Liczba stron: 240
Simone Moro jest utalentowanym, znanym, odnoszącym wiele sukcesów himalaistą. Zna najwyższe góry świata jak własną kieszeń, wie, jakie grożą w górach niebezpieczeństwa, wielokrotnie brał udział w akcjach ratunkowych, sam również czasem znajdował się w ryzykownej sytuacji. Widział akcje, w których wykorzystano śmigłowce, podziwiał kunszt pilotów i wydajność maszyn. W pewnym momencie wymyślił sobie plan na przyszłość, gdy przestanie się wspinać – zapragnął latać helikopterem w Himalajach i ratować wspinaczy z opresji. O tym mówi podtytuł książki: „Himalaista, który nauczył się latać, by ratować życie w najwyższych górach świata”.
Szalony plan jak na kogoś, kto jeszcze nigdy nie pilotował, prawda? Moro znany jest z tego, że prze przed siebie jak taran. Gdy już postanowił, co chce robić, skierował siły i środki w tę stronę, która po latach miała go doprowadzić do celu. W tej książce opisuje kolejne kroki, które podjął, żeby uzyskać licencję pilota oraz by stać się właścicielem śmigłowca. Bardzo ciepło wyraża się o osobach, które uwierzyły w jego pasję, pomogły mu w zdobyciu kolejnych dokumentów i uprawnień. Dużo miejsca poświęca wspomnieniom o swoim przyjacielu, który jako pierwszy pozwolił mu zasiąść za sterami prywatnego helikoptera.
Moro nie byłby sobą, gdyby przy okazji nie ponarzekał. Tutaj najbardziej dostaje się włoskiej biurokracji, która od samego początku uprzykrzała mu życie. Zdobywanie kolejnych zaświadczeń, pieczątek, wnoszenie opłat zatruwa mu radość z pokonywania kolejnych stopni drabiny wiodącej w góry z helikopterem. Niestety, autor również rozlicza się z ludźmi, którzy wątpili w to, że mu się uda a swoim zachowaniem podcinali mu skrzydła. To trochę przykro się czyta. Według mnie książka to nie jest dobre miejsce na pranie swoich brudów, a jeśli Moro ma jakieś zatargi, to powinien dać jednemu i drugiemu po pysku, zamiast insynuować, że ktoś mu zalazł za skórę.
Poza powyższymi uwagami mogę się jeszcze przyczepić do tego, że książka jest napisana zbyt schematycznie – autor stara się trzymać głównego tematu (chociaż czasem wątki poboczne wydają się znacznie ciekawsze), pamięta o chronologii zdarzeń itp. Przez to książka trochę przypomina wypracowanie. Czyta się ją jednak całkiem przyjemnie, choć nie jest to typowa literatura górska. Owszem, pojawiają się opisy akcji ratunkowych przeprowadzanych na ośmiotysięcznikach, lecz głównym bohaterem jest helikopter. Z jednej strony jestem pełna podziwu dla Moro i jego niezłomnej woli w dążeniu do celu, z drugiej, boję się trochę takich ludzi, którzy prą przed siebie jak maszyny. Widać to są cechy, które pomagają również przetrwać w najbardziej niegościnnym środowisku gór wysokich.
To już chyba trzecia czy czwarta negatywna recenzja tej książki. Zastanawiam się, czy nikt Moro nie zwrócił uwagi na te niedoróbki, czy po prostu uznano, że i tak się sprzeda.
Jemu przydałby się dobry redaktor albo ghostwriter – ma mnóstwo fascynujących rzeczy do powiedzenia, ale brak mu warsztatu. Sądzę, że to kwestia jego charakteru i że uważa próby ingerencji w tekst za próbę cenzury.