Liczba stron: 328
Krzysztof Komeda to niewątpliwie wielkie nazwisko, kompozytor, który w ciągu kilku lat zdobył wielką sławę, duże pieniądze i otworzył sobie wiele drzwi. Zanim wszedł na szczyt, co było nieuchronne przy jego talencie i pracowitości, niespodziewanie pokonała go bezlitosna choroba. My możemy się cieszyć jego kompozycjami, Zofia Komedowa Trzcińska, jego żona i menedżerka postanowiła opowiedzieć o nim i o sobie we wspomnieniach, które kilka lat po jej śmierci opracował jej syn, Tomasz Lach.
Co prawda o książce pisze się, że jest autobiografią Trzcińskiej, lecz nie jest to cała prawda o niej. Zofia jest jedną z wielu występujących postaci, a książka opowiada o epoce, gdy w Polsce rodził się jazz i cała subkultura z nim związana. Stąd najwięcej miejsca autorka poświęca opowieściom o klubach muzycznych, festiwalach, trasach koncertowych i życiu młodych ludzi w epoce, kiedy słuchanie jazzu uznawane było jako działalność wywrotowa. Na kartach książki znajdziemy wiele postaci, bez których opowieść o polskiej kulturze młodzieżowej w latach 50. i 60. nie byłaby pełna ani prawdziwa. Komedowa znała wszystkich, z wieloma się przyjaźniła. Tyrmanda karmiła, gdy popadł w niełaskę władz, przyjaźniła się z Markiem Hłasko, Agnieszką Osiecką, uwielbiała Piotra Skrzyneckiego z Piwnicy pod Baranami, miała zatargi z Polańskim.
Autorka snuje opowieść o swoim życiu od urodzenia, przez udział w wojnie, pierwsze kroki na scenie w roli konferansjerki i menadżerki, poznanie Komedy, wspólne życie pełne wzlotów i upadków, amerykański sukces i długie umieranie kompozytora. I chociaż historia kończy się po śmierci Komedy, to przecież dopiero połowa życia jego żony, która umarła 40 lat po swoim drugim mężu. O tym, co później działo się z Zofią dowiadujemy się z posłowia napisanego przez syna. Jej życie było naprawdę niezwykłe.
Początkowo obawiałam się, że jazz zdominuje tę książkę, a ja na muzyce aż tak się nie znam. Bałam się, że będę zdystansowana do opowieści i utknę gdzieś w trakcie. Myślałam też, że mogę nie dać rady przebrnąć przez gęsty tekst. Okazało się, że książkę pochłonęłam przez dwa wieczory, w międzyczasie nadmiernie się ekscytując, czytając mężowi na głos ciekawe fragmenty, wczuwając się, przeżywając i chłonąc tekst. Zofia Komedowa Trzcińska to prawdziwa petarda – bezpośrednia, wygadana, wspaniała gawędziarka, pisząca współczesnym językiem, nie stroniąca od wulgaryzmów, gdy wymaga tego opisywana sytuacja lub puenta przytaczanej anegdoty. O zachowaniu niektórych znanych osób wypowiada się dość ostro, co może nie spodobać się ich fanom (lub menadżerom). I czasy, o których pisze! Nieustanna walka o namiastkę wolności, podsłuchiwane telefony, agenci pod przykrywką, a przy tym nieokiełznana natura młodych, utalentowanych ludzi.
Cały czas jestem zaskoczona tym, jak wielkie wrażenie zrobiła na mnie ta biografia i gorąco namawiam Was do lektury.
Od biografii stronię, ale o Komedzie akurat bym poczytał. A w tle koniecznie motyw kołysanki z „Dziecka Rosemary”.
To obraz epoki z elementami auto i biograficznymi, dlatego tak dobrze się czyta. A przy tym Zofia Komedowa zgodnie z tytułem jest często „nietaktowna” i piszę, co myśli o niektórych ówczesnych celebrytach.
Trzeba przyznać, że Zofia Komedowa Trzcińska to niezwykła postać. Bez niej Krzysztof pewnie by nie zaszedł tak daleko. Ciekawa jestem, czy powstanie druga część jej wspomnień – po śmierci Komedy Zofia Trzcińska żyła jeszcze 40 lat i pewnie miałaby o czym opowiadać.
O ile pamiętam była mowa o tysiącu stron wspomnień, które napisała, więc może ta druga część czeka na opracowanie.
Tak, tylko ciekawe, czy Tomasz Lach zdecyduje się na publikację.