Miasto ślepców, Jose Saramago

Rebis, 2008

Liczba stron: 348

Nienazwane miasto, bezimienni bohaterowie. Zwykły dzień. Każdy zajmuje się swoimi sprawami, pracuje, robi zakupy, wraca do domu po pracy. Na czerwonym świetle kierowcy czekają w samochodach. Kiedy światło zmienia się na zielone, pierwszy w rzędzie samochód nie rusza. Kierowca coś wykrzykuje, miota się w kabinie. Okazuje się, że właśnie stracił wzrok. Jest pierwszym w mieście przypadkiem nagłej utraty wzroku. Wkrótce ślepota, niczym epidemia ogarnie innych, w pierwszej kolejności tych, którzy wraz z nim i jego żoną czekali będą na wizytę u okulisty.

Władze przerażone możliwością wybuchu epidemii, postanawiają internować zarażonych oraz osoby będące z nimi w kontakcie. W ten sposób pierwszy ślepiec, jego żona, okulista oraz ludzie z poczekalni zostają umieszczeni w nieczynnym szpitalu psychiatrycznym. Wśród nich znajduje się także żona okulisty, która pragnąc być blisko niepełnosprawnego męża, postanawia udawać ślepą i przyłączyć się do internowanych. Ona nie traci wzroku do samego końca, aczkolwiek przez większość czasu ukrywa to przed pozostałymi. Wraz z napływającymi do ośrodka kolejnymi ślepcami staje się świadkiem upadku człowieka i zezwierzęcenia jego zachowań.

Książka Jose Saramago może być odczytywana na wielu płaszczyznach. Jako zwykła opowieść o mieście i mieszkańcach dotkniętych tak bardzo upośledzającą chorobą i skutkach epidemii na szeroką skalę. Możemy również przyjąć, że książka jest alegorią lub pewnego rodzaju przypowieścią będącą ostrzeżeniem przed tym jak niewiele dzieli cywilizowanych ludzi od zdeterminowanych, kierowanych żądzami zwierząt. Jedyna widząca osoba w mieście ogarniętym chaosem, w którym liczy się tylko przetrwanie kolejnego dnia, staje się niemym świadkiem upadku cywilizacji. Niemym, ponieważ coś, może sumienie, sprawia, że nie mówi swoim najbliższym tego, co widzi. Jest opiekunką dla sześcioosobowej grupy pacjentów swego męża, ich oczami, ale nie chce być dla nich zwiastunem najgorszego – tego, że znany świat już nie istnieje.

Autor podnosi tutaj także kwestie poruszane wcześniej przez literaturę, na przykład we „Władcy much” Goldinga. Jak w zamkniętych społecznościach tworzy się hierarchia? Skąd w ludziach taka skłonność do przemocy? Jak łatwo zdominować i podporządkować sobie tłum ludzi? I jak wielkiej potrzeba odwagi, aby władzę obalić.

I chociaż czasami irytowały mnie moralizatorskie wtrącenia narratora, kojarzące się z literaturą znacznie niższych lotów, to książka zrobiła na mnie bardzo duże wrażenie. Powiedziałabym nawet, że niezapomniane, bo nie uda mi się jej wyprzeć z pamięci. Przeczytajcie koniecznie!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.