Moja walka 6, Karl Ove Knausgard

Wydawnictwo Literackie, 2018

Liczba stron: 1112

Tłumaczenie: Iwona Zimnicka

No więc koniec. Kilka tysięcy przeczytanych stron i historia Karla Ove Knausgarda zatoczyła koło. Ostatni tom można podzielić na trzy części. Ta pierwsza skupia się na tygodniach poprzedzających wydanie pierwszego tomu „Mojej walki” i ogromnym stresie autora związanym z reakcjami opisanych w nim ludzi. Najwięcej siwych włosów przysporzył mu stryj, który choć sam został przedstawiony w pozytywnym świetle, ma pretensje o to, jak Karl Ove opisał swojego ojca i babkę. Naciski z jego strony sprawiają, że wydawnictwo zatrudnia prawników i szykuje się na batalię w sądzie. A jednocześnie zaciera ręce na darmową reklamę. Wydawcy są przekonani, że autor ma prawo przedstawić swoją rodzinę w sposób subiektywny, a jedyne ustępstwo z ich strony, to zmiana nazwisk, by opisane osoby były nierozpoznawalne. Sam Karl Ove umiera ze strachu, jest gotów na ustępstwa, lecz dzięki pomocy przyjaciół udaje mu się przetrwać ten najtrudniejszy okres.

Druga część, to, hm… generalnie można sobie darować te kilkaset stron, w których Knausgard pisze o „Mein kampf” i młodości Hitlera. Niestety, wyciąga błędne wnioski i wydaje mi się, że niewiele rozumie z zawiłości związanych z II wojną i odpowiedzialnością Hitlera za śmierć milionów ludzi. Nie, panie Knausgard, to, że Adolf jako dziecko był bity przez ojca, nie usprawiedliwia wymordowania połowy Europy. Na szczęście pomiędzy rozważaniami o Hitlerze pojawiają się fragmenty ciekawsze, takie jak interpretacja wiersza Celana czy analiza dwóch obrazów. Dzięki nim jakoś dotrwałam do ostatniej części.

A ta jest bardzo poruszająca. Karl Ove stał się sławny, zapraszany, rozpoznawalny. Co z tego, skoro w domu ma horror. Jego żona Linda stawia mu coraz większe wymagania, zmusza go do pracy nocą lub w bardzo wczesnych godzinach porannych, ponieważ nadmiernie obciąża go obowiązkami domowymi i opieką nad dziećmi. Sama natomiast zwykle leży na kanapie. Z czasem robi się coraz gorzej. To, co z początku wydawało się lenistwem i cwaniactwem Lindy zmienia się w poważną depresję, która z kolei po jakimś czasie przeradza się w euforię, skutkującą pobytem z szpitalu psychiatrycznym. Knausgard opisał chorobę żony w sposób poruszający i bardzo szczery. Prawdopodobnie odsłonił ją za bardzo. Nie wiem, czy lektura tej części jej nie zaszkodziła. Jednocześnie te ostatnie kilkaset stron wyjaśniają, skąd wziął się esej o Hitlerze. W najgorszych momentach, w najczarniejszych chwilach Knausgard uciekał od rzeczywistości i jak tonący brzytwy, chwytał się rozważań o literaturze, sztuce, historii. To pomagało mu przetrwać. Dlatego wybaczam.

Mam ochotę wrócić do pierwszego tomu i jeszcze raz przeczytać o śmierci jego ojca oraz sprzątaniu domu babci, które stały się kością niezgody między nim a jego stryjem. Ten cykl został chyba tak pomyślany, żeby czytelnik nie mógł wyjść spomiędzy sześciu tomów i kręcił się wśród nich, jak chomik w kółku. Bo po pierwszym zapewne zapragnę przypomnieć sobie drugi, który był świetny itd.

Mam świadomość, że Knausgarda się albo kocha, albo odkłada z niesmakiem, uznając, że nie ma niczego bardziej nudnego niż drobiazgowe opisy codzienności. Mnie urzekł wiwisekcją swoich uczuć i emocji, kupił mnie tym, że pisze o swoich kompleksach i wadach (wystających zębach i sterczącym tyłku, ciągłym skrępowaniu i strachu). Mam świadomość, że są to zachowania narcystyczne,  ale wiem, że niewielu z nas umiałaby tak otwarcie pisać o tym, co nas zawstydza. Raczej mamy skłonność do chwalenia się sukcesami, wyolbrzymiania swojej pozycji, podkreślania tego, co nam się podoba w nas samych. Knausgard robi wręcz odwrotnie. Podkreśla swoją brzydotę. Chociaż pisze o sobie i swoich bliskich, jego powieść ma charakter uniwersalny. To szczegółowy zapis świata klasy średniej – niepewności maskowanej pozornym luzem, codzienności pożerającej marzenia, prozy życia i dramatu tej prozy. Ja to kupuję i żałuję, że to koniec.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *