Liczba stron: 134
Tytuł książki zwiastuje opowieść o śmierci. I rzeczywiście tak jest, choć akurat śmierć nie jest najważniejsza w „Minucie ciszy”. Akcja skupia się bowiem na wkraczaniu w dorosłość i pierwszych zauroczeniach.
Senne nadmorskie miasteczko ożywiające się nieco w sezonie letnim. Lata siedemdziesiąte, choć akurat czas akcji nie jest istotny. Osiemnastoletni Christian zwykle pracuje z ojcem na barce – są „poławiaczami kamieni”. Usypują z nich falochrony i wzmacniają linię wybrzeża. Christian jest uczniem szkoły średniej, ani wybitnym, ani kiepskim. W czasie wakacji nawiązuje bliższą znajomość ze swoją trzydziestoletnią nauczycielką języka angielskiego. To jego pierwsza miłość. Niestety, zakończona tragicznie.
„Minuta ciszy” to książka, w której nie ma jakichś większych zwrotów akcji, a jednak czyta się ją zaskakująco dobrze. Jest nieco melancholijna, nieco „staroświecka”, ale trafnie ukazuje dramat i naiwność nastolatka. Chłopak, który zakochuje się w dużo od siebie starszej kobiecie, do tego swojej nauczycielce, i wiąże z tym uczuciem i romansem plany na przyszłość, budzi moje politowanie. Chce być dorosły i zachowywać się odpowiedzialnie, żeby jego ukochana mogła na nim polegać, a jednak zachowuje się jak marzyciel i przedszkolak. A mimo wszystko jestem w stanie go zrozumieć, wytłumaczyć sobie jego postępowanie, przypisać jego irracjonalne zachowania burzy hormonalnej, niedoświadczeniu, młodzieńczemu optymizmowi.
Za nic w świecie nie rozumiem natomiast motywacji Stelli, nauczycielki, która przekracza wszelkie granice. Nie jest dla mnie wytłumaczeniem to, że pewnie czuła się samotna i niezrozumiana – dorosła osoba powinna umieć sobie z tym poradzić w inny sposób, niż rozkochując w sobie nastolatka, własnego ucznia. Nie jest dla mnie usprawiedliwieniem to, że zwykle była bierna i nie inicjowała spotkań. Przeraża mnie próżność takich kobiet, pozornie łagodnych i nieszkodliwych, ale siejących zniszczenie w młodych umysłach.
Niewiele stron, wiele silnych emocji. Tak chyba najlepiej podsumować tę książkę. I wydaje mi się, że każdy wyczyta w niej coś innego. I świetnie, jednoznaczne książki są nudne.
Osiemnaście lat to taki dziwny wiek – wyczekiwany długo, a gdy dziś spojrzeć na siebie w tamtych latach, to widać, ile głupot po głowie chodziło i jak daleko do dorosłości się było.
Len cudownie piszę, ja tę książkę czytałam już dawno, bardzo m się podobała:
http://przeczytalamksiazke.blogspot.pt/2009/01/schweigeminute-siegfrieda-lenza.html
Pozdrawiam!