Zapewne nie sięgnęłabym po tę książkę gdyby nie zmysły wyostrzone na kolorowe tytuły. Literaturą ze wschodu nigdy się nie interesowałam i mam ogromne braki. Akunin? Rosjanin, Gruzin? I jakaś Pelagia, siostra zakonna, detektyw w spódnicy. Trochę mnie to wszystko zaintrygowało i z biblioteki wyszłam nie z jedną, ale z dwiema książkami z serii.
„Pelagia i czarny mnich” przenosi czytelnika na rosyjską prowincję na początku XX w. (tak wywnioskowałam z treści). Do biskupa Mitrofaniusza docierają niepokojące wieści. Nowoararacki monastyr terroryzowany jest przez ducha w czarnym mnisim habicie. Biskup nie wierzy w siły nadprzyrodzone i posyła swoich zaufanych doradców w celu zbadania sprawy. Niestety, wszystkie misje kończą się fiaskiem, a w okolicach monastyru giną ludzie. Wreszcie Pelagia, protegowana biskupa, wyrusza do Nowego Araratu sprzeciwiając się jego woli. Po wielu przygodach udaje jej się rozwiązać zagadkę czarnego mnicha i otrzymać przebaczenie od Mitrofaniusza.
Wyjąwszy początkowe trudności z wejściem w rytm powieści, czytało się świetnie. Najpierw zaskoczył mnie język – wielokrotnie złożone zdania, terminologia prawosławna oraz wyrazy zapożyczone z rosyjskiego. Po kilkudziesięciu stronach przywykłam i dałam się porwać fabule. Akunin kreśli bardzo charakterystyczne postaci, pełne wigoru, żyjące na kartach powieści. Sama Pelagia to wulkan energii w ciele małej rudowłosej i piegowatej kobietki. Pełne humoru dialogi i częste zwroty akcji sprawiły, że przykro mi się rozstawać z Pelagią. Wkrótce więc wrócę z recenzją „Pelagii i czerwonego koguta’.