
Wydawnictwo: Oficyna Lustro
Liczba stron: 127
Tłumaczenie: Barbara Bruks
Czy pewne kultury bardziej sprzyjają wyobcowaniu?
Po lekturze książki „Nazwałem go Krawat” skłaniam się ku pozytywnej odpowiedzi na to pytanie, bo czy jakiś kraj poza Japonią ma słowo określające osobę od dawna nieopuszczającą swojego pokoju lub domu? Bohater tej krótkiej objętościowo powieści jest hikikomorim, spędził dwa lata w swoim pokoju, odciął się od znajomych, szkoły, a nawet najbliższej rodziny. Obecnie w wieku dwudziestu lat podejmuje nieśmiałe próby otwarcia się na świat. Nieśmiałe, bowiem codziennie rano wychodzi z domu i zajmuje tę samą ławkę w pobliskim parku, skąd obserwuje toczące się i przytłaczające go życie. To wszystko, na co go stać. Nie jest nawet pewien, czy wciąż potrafi mówić, czy byłby w stanie znieść dotyk drugiego człowieka. Do czasu.
Do czasu aż na sąsiedniej ławce zaczyna siadać dużo od niego starszy mężczyzna. Początkowo wydaje się, że jest jednym z niezliczonych pracowników biurowych spędzających porę obiadową w parku, ponieważ zawsze ma za sobą pudełko bento i jest pod krawatem. Po paru dniach mężczyźni zaczynają ze sobą rozmawiać.
To książka o szukaniu bliskości i zrozumienia, które tak trudno czasem znaleźć wśród bliskich, którzy obarczają dzieci i partnerów swoimi oczekiwaniami, stopniowo przestając zauważać ich potrzeby i troski. Rodzice i partnerzy nawet chcąc jak najlepiej, czasem unikają trudnych rozmów, wycofują się, dają czas i czekają na ruch z drugiej strony. W przypadku tych bohaterów taki ruch był ponad ich siły. Otwarcie się i okazanie swoich słabości jest aktem odwagi w każdej kulturze, lecz w japońskiej jest czynem wręcz heroicznym, bo Japończyk ma wdrukowane to, by nigdy nie tracić twarzy i by tłumić w sobie silne emocje. Znajomi z ławeczki choć bliscy przekroczenia progu wytrzymałości psychicznej, dali sobie nawzajem przestrzeń do wyrażenia tłumionych od dawna trosk. I chociaż ta powieść wydaje się przytłaczająca, dojmująco smutna, to ostatecznie niesie nadzieję i pokazuje wyjście z labiryntu złych decyzji.
Podczas lektury miałam mnóstwo przemyśleń dotyczących różnych, czasem marginalnych wątków tej powieści. Zastanawiałam się nad naturą związków damsko-męskich, znieczulicą w szkołach, a przede wszystkim bolało mnie zachowanie matki bohatera w stosunku do ubogich sąsiadów, które nie było niczym wyjątkowym, tylko powszechnym w tamtym środowisku potępieniem tych, którzy się wyróżniają. Ta sama matka, by nie dawać sąsiadom powodów do plotek, udawała, że z jej synem jest wszystko w porządku i sama skazywała się na cierpienie i odosobnienie.
Koniecznie czytajcie, bo wszystko w tej książce jest niezwykłe – układ graficzny powieści, każda scena jest numerowana; bohaterowie, których pozornie dzieli wszystko, a w rzeczywistości łączy tak wiele. No i nie mogę wspomnieć o tym, że ogromnie podoba mi się to, jak książka została wydana – rzadko zdarza się, że wolę wersję papierową od elektronicznej, ale to jeden z takich przypadków. Ta powieść po prostu doskonale leży w ręce i ma estetycznie satysfakcjonującą obwolutę. Sprawdźcie ją!