Znak, 2007
Liczba stron: 196
Dalszy ciąg autobiografii Coetzee dotyczy wczesnej młodości i koncentruje się na okresie przypadającym na czas po ukończeniu studiów matematycznych i emigracji do Anglii. Coetzee miał wówczas niewiele ponad dwadzieścia lat, za sobą pierwsze doświadczenia seksualne, które nie spełniały jego wyobrażeń o miłości, przed sobą natomiast nadzieję, że pobyt w Anglii pomoże mu zaistnieć w sferze poezji i stać się lepszym człowiekiem przynależnym kulturze zachodu.
John marzy o tym, żeby zostać poetą, a pobyt w Anglii oraz miłość, którą ma nadzieję tam znaleźć, dadzą upust skumulowanym w jego wnętrzu emocjom. Rzeczywistość okazuje się jednak rozczarowująca – John podejmuje pracę dla IBM jako programista. Jego pochodzenie oraz wewnętrzne zahamowania sprawiają, iż nie nawiązuje żadnych przyjaźni. Wieczory i niedziele spędza samotnie. Przez wiele miesięcy nie pisze nawet jednego wersu, zaczytuje się w Ezra Poundzie oraz Eliocie. Podejmuje też zaoczne studia na wydziale literatury w Kapsztadzie i pisze w Anglii pracę o autorze, który zawiódł jego nadzieje. Już w momencie przystąpienia do pisania Coetzee wie, że tak naprawdę nie napisze niczego odkrywczego. Beznadziejna pogoda, nudna praca, romanse, w które się wikła, a które ranią kobiety, a przede wszystkim na wskroś przejmująca samotność pogrążają go w apatii.
„Młodość” to książka o zawiedzionych nadziejach, samotności i wyzbyciu się młodzieńczych marzeń, które jeszcze po roku pobytu w Anglii odżywają z letargu w momencie porzucenia pracy w wyniszczającym jego ambicje IBMie.
„Odkąd przyjechał do Londynu, zaszła w nim wielka zmiana; nie jest pewien czy na lepsze. Podczas minionej zimy chwilami zdawało mu się, że umrze z zimna, niedoli i samotności. Ale przetrwał. Jakoś. Zanim przyjdzie następna zima, chłód i niedola nie będą miały doń tak łatwego przystępu. Zrobi wtedy kolejny krok ku temu, żeby stać się prawdziwym londyńczykiem, twardym jak kamień. (…)
W sumie Londyn ciężko go doświadcza. John ma już skromniejsze ambicje niż przedtem – znacznie skromniejsze.„
Rzeczywistość angielska tak bardzo dopiekła Johnowi, iż marzy już tylko o najzwyklejszych rzeczach – na przykład chciałby aby dni nie mijały mu w całkowitym milczeniu, aby miał do kogo otworzyć usta. Poza tym chciałby pisać, cokolwiek, skłania się już nawet ku prozie, której wcześniej zupełnie nie brał pod uwagę. Trzecią ambicją jest to, żeby nie musiał wracać do RPA, bo wie, że powrót byłby jego porażką. Utrzymując się na powierzchni w Anglii utrzymuje przynajmniej pozory sukcesu.
W porównaniu do pierwszej części autobiografii „Chłopięcych lat”, ta jest jeszcze bardziej depresyjna, melancholijna, wypełniona krytyką pod własnym adresem, a jednocześnie szczera aż do bólu. Szczera tak, że chwilami miałam ochotę zamknąć oczy, by nie pogrążać tego dopiero dorastającego młodego mężczyzny w jeszcze większym zażenowaniu. Aż trudno uwierzyć, że człowiek tak zahamowany i wycofany stał się pełnokrwistym pisarzem, podejmującym najtrudniejsze tematy i przedstawiającym je w sposób odarty z romantyzmu i bez zbędnej tkliwości.
Bardzo chciałabym sięgnąć po kolejną część autobiografii, żeby dowiedzieć się co skłoniło wreszcie Johna Coetzee do pisania prozy i w jaki sposób udało mu się opublikować pierwsze utwory. Poza tym kibicuję mu w życiu prywatnym, bo szkoda, że tak mu się ciągle nie układa. Mam nadzieję, że „Lato” przyniesie autorowi upragniony przełom.