Pięć błękitnych much, Carmen Posadas

Muza SA, 2003

Liczba stron: 390

Wydana w tym roku książka Carmen Posadas pt: „Zaproszenie na morderstwo” sprawiła, że zapragnęłam poznać twórczość tej autorki. W bibliotece znalazłam tylko książkę o intrygującym tytule „Pięć błękitnych much.” Zabrałam się za nią z zapałem, i co tu ukrywać, dość dużymi oczekiwaniami.

Rafael Molinet jest starszym panem, który większość życia spędził opiekując się swoją matką. Teraz, gdy matka umarła, życie stało się na tyle nieznośne, że mężczyzna planuje rozstać się z nim z klasą. W tym celu za ostatnie pieniądze wykupuje pobyt w ekskluzywnym hotelu w Maroko, aby tam skończyć ze sobą w elegancki sposób. Bo Molinet jest dystyngowanym człowiekiem z niezłomnymi zasadami. Przed wyjazdem z Londynu, spotyka się jeszcze z dawno niewidzianą dużo młodszą krewną, której usta się nie zamykają, i która przy obiedzie opowiada mu najświeższe ploteczki z madryckich wyższych sfer. I choć Molinet nie zna żadnej z osób, o których mowa, to jego uwagę przyciąga opowieść o Mercedes Algorcie, którą oskarża się o nieudzielenie pomocy swojemu umierającemu niewiernemu mężowi. Traf chce, że w marokańskim odludnym hotelu Molinet spotyka właśnie tę wdowę oraz cztery inne osoby z madryckiej śmietanki towarzyskiej. Pamiętając o bolesnych wydarzeniach ze swojej przeszłości Molinet zaczyna badać sprawę Mercedes…

Niestety, książka nie obfituje w zwroty akcji. Nie obfituje nawet w samą akcję 😉 Jest nudno. Powieść wyśmiewa przywary bogatych i wysoko postawionych. Drwi z upodobania do plotek, rozdmuchiwania każdej, nawet najbardziej błahej wiadomości do potwornych rozmiarów i krzywdzenia innych pomówieniami, ale jest po prostu przegadana i mało zabawna. Tajemnicza historia z przeszłości Molineta traci szybko na dramatyzmie i niewiele już pozostaje do powiedzenia. Bo ileż można szydzić z mechanizmów współczesnego świata – w końcu znamy to wszyscy z autopsji, wystarczy włączyć komputer, czy TV. Mam wrażenie, że autorka utkała całą grubą powieść wokół jednego mało oryginalnego pomysłu. Tego pomysłu starczyłoby na kilka rozdziałów, na prawie 400 stronach, wyszła książka o wszystkim i o niczym.

W taki oto sposób strona po stronie ulatywała ze mnie nadzieja na dobrą powieść. Jestem umęczona tą książką, a im bliżej byłam końca, tym częściej ją odkładałam.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.