pytanie: jak wygląda życie w …. (tu nazwa miejscowości). Dla jednego wygląda tak, dla innego inaczej. Springer pojedzie i zobaczy byle jak sklecone budy, pojedziesz ty i zachwycisz się jakimś detalem. Po zamknięciu książki umiałam coś powiedzieć tylko o kilku miastach, raczej o tych, w których kiedyś już byłam. Inne zlały mi się w jedną całość. Zostało jednak we mnie przeświadczenie, że w wielu miejscach więcej się narzeka niż działa, że panuje tam mentalność socjalistyczna: ktoś ma nam dać lepsze życie, sami nie musimy sobie na nie zapracować. Ci, którzy chcieli działać, dotąd mieli podcinane skrzydła przez władze lokalne, aż zabrali się ze swoimi pomysłami gdzie indziej. Brak nadziei na to, że będzie lepiej bierze się więc stąd, że nikt niczego nie daje, a wartościowi ludzie znikają. Przeczytajcie, porównajcie swoje odczucia z tym, co napisał Springer. Warto.
Na pierwszy ogień wziąłbym pewnie te miejscowości eks-wojewódzkie, które udało mi się nawiedzić, ale tak w zasadzie to chętnie przeczytałbym całość. Choć tak w zasadzie każde miasto ma pewnie wiele ważnych historii do opowiedzenia.