Liczba stron: 208
Uff… Brr… Ilekroć czytam książki o (pseudo)medycynie sprzed kilku wieków, przechodzą mnie dreszcze. Czuję też ulgę, że wyszliśmy (no może nie wszyscy) z wieków ciemnoty, uprzedzeń i eksperymentów na ludziach. Żyjący w XVIII w. autor traktatu o nimfomanii, podobno szanowany lekarz, doszedł do granic absurdu i szowinizmu w opisywaniu „schorzenia” dotykającego kobiety. Na domiar złego jego dzieło było cytowane i uznawane za rzetelne jeszcze w połowie XIX wieku!
De Bienville uważa siebie za osobę postępową – odrzuca nadmierny klerykalizm, krytykuje tradycyjne kuracje polegające na upuszczaniu krwi, stawia się w pozycji autorytetu i osoby, która z sukcesem rozpoznała i wyleczyła wiele zaawansowanych i niemal beznadziejnych przypadków nimfomanii. A jak to zrobił? Upuszczając krew (tak!), głodząc, wiążąc pacjentki i stosując wobec nich różnego rodzaju opresje fizyczne.
Intrygujący, lecz pełen uprzedzeń, przesady i pogardy jest opis nimfomanii, której młode dziewczęta mogą się nabawić poprzez nieodpowiednią lekturę oraz zbyt wczesne uświadomienie seksualne rozbudzające w nich szkodliwe pożądanie. To przejawia się zmianami w wyglądzie zewnętrznym, chorobami dróg rodnych, a także w zachowaniu, które jest napastliwe w stosunku do mężczyzn. Ciekawostka dla dociekliwych: anatomiczny opis części intymnych kobiet znacząco odbiega od tego, co teraz wiemy 😉
Tekst o nimfomanii zainteresuje Was, jeśli jesteście ciekawi, jak rozwijały się nauki medyczne. Zainteresuje również tych, którzy lubią książki historyczne. Mnie szczególnie (nie) podobało się w traktacie ciągłe podkreślanie wyższości mężczyzn nad kobietami, traktowanie ich jak podludzi oraz opisy wyszukanych, okrutnych kuracji, jakim w imię wymyślonego problemu poddawano młode dziewczyny niszcząc ich zdrowie, urodę i psychikę.
Innymi słowy autor był zapewne sadystą z poważnymi zaburzeniami w tej sferze.