Smak Słów, 2012
Liczba stron: 256
Ostatnia część norweskiej trylogii o rodzinie Neshov okazała się być najmniej optymistyczna. Niestety. We wcześniejszych tomach wiele wskazywało na to, że losy braci i ich bratanicy mogą potoczyć się lepiej. Rzeczywistość dowiodła, że tylko egoiści potrafią obrócić wszystko na swoją korzyść i zawsze wyjść na zero, jeśli już nie na plus. A egoizm w całej krasie objawił się u jednej z postaci, które tak polubiłam.
Torunn popada w depresję. Obwinia się o to, że doprowadziła ojca do ostatecznych posunięć. Postanawia pozostać na gospodarce i zmierzyć się z wyzwaniem. Dorywczo pomaga jej opłacany przez Margida pomocnik. Jednakże nawet on nie potrafi rozproszyć zbierających się nad Torunn czarnych chmur depresji. Sytuacja zaczyna ją szybko przerastać: musi opiekować się dziadkiem, dbać o świnie, płacić rachunki, uporządkować biuro ojca, na to nakładają się zobowiązania finansowe, którym nie jest w stanie podołać, wymagania rozwiedzionej matki i niezabliźniony zawód miłosny.
Niestety jej wujowie nie potrafią się odnaleźć w tej sytuacji. Z jednej strony całym sercem są za powodzeniem przedsięwzięcia, z drugiej unikają odpowiedzialności i nie wnikają w przyczynę problemów. Tak na dobrą sprawę zostawiają ją samą z długami i ciężką pracą. Nie potrafią się otworzyć i pokazać Torunn jak jest dla nich ważna. Erlend żyje już tylko myślą o dzieciach i swoim rodzicielstwie. Margido nie umie przełamać swojej sztywności zachowań.
Nie lubię takich zakończeń. Nie mogę się po nich długo otrząsnąć. Podchodzę zbyt emocjonalnie i wściekam się, że życie nie układa się prościej. Nienawidzę kompromisów wymuszanych przez układy. Nie zgadzam się na to zakończenie. Ech…
Cieszy mnie jednak to, że udało mi się przeczytać tę doskonałą trylogię, a pomiędzy poszczególnymi książkami nie mijało więcej niż kilkanaście dni. Wam również polecam skompletowanie całego cyklu zanim zaczniecie go czytać. Poczujecie się wówczas cząstką tej trudnej do polubienia norweskiej rodziny.